Reklama

Patrzę na słodką twarzyczkę śpiącego dziecka. Natalka zasnęła już kilkanaście minut temu, ale wciąż siedzę na ławce, trzymając ją w objęciach, i wpatruję się w ten uroczy maleńki nosek, w zamknięte powieki, w zaciśniętą piąstkę koło głowy.

Reklama

Moja córeczka śpi i powinna spokojnie spać jeszcze dwie, nawet trzy godziny. Zadbałam o to. Podałam jej łagodny środek dla niemowląt, bo nie chciałam, żeby w środku nocy narobiła hałasu.
– Śpij, dziecinko – szepczę. – Niech ci się przyśni coś dobrego. Niedługo będzie po wszystkim.

Serce ściska mi się na myśl o tym, co będę musiała zrobić. Tak właśnie – będę musiała, nie mam innego wyjścia. „Przecież nie dam sobie rady – myślałam już od jakiegoś czasu. – Jestem zupełnie bezradna, a co będzie, kiedy podrośniesz? Gdzie znaleźć środki na twoje utrzymanie?”. A może tylko się usprawiedliwiam przed samą sobą, jak robią to przestępcy, którzy mają popełnić zbrodnię i szukają wytłumaczenia dla własnej podłości? Tak właśnie się teraz czuję.

Córeczko, co ja robię najlepszego? Czy chcę cię skrzywdzić dla własnej wygody? Tak pewnie pomyśleliby ludzie, którzy wiedzieliby, co zamierzam.

Nie mogę jednak inaczej, naprawdę nie mogę. Nie jestem w stanie poświęcić się dla ciebie, porzucając wszystko inne i wszystkich innych.

Gdyby Mariusz nie odszedł, byłoby inaczej

Ale on zachował się jak na prawdziwego egoistę przystało.
– Znowu?! – jęknął, gdy oznajmiłam, że jestem w ciąży.
Nie spodziewałam się po nim żywiołowej radości, ale ta jego mina, kiedy się dowiedział, sprawiła, że poczułam mdłości, tym razem niezwiązane z odmiennym stanem.
– Tak, znowu – wycedziłam. – Masz o to do mnie jakieś pretensje?

Oczywiście, że miał. Bo przecież powinnam uważać albo się dobrze zabezpieczać. Problem w tym, że nie było mnie stać na porządne zabezpieczanie, a on nie chciał stosować najprostszych i najtańszych środków. Twierdził, że to go rozprasza i drażni.
– Szlag by to trafił – burknął. – Mało mamy dzieciarów, że jeszcze jednego mi zafundowałaś?
– A co, ciebie przy tym nie było?! – krzyknęłam.
Popatrzył na mnie zimno, a potem powiedział powoli:
– A cholera wie. Może i mnie nie było. Trzeba by zrobić badania genetyczne…
Złapał moją rękę zmierzającą ku jego twarzy.
– Muszę się napić – oznajmił i wyszedł.
Nie zatrzymywałam go. Niech pije, niech pohula z koleżkami, potem się rozmówimy.

Moja malutka…

Jesteś taka śliczna, taką masz jasną twarzyczkę. Nie przeczuwasz, co zamierza zrobić twoja matka. Wyrodna matka…

Wciąż siedzę na tej ławce w parku. Przede mną dom sióstr zakonnych, za mną cicha rzeka. Najchętniej rzuciłabym się razem z tobą w leniwy nurt, jednak tego mi nie wolno. Tylko jedną z nas mogę poświęcić, uczynić jej krzywdę. Bo w domu czekają twoi bracia i siostry. Nigdy ich nie poznasz po tym, co zrobię. Nigdy nie dowiesz się, że było ich czworo, a ty okazałaś się tą niechcianą piątą, dla której nie ma miejsca w rodzinie.

Co im powiem, kiedy o ciebie zapytają? Że zachorowałaś i musiałam oddać cię do szpitala. A potem wymyślę następne kłamstwo. Po jakimś czasie może przestaną pytać. A jeśli nie przestaną, powiem, że umarłaś i poszłaś do nieba. Albo lepiej – że mi ciebie porwali, bo jeszcze zaczną dopytywać o twój grób.

Czuję tylko jedno – czarną rozpacz. Podobno nawet w najciemniejszej otchłani widać światło, ale to nieprawda. Jedyne, czym mogę się pocieszać, to nadzieją. Bardzo marną nadzieją, że po tym, co uczynię, czeka cię lepszy los niż przy mnie…

Wyprowadził się cichaczem

Skorzystał z tego, że nie było mnie w domu, a dzieci wzięła do siebie sąsiadka. Chodziłam za pracą, chciałam pokazać temu draniowi, że nie tylko od niego zależy nasza przyszłość. Zadzwoniłam, gdy zobaczyłam, że nie ma jego ubrań. Z dziesięć razy nie odebrał, ale wreszcie się złamał.
– Nie wytrzymam tego – powiedział. – Nie chcę tak żyć. Dzieciak za dzieciakiem! Nie stać nas na to. Będę płacił alimenty, ale wiesz sama, ile zarabiam.

Wiedziałam i w te alimenty też nie wierzyłam. Z kim ja się związałam? Poza tym powinnam się spodziewać, że Mariusz odejdzie po tym, jak odmówiłam skrobanki. Nie zamierzałam zabijać zdrowego dziecka. A może trzeba było? Może wtedy jakoś byśmy się z powrotem ułożyli ze sobą? Zdałam sobie sprawę, że tym odejściem mój pożal się Boże partner życiowy skazał Natalkę…
– Obyś zdechł – rzuciłam jeszcze na koniec rozmowy.
Więcej się nie odezwał.

Trzeba wreszcie zrobić to, po co tutaj przyszłam. Jak zbrodniarz w samym środku nocy. Wstaję z ławki i zdaje mi się, że wszystko mnie trzyma na miejscu, popycha z powrotem.

Ja jednak już się zastanowiłam. Nie mam wyjścia. Jak wykarmię pozostałą czwórkę, jeśli nie pójdę do pracy, a przybędzie jeszcze jedna osoba do wyżywienia? Nikt nie zajmie się codziennie Natalką.

Idę parkową ścieżką noga za nogą, dookoła żywego ducha. Zmierzam w stronę niedalekiego budynku, a on wydaje się odległy o setki kilometrów.
– Muszę to zrobić – mówię cicho do siebie. – Muszę…

Przechodzę przez ulicę, nawet się nie rozglądając. W tym miejscu nawet w dzień panuje niewielki ruch, a nocą w ogóle zamiera. Podchodzę do ściany, w której tuż nad ziemią znajduje się poziome okno.

– Żegnaj, córeczko… – całuję ciepłe czółko. Uśpionej Natalce nawet powieka nie drgnie. Nie ma pojęcia, co się za chwilę stanie. Otwieram okno, układam ją na przygotowanym w środku miękkim kocyku.

Jeszcze tylko karteczka. „Mam na imię Natalia. Mamusia bardzo mnie kochała, ale musiała oddać dobrym ludziom. Zatroszczcie się o mnie”.

Kiedy wieczorem pisałam te słowa, wydawały mi się wzruszające i mądre. Teraz uważam, że są strasznie głupie. Ale zostawiam kartkę. Zamykam okno…
A może jednak…

Ktoś idzie ulicą. Podrywam się i uciekam z powrotem do parku. Nie chcę, żeby zobaczył, co robię. Wprawdzie nikt mnie nie zna w tej części miasta, ale zawsze to wstyd.

Wśród drzew i krzewów oddycham szybko, jakbym bardzo długo biegła. Tak też się czuję. Wszystko mnie boli, w głowie mi się kręci.

Co ja zrobiłam?!

Oddałam własne dziecko! Włożyłam je do okna życia i nie będę wiedziała, jaki czeka je los… Nie, tak nie wolno! Biegnę z powrotem. Zabiorę Natalkę, niech się dzieje, co chce!

Przypadam do okna, chcę już szarpnąć za uchwyt, ale… Ale w środku jest pusto. Pusto! Przez te parę minut, kiedy mnie nie było, siostry zdążyły już zabrać małą. Boże… Pewnie mają jakąś sygnalizację w środku, że w oknie ktoś położył dzieciaczka. Co robić?!

Pędzę do drzwi wejściowych. Zaraz zażądam, żeby mi oddały Natalkę! To przecież moje dziecko!

Naciskam guzik przy framudze, w środku odzywa się dzwonek. Naciskam jeszcze raz, i jeszcze, niecierpliwie. Wreszcie słyszę kroki, zgrzytają zasuwy zamków.
– Słucham panią – mówi zakonnica. Jest starsza, mruży oczy, jakby zapomniała założyć okulary.
– Szczęść Boże – dyszę. – Proszę siostry, ja…

I nagle przypomina mi się czwórka moich dzieci. Śpią w domu, nieświadome, co robi mama.

Chwila otrzeźwienia. Nawet jeśli mi ją zwrócą, to co zrobię? Sama, bez pomocy Mariusza? Skrzywdzę nie tylko malutką, ale wszystkie dzieciaczki. A siostry na pewno o nią zadbają, nie oddadzą byle komu. Skoro już uczyniłam zło, to po co teraz jeszcze przy nim grzebać? Niedługo znów zacznę myśleć o tym, że Natalkę trzeba oddać.
– Bardzo przepraszam. Musiałam pomylić budynki…
– Pomylić? – pyta zdumiona siostra. – Tutaj nie ma domów mieszkalnych, poza naszym zgromadzeniem.
– Tak, bo ja chyba w ogóle pomyliłam ulicę…
Chcę jeszcze coś powiedzieć, skłamać, ale po co? Przecież to nieważne.
– Przepraszam – mówię i rzucam się do ucieczki.
Gnam przed siebie na oślep, najszybciej, jak umiem, ale dogania mnie jeszcze głos zakonnicy:
– Proszę pani, proszę zaczekać!

Dławią mnie rozpacz i upokorzenie. Nie, nie zatrzymam się. Niech Natalka zostanie. Tak będzie lepiej dla mnie i dla niej. Dla nas wszystkich. Wiem, że wspomnienie tej nocy będzie mnie prześladować do końca życia.

A może przyjdę rano i jednak zabiorę córeczkę? Nie wiem. Jeszcze nie wiem, czy się odważę, czy znajdę w sobie dość sił, żeby cokolwiek zrobić… I to jest najgorsze.

Elżbieta

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama