Prawdziwe historie: Jak Antoni stał się Zosią
Mój mąż nie wyobrażał sobie, by być ze mną przy porodzie. Przez całą ciążę stanowczo odmawiał. W szpitalu jednak czekała na mnie prawdziwa niespodzianka, w dodatku podwójna. Przeczytaj historię Justyny.
- Justyna Cygan/praca konkursowa
Odkąd wyszłam za mąż pragnęłam dziecka podświadomie, ale to praca przez długi czas była najważniejsza. Czas uciekał, a ja powoli dojrzewałam do myśli o rodzicielstwie. Starania o dziecko trwały prawie rok – 13 listopada 2012 roku zrobiłam test ciążowy. Jak tylko zobaczyłam dwie kreski, cieszyliśmy się z mężem ogromnie. Dni mijały – czułam się dobrze, dziecko rozwijało się prawidłowo. Mieliśmy parę kryzysowych sytuacji, musiałam leżeć, ale dotrwaliśmy do końca.
Całą ciążę bałam się porodu
Bałam się bólu i tego, co nie znane. Marzyłam, by mąż był ze mną w tym najważniejszym dniu. Ale nie udało mi się go nakłonić do uczestnictwa w narodzinach Antosia. Było mi przykro, ale uszanowałam jego decyzję i codziennie powtarzałam sobie, że dam radę! Nie chciałam naciskać i wyjść na największą zołzę. Nastał w końcu 12 lipca 2013 – nowy rozdział w moim życiu. Rano zakupy z mężem. Gdzieś tam z tyłu głowy pojawiła się myśl, że może to dzisiaj, może jutro. Zacznie się ten poród czy nie? Jest ostatni dzień 39. tygodnia ciąży. Walizka dla mnie i dla synka stoi spakowana w korytarzu. Czuję lekkie bóle w brzuchu. Mały wierci się niemiłosiernie.
Lekarka nie ma dyżuru
Wieczorem mamy oglądać film. Czuję, że coś się dzieje, ale nadal nic nie boli. Rezygnuję z filmu, położę się, spróbuję zasnąć i mi przejdzie. Zamykam oczy, liczę barany – raz, dwa, trzy, ale nie mogę usnąć. Liczę skurczę – zero regularności, pojawiają się co 8, 10, 5, 5, a potem 20 minut. Leżę sobie i gadam – Synku mój mały, nie kręć się tak strasznie, bo wyjdziesz przez brzuch. Syn odpowiada, serwując mi kopniaka w żebro. Mija godzina, skurcze się rozkręcają, biorę ciepłą kąpiel, ale boli mocniej. Dzwonię do mojej pani doktor, słyszę, że możemy jechać do szpitala, jeśli w domu nie czuję się pewnie. Ale mam rodzić w sobotę po siódmej, bo lekarka dzisiaj nie ma dyżuru. Myśl, że za kilka godzin spotkam ją na sali porodowej dodaje mi otuchy.
Zobacz także
Jedziemy do szpitala
Pewnie będziemy czekać na izbie przyjęć. Chyba mi przeszło - myślę sobie. Boję się o dziecko, boję się być sama na sali porodowej! Chcę, żeby było już po wszystkim. Mąż opanowany jak nigdy pomaga mi wysiąść z auta. Izba przyjęć ku mojemu zaskoczeniu jest pusta. Pielęgniarka prosi, aby przejść pod gabinet lekarski. Pukam do dyżurki lekarzy, mówię, że mam skurcze. Jestem proszona na badanie KTG. Myślę sobie – Proszę, proszę, żeby to jednak były skurcze! Żeby nie wyszło, że jestem nadgorliwą mamuśką. Skurcze są. Cieszę się, ale w głowie kłębią się tysiące myśli. Już niedługo przytulę moje dziecko!
Jestem badana
Lekarz stwierdza, że jeszcze się nie zaczęło, mam tylko 2 cm rozwarcia. Jak to się nie zaczęło, przecież czuję skurcze. Lekarz chce mnie odesłać do domu, a ja kłamię z niewinnymi oczkami, że mieszkamy daleko i boli mnie strasznie. Zapada decyzja, że przyjmą mnie na porodówkę. Czuję ulgę. Wywiad lekarski, miliony pytań, nie potrafię się skupić. Mąż odpowiada za mnie, bo nie potrafię podać numeru PESEL. Koszulka, szlafrok, papcie, kierunek porodówka. Mąż trzyma mnie mocno za rękę. Wita mnie trochę niesympatyczna położna. Pyta o znieczulenie, a ja nie wiem, co powiedzieć - dziękuję, dam radę bez. A jeśli nie? Dam! Muszę!
[CMS_PAGE_BREAK]
Każą chodzić
Podłączają kroplówkę. Chodzę, drepczę, kołyszę się jak pingwinek, gdy jest mu zimno. Mówię do męża, że się boję. On mnie przytula i zapewnia, że będzie dobrze. Ból przybiera na sile. W głowie myśl, że za chwilę będę sama na sali porodowej, a on na korytarzu. W jego oczach widzę niemoc, ale pomaga mi, jak tylko potrafi, wspiera, masuje krzyż, podaje picie. Idę pod prysznic, woda pomaga, łagodzi. Ból jest silniejszy z każdym nadchodzącym skurczem. Każą się położyć, czeka mnie KTG. Mąż na siłę wyciąga mnie spod prysznica. Nie dam rady leżeć. Mogę chodzić z kablami, ale tylko parę kroczków. W głowie pustka, boję się strasznie.
SMS od mojej pani doktor
A w treści - wiem, że jesteście na porodówce. Udanego porodu, do zobaczenia jutro, trzymam kciuki. Ale sobie wybrała datę moja dziecina – 13 lipca 2013. Nucę coś pod nosem, chcę, by to się już skończyło, by maleńki był z nam pod drugiej stronie brzucha. Przysypiam ze zmęczenia, mąż też. Odeszły mi wody. Badanie wykazuje 7 cm rozwarcia. Jestem szczęśliwa, że już bliżej mety. Kolejne badanie – jednak 5 cm. Ej, tak nie wolno robić. Miał być kryzys 7 centymetra i potem już z górki. Wita mnie moja pani doktor. Jak dobrze, że przyszła. Pytam, jak długo jeszcze? Maksymalnie godzina, w porywach półtorej. Mijają dwie.
W końcu jest 10 cm
W głowie myśl, że zostanę sama, bo musimy przejść na porodówkę. Mam doła, chcę uciekać. Przytulam się do męża i mocno całuję go na pożegnanie, a on patrzy na mnie i mówi, że będzie ze mną, z nami. Jego słowa dodają mi skrzydeł i energii. No to przemy – pomaga mi, głaszcze po ręce, wspiera ogromnie. Przekazuje zalecenia położnej – bo lepiej mi słuchać jego wskazówek. Przez chwilę nie mogę się skupić na akcji porodowej, bo boję się o niego. Pielęgniarka podaje mu kubeczek z wodą. On stoi i ściska moją dłoń i zapewnia - Kochanie, skup się na dziecku, ja dam radę.
Prę z całych sił
Dziecię ląduje na moim brzuchu. Pani doktor gratuluje mi córci. Jak to córci? Miał być Antoś. Uśmiecham się do męża, on do mnie. Mamy córkę, urodziła się o 7:00, 13 lipca 2013 roku. Spełniły się moje dwa marzenia: o córce i o porodzie z mężczyzną mojego życia. Mała otwiera oczy i patrzy w kierunku męża, on dumnie odcina pępowinę. Jaka ona piękna i podobna do tatusia! 1,5 godziny przeleżałyśmy na sali porodowej, a obok mój mąż, już 100-procentowy tata, i ja 100-procentowa mama. Mierzenie, ważenie dziecka: 50 cm, 2750 g, 10 punktów. Uwierzyć nie mogę. Jesteśmy Rodzicami! Mamy nasz Mały Wielki Cud – naszą Zosię.
Praca nadesłana przez Justynę Cygan na konkurs na historię ciążowo-porodową (edycja listopadowa).