Reklama

Jeden błąd… Wystarczy popełnić jeden błąd, żeby życie wywróciło się do góry nogami. I ja właśnie popełniłam taki brzemienny w skutki błąd. I słowo „brzemienny” jest tu jak najbardziej na miejscu…

Reklama

Nigdy nie zapomnę tamtej wizyty u ginekologa.

– Jest pani w drugim miesiącu – oznajmił z uśmiechem.

Biorąc pod uwagę mój wiek, chyba myślał, że się ucieszę. Tymczasem dla mnie to było jak grom z jasnego nieba. Lekarz doskonale odczytał mój nastrój.

– Pani jest mężatką?

– Tak, tak – odparłam pośpiesznie.

– Czy ta ciąża to jakiś problem?

– Ależ skąd! – zaprzeczyłam. Od kłamstwa aż zaswędział mnie język. – Bardzo się cieszę… To znaczy zacznę się cieszyć, bo musi to do mnie dotrzeć. Byłam pewna, że nie mogę zajść w ciążę…

Uśmiechnął się i wzruszył lekko ramionami.

– Tak to czasem bywa. Ale skoro miała pani problemy, u kogo się pani leczyła?

– Och, to było nie tutaj i jakiś czas temu – odparłam. Znów skłamałam.

Przyszłam do tego lekarza, żeby potwierdzić wskazania testu ciążowego. Nie chciałam iść do mojego ginekologa. Zresztą w tej chwili miałam ochotę zwyczajnie go udusić. Bo kto mi powiedział, że nigdy nie będę mieć dzieci?

Wyszłam z gabinetu z przylepionym uśmiechem. Nie wiem, czy lekarz zorientował się, że coś jest nie tak, ale nie dał po sobie nic poznać.

Był zszokowany tak jak ja

Paweł zachował się dokładnie tak, jak się spodziewałam, i niechętnie zgodził się na spotkanie. Nie miał czasu.

– Jestem zaganiany jak pies gończy – oświadczył przez telefon. – W przyszłym tygodniu, co?

– Dobrze, w takim razie zaraz przyjadę do twojej pracy – warknęłam.

Burknął coś o szantażowaniu, ale się zgodził. Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko mojej pracy.

– Jestem w ciąży – oznajmiłam.

Wytrzeszczył na mnie oczy. Pewnie spodziewał się jakichś babskich wyrzutów albo żądania, żeby to zakończyć raz na zawsze. Ale to go zastrzeliło.

– W ciąży? – powtórzył i zaraz ściszył głos. – Ale jak to się stało?

– Mam to tłumaczyć dorosłemu facetowi? – spytałam ironicznie.

– Mówiłaś, że nie możesz zajść w ciążę i jest bezpiecznie!

– Bo tak myślałam! Mój ginekolog twierdził, że nie możemy mieć z Jackiem dzieci z mojej winy. Że coś tam jest nie tak anatomicznie…

Mój kochanek skrzywił się, jakby ugryzł cytrynę. No cóż, mogłam go zrozumieć. Wpędziliśmy się oboje w trudną sytuację.

– Szlag jasny – zaklął. – Coś trzeba z tym zrobić!

Od razu wiedziałam, co ma na myśli. Też już zresztą o tym myślałam.

– Trzeba by znaleźć lekarza, który się tym zajmuje – powiedział, jakby czytał w moich myślach.

– No właśnie, trzeba znaleźć – powiedziałam z goryczą. – Bo żadnego nie znam. Do mojego ginekologa na pewno nie pójdę, zresztą do żadnego w tym mieście.

– Podowiaduję się – obiecał.

– Tylko szybko – odparłam. – Bo wiesz, jeszcze trochę i zacznie być widoczny brzuszek. Twój brzuszek!

– Gdybym wiedział, tobym się zabezpieczył – burknął.

W tym przypadku akurat miał rację. Milczeliśmy dłuższą chwilę.

– Słuchaj – rzekł nagle odkrywczo.

– A dlaczego nie powiesz mu, że to jego? Na pewno się ucieszy.

– Tak? A co jeśli się urodzi wściekle rude po tatusiu?

– Czemu ma się urodzić właśnie rude?

– Ja jestem blondynką, Jacek blondynem. Ogromnie prawdopodobne więc, że dziecko odziedziczy twoje geny, bo wszyscy mamy recesywne. Nie uważałeś w liceum na biologii? I co, chcesz poczekać, aż urodzę, żeby się przekonać?

Paweł znów się skrzywił. A potem spojrzał na nie ze zmarszczonymi brwiami.

– Ale jesteś pewna, że to moje? – spytał.

W pierwszej chwili miałam ochotę uderzyć go w twarz, ale zaraz do mnie dotarło, że jemu nie chodzi o to, czy miałam innych kochanków.

– Nie bądź idiotą – powiedziałam. – Jacek choruje, przecież wiesz. Nie kochaliśmy się od przeszło trzech miesięcy. I nie zapowiada się, żeby to się zmieniło w najbliższym czasie, tak żebym mogła mu wmawiać wcześniaka.

Pokręcił głową i westchnął ciężko.

Jacek przywitał mnie w domu promiennym uśmiechem i to było dla mnie straszne. Musiałam również się uśmiechnąć i opowiedzieć, jak było w pracy. W której zresztą nie byłam, bo wzięłam dzień wolny. Nie umiałabym się na niczym skupić.

– Jakaś jesteś smutna – zauważył przy kolacji.

– Martwię się o ciebie – odpowiedziałam. Chyba jeszcze nie zdarzyło się w moim życiu, żebym skłamała tyle razy jednego dnia.

– To minie – pocieszył mnie. – Będziesz jeszcze miała w domu prawdziwego faceta.

Wiedziałam, że go to dręczy, chociaż absolutnie nie powinno. Nie jego wina, że nabawił się przepukliny, a potem wyszły komplikacje. To ja powinnam czuć się źle, że zrobiłam, co zrobiłam.

– Nie wiesz, co się dzieje z Pawłem? – zapytał nagle Jacek, a ja o mało nie spadłam z krzesła. – Nie był u nas od dawna. Obraził się czy co?

– Pewnie jest zajęty – odparłam ostrożnie. – Wiesz, jak z nim jest.

– Wiem, pewnie, że wiem, ale zawsze znajdował czas, żeby odwiedzić starego przyjaciela.

Co miałam odpowiedzieć? Że ostatnio stanowczo preferował towarzystwo żony swojego starego przyjaciela?

– Zadzwoń do niego – poradziłam.

– Dzwoniłem. Coś tam faktycznie mówił, że jest ruch w interesie i ma jakieś problemy ze skarbówką. Miałem wrażenie, że chce mnie zwyczajnie zbyć.

Z trudem przełknęłam ślinę. Paweł był może świnią, skoro wdał się w romans z żoną najbliższego kumpla, ale nie aż taką, żeby móc mu później spojrzeć prosto w oczy. Szczególnie że o Jacku można było powiedzieć tylko jedno – że jest naprawdę dobrym człowiekiem.

Brakowało mi wtedy bliskości

Jak to się zaczęło z Pawłem? Powiadają, że okazja czyni złodzieja. I tym razem tak właśnie się stało. Jacek leżał wtedy po raz kolejny w szpitalu, a jego przyjaciel wpadł do mnie z wizytą, żeby dowiedzieć się, jak się trzymam. Pojawił się z butelką dobrego wina. Czułam się samotna, prawdę mówiąc. Odwiedzałam męża, ale siedzenie na oddziale szpitalnym jest strasznie przygnębiające.

Skoro Paweł już przyszedł, zrobiłam kolację, a on otworzył wino. Zaczęliśmy rozmawiać o różnych sprawach, atmosfera się rozluźniła. W pewnym momencie przesiadł się z fotela do mnie na kanapę, a zrobił to tak naturalnie, że nie przyszło mi do głowy protestować.

Ten mężczyzna zawsze mi się podobał. Był wysoki, przystojny, potrafił być ujmujący… Skorzystał z tego, że brakowało mi ciepła, męskiego ramienia i fizycznej bliskości. Kiedy mnie objął, najpierw próbowałam się uwolnić, ale nie robiłam tego zbyt stanowczo i w końcu uległam.

A potem już poszło. Początkowo widywaliśmy się raz, dwa razy w tygodniu, lecz ostatnio o wiele rzadziej, bo Jacek wrócił ze szpitala i cały czas był na zwolnieniu. Ucieszyłam się, że jest pretekst do przerwania tego romansu, który bardzo prędko zaczął mi ciążyć. Paweł też pewnie się już męczył, a na pewno miał dużego kaca moralnego. W końcu nie co dzień uwodzi się żonę przyjaciela.

Paweł zadzwonił dwa dni po naszej rozmowie.

– Znalazłem dobre miejsce – oznajmił.

– Ale musiałabyś wysłać się w delegację.

– Gdzie to jest? – spytałam. – Daleko?

– W sumie nie – odpowiedział. – Na Słowacji, tuż za granicą. Od nas niecałe sto kilometrów i nie musisz jechać samochodem, bo jest dobre połączenie autobusowe.

Zacisnęłam zęby. Tak to chciał rozegrać. Myślałam, że pojedzie ze mną. Wiadomo, po zabiegu nie powinnam prowadzić. Ale mam, czego chciałam. A raczej na co sobie pozwoliłam.

– Umówiłem cię na wizytę w tej klinice za osiem dni, więc działaj. Zaraz wyślę ci namiary, potwierdź termin albo zmień na wygodniejszy.

Nie podziękowałam mu – nie miałam raczej za co, a już na pewno brakowało mi ochoty.

Mąż niczego nie podejrzewał

Zastanawiałam się, jak to możliwe, że zaszłam w ciążę. Diagnozę ginekologa najwyraźniej można było włożyć między bajki. Chyba że coś się we mnie zmieniło, to podobno się zdarza.

I nawet nie mogłam iść mu powiedzieć, co myślę, bo zaraz by dzwonił z gratulacjami do Jacka. Nie byli wprawdzie bliskimi kolegami, ale się znali. Musiałabym go prosić o dyskrecję, a z doświadczenia wiem, że tego typu prośby potrafią wywołać przeciwny efekt i nie pomoże żadna tajemnica lekarska.

Jacek był nieco zdziwiony, że będę musiała udać się niedługo na nagły wyjazd, ale sam nieraz w swojej firmie miał takie sytuacje, więc tylko rozłożył ręce.

– Jedź spokojnie, przecież sobie poradzę. Już jest ze mną o wiele lepiej. Wiesz, nie myślałem, że będę tęsknił za robotą.

Jego dobroć i życzliwość sprawiły, że poczułam się wyjątkowo paskudnie…

Tej nocy obudziłam się zlana potem, z trudem łapiąc oddech. Ależ miałam sen! Stałam na kamienistej plaży w upalne południe, jednak słońce było dziwne. Niby świeciło jasno, ale miałam wrażenie, że panuje mrok, zupełnie jakby coś filtrowało promienie. Ale nie to było niepokojące. Na kamieniu jakieś dziesięć kroków ode mnie coś leżało. Jakieś zawiniątko.

Podeszłam tam, wiedziona ciekawością, ale też z obawą, jakbym podświadomie już wiedziała, co zobaczę.

Niemowlę. To było niemowlę! Miało zupełnie białą twarz i blade usteczka. Zaczęłam rozsupływać ciemnoniebieski kocyk, w jaki je otulono. Tak już jest we śnie – człowiek robi rzeczy irracjonalne, nie jest panem swoich decyzji. Odchyliłam kocyk i krzyknęłam. A właściwie chciałam krzyknąć, bo nie mogłam wydobyć słowa. Śpioszki dziecka były zakrwawione.

Cofnęłam ręce, a wtedy niemowlę uchyliło powieki i spojrzały na mnie głębokie, inteligentne oczy. Blade usteczka rozchyliły się i usłyszałam smutny głosik:

– Mamo… – Chwila ciszy i znowu:

– Mamo…

Ten głosik wypełniał powietrze i chociaż był niewiele głośniejszy od szeptu, zdawał się brzmieć niczym dzwon.

– Mamo…

Próbowałam odwrócić się i uciec, ale nie mogłam. Dopiero najwyższym wysiłkiem oderwałam jedną stopę od ziemi i… obudziłam się wreszcie.

Jacek oddychał równo przez sen, na szczęście nie obudził go mój gwałtowny ruch. Powiedziałabym mu, że miałam koszmar, ale na pewno zacząłby się dopytywać o szczegóły i musiałabym coś zmyślać. Jakoś nie odważyłabym się opowiedzieć prawdy. Nie przeszłoby mi to przez gardło.

Długo nie mogłam zasnąć. Leżałam na plecach z dłonią na brzuchu i były chwile, kiedy miałam wrażenie, że to życie we mnie porusza się. To samo życie, które zamierzałam przerwać, zanim się na dobre zacznie. Oczywiście niemożliwe jest czuć ruchy dziecka tak wcześnie, jednak tak mi się zdawało i nie mogłam nic na to poradzić.

Zapadłam w sen dopiero nad ranem, wstałam więc zmęczona i rozdrażniona.

Zadzwoniłam potwierdzić zabieg. Pani w rejestracji dobrze mówiła po polsku. Pewnie więcej kobiet z naszego kraju korzysta z takiej turystyki przygranicznej…

Rodzina by mnie potępiła

Tylko że im bardziej zbliżał się dzień wyjazdu, tym większy czułam smutek i opór. Rany boskie, co ja chcę zrobić?!

Wychowałam się w katolickiej, wierzącej rodzinie. Może tata z mamą nie przesadzali w tym względzie, ale niedzielna msza i obchodzenie najważniejszych świąt było obowiązkiem oraz tradycją. No i – jak to się teraz mówi – wyznawali wartości chrześcijańskie. Gdybym powiedziała mamie, że chcę przerwać ciążę, chybaby mnie wyklęła.

Ale nie o to nawet chodzi. Zaczynałam się zastanawiać, czy powinnam to zrobić. Wciąż przypominał mi się ten sen. Przecież nosiłam w sobie życie! Nowe życie. Co z tego, że poczęte niespodziewanie, w grzechu i zupełnie niechciane? Nie zostałam przecież zgwałcona, nie miałam żadnej traumy, byłam tylko kompletnie zaskoczona.

A może Bóg tak chciał? Dał mi możliwość zostania matką? Jeśli tak, to musiał być w wyjątkowo złośliwym nastroju, skoro mnie wpędził w nieliche kłopoty. Chyba że to kara za cudzołóstwo, w dodatku z najlepszym przyjacielem mojego męża… Nigdy nie uważałam Boga za jakiegoś dziadka miotającego pioruny i karzącego każdy występek, zresztą nadal tak jest. Przecież nie On mnie wepchnął w objęcia Pawła, sama się na do zgodziłam.

Jacek był zawsze głęboko wierzący. Co on by powiedział i zrobił, gdyby znał prawdę? Co by go bardziej oburzyło – moja zdrada czy zamiar usunięcia ciąży? Naprawdę tego nie potrafiłam odgadnąć. Ale aborcję zapewne uznałby za bardziej godną pogardy i potępienia.

W przeddzień mojego wyjazdu wróciłam z pracy zmordowana nie tyle obowiązkami, ile wyrzutami sumienia i niepokojem. Tymczasem Jacek zrobił wyśmienity obiad.

– Musisz mieć siłę na te szkoleniowe nasiadówki – powiedział pogodnie. – Na pewno dadzą wam tam nieźle jeść, ale chyba nie lepiej niż w domu.

O mało się wtedy nie rozpłakałam. I takiemu człowiekowi przyprawiłam rogi? W dodatku w chwili, kiedy był poważnie chory… Nie potrafiłam sobie spojrzeć w oczy w lustrze.

Rano udałam się na autobus na Słowację. Nie chciałam, żeby mąż mnie odprowadzał, wzięłam taksówkę na dworzec. Obawiałam się, że mógłby się tam pojawić Paweł. Co prawda nie wierzyłam w to specjalnie, ale lepiej dmuchać na zimne. Oczywiście go nie było.

Okazało się, że autobus jedzie z Poznania i ma czterdzieści minut opóźnienia. Czyli dysponowałam ponad godziną wolnego. Godziną dłużej na czarne myśli…

Rozejrzałam się, myśląc, gdzie się udać. Na naszym dworcu autobusowym próżno szukać kawiarni. Jest tylko obskurny bar i budka z fast foodami.

Wtedy mój wzrok padł na kościół.

I nagle zapragnęłam wejść do środka. Dziwne, prawda? W obliczu tego, co zamierzałam zrobić, wizyta w świątyni powinna być ostatnią rzeczą, jakiej pragnęłam. A jednak…

Schowałam się w bocznej nawie

Ruszyłam z pewnym wahaniem. Pod drzwiami przystanęłam. Ze środka dochodził śpiew księdza. Pewnie trwała msza. Nabrałam głęboko powietrza i nacisnęłam klamkę.

W środku skręciłam w boczną nawę, nie chciałam pchać się pod tabernakulum z sercem i duszą splamionymi grzechem popełnionym i grzechem zamierzonym. Przyklęknęłam przed figurą Matki Boskiej, umieszczoną we wnęce za barierkami. Maria miała błękitną suknię i trzymała na rękach Jezusa. Zwróciłam uwagę, że artysta tak skomponował szatę, że odchylała się mocniej, ukazując kawałeczek piersi. Zupełnie jakby kobieta właśnie przed chwilą skończyła karmić.

Serce się we mnie ścisnęło.

– Ty dopiero musiałaś się poświęcić – wyszeptałam. – W tamtych czasach, ścigana gniewem złego króla… Ale do głowy by ci nie przyszło pozbyć się dziecka, prawda? Nigdy… „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie wedle słowa Twego”… A ja? Ja boję się stracić męża. Tylko czy naprawdę właśnie o to chodzi? Czego się boję w gruncie rzeczy? Tego, że muszę ponieść konsekwencje swoich uczynków!

Poczułam nagle na ramieniu lekki dotyk, spojrzałam w górę. Pochylał się nade mną starszy ksiądz.

– Coś pani do siebie mówiła, słyszałem aż w konfesjonale – rzekł, a ja zdałam sobie sprawę, że w pewnej chwili rzeczywiście zaczęłam mamrotać głośniej. – Proszę się nie gniewać, ale wygląda pani na strapioną. Czy mogę jakoś pomóc?

Wstałam i spojrzałam w jego oczy. Były jasne i dobre, a moje zapewne pogrążone w mroku.

– Gdyby chciała pani porozmawiać, niekoniecznie od razu spowiedź…

Doświadczony ksiądz doskonale wyczuwał mój nastrój. I wtedy wszystko we mnie pękło. Już wiedziałam, co powinnam zrobić, i poczułam nagłą ulgę.

– Dziękuję księdzu – odparłam. – Chyba właśnie znalazłam właściwą drogę.

Zanim zdążyłam się odwrócić, uczynił krzyż, błogosławiąc mnie na tę drogę.

Jacek nie odzywał się do mnie przez całe trzy dni, a ja czekałam cierpliwie. Byłam dziwnie spokojna. Po tym, jak mu wyznałam całą prawdę, tylko jęknął i wyszedł do kuchni. Poszłam za nim, lecz kazał zostawić się w spokoju.

Postanowiłam, że jeśli każe mi się wynosić, odejdę bez protestu. Ja bym chyba tak na jego miejscu postąpiła. To była moja i tylko moja wina.

Jacek postawił mi ultimatum

Lecz on był innym człowiekiem. Czwartego dnia przyszedł do dużego pokoju. Bezmyślnie gapiłam się w telewizor, czując, że właśnie dzisiaj wszystko się zdecyduje.

– Dobrze, że tego nie zrobiłaś – powiedział.

Czekałam na dalszy ciąg. Każe mi się wyprowadzić czy sam to zrobi?

– Rozumiem też chwilę słabości – mówił dalej, a we mnie zaczęła wstępować nadzieja. – Każdy może pobłądzić. Wychowamy razem to dziecko. Ale Pawła nie chcę widzieć nigdy więcej, a jeśli się dowiem, że nie zerwałaś z nim kontaktów, wystąpię o rozwód!

Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Miałam ochotę rzucić się Jackowi na szyję, jednak nie wiedziałam, jak to przyjmie. Siedziałam więc jak skamieniała, a z oczu leciały mi łzy ulgi, wstydu i wzruszenia. Na szczęście Jacek nie czekał, tylko usiadł przy mnie i otoczył mnie ramieniem.

Katarzyna, 34 lata

Zobacz także:

Reklama
  • „Zmusił mnie do aborcji, bo ciąża przeszkadzała mu w zabawie. Okłamałam go, że usunęłam ciążę, a potem… pozwałam o alimenty”
  • „Moja żona usunęła ciążę za moimi plecami. Marzyłem o dziecku, nie mogłem dłużej z nią być”
  • „Teściowa nalegała, żebym usunęła ciążę – dla niej Misia była >>galaretą bez czucia
Reklama
Reklama
Reklama