Newsy
21 listopada 2014
Mój mąż nie wyobrażał sobie, by być ze mną przy porodzie. Przez całą ciążę stanowczo odmawiał. W szpitalu jednak czekała na mnie prawdziwa niespodzianka, w dodatku podwójna. Przeczytaj historię Justyny.
Odkąd wyszłam za mąż pragnęłam dziecka podświadomie, ale to praca przez długi czas była najważniejsza. Czas uciekał, a ja powoli dojrzewałam do myśli o rodzicielstwie. Starania o dziecko trwały prawie rok – 13 listopada 2012 roku zrobiłam test ciążowy. Jak tylko zobaczyłam dwie kreski, cieszyliśmy się z mężem ogromnie. Dni mijały – czułam się dobrze, dziecko rozwijało się prawidłowo. Mieliśmy parę kryzysowych sytuacji, musiałam leżeć, ale dotrwaliśmy do końca.
Bałam się bólu i tego, co nie znane. Marzyłam, by mąż był ze mną w tym najważniejszym dniu. Ale nie udało mi się go nakłonić do uczestnictwa w narodzinach Antosia. Było mi przykro, ale uszanowałam jego decyzję i codziennie powtarzałam sobie, że dam radę! Nie chciałam naciskać i wyjść na największą zołzę. Nastał w końcu 12 lipca 2013 – nowy rozdział w moim życiu. Rano zakupy z mężem. Gdzieś tam z tyłu głowy pojawiła się myśl, że może to dzisiaj, może jutro. Zacznie się ten poród czy nie? Jest ostatni dzień 39. tygodnia ciąży. Walizka dla mnie i dla synka stoi spakowana w korytarzu. Czuję lekkie bóle w brzuchu. Mały wierci się niemiłosiernie.
Wieczorem mamy oglądać film. Czuję, że coś się dzieje, ale nadal nic nie boli. Rezygnuję z filmu, położę się, spróbuję zasnąć i mi przejdzie. Zamykam oczy, liczę barany – raz, dwa, trzy, ale nie mogę usnąć. Liczę skurczę – zero regularności, pojawiają się co 8, 10, 5, 5, a potem 20 minut. Leżę sobie i gadam – Synku mój mały, nie kręć się tak strasznie, bo wyjdziesz przez brzuch. Syn odpowiada, serwując mi kopniaka w żebro. Mija godzina, skurcze się rozkręcają, biorę ciepłą kąpiel, ale boli mocniej. Dzwonię do mojej pani doktor, słyszę, że możemy jechać do szpitala, jeśli w domu nie czuję się pewnie. Ale mam rodzić w sobotę po siódmej, bo lekarka dzisiaj nie ma dyżuru. Myśl, że za kilka godzin spotkam ją na sali porodowej dodaje mi otuchy.
Pewnie będziemy czekać na izbie przyjęć. Chyba mi przeszło - myślę sobie. Boję się o dziecko, boję się być sama na sali porodowej! Chcę, żeby było już po wszystkim. Mąż opanowany jak nigdy pomaga mi wysiąść z auta. Izba przyjęć ku mojemu zaskoczeniu jest pusta. Pielęgniarka prosi, aby przejść pod gabinet lekarski. Pukam do dyżurki lekarzy, mówię, że mam skurcze. Jestem proszona na badanie KTG. Myślę sobie – Proszę, proszę, żeby to jednak były skurcze! Żeby nie wyszło, że jestem nadgorliwą mamuśką. Skurcze są. Cieszę się, ale w głowie kłębią się tysiące myśli. Już niedługo przytulę moje dziecko!
Lekarz stwierdza, że jeszcze się nie zaczęło, mam tylko 2 cm rozwarcia. Jak to się nie zaczęło, przecież czuję skurcze. Lekarz chce mnie odesłać do domu, a ja kłamię z niewinnymi oczkami, że mieszkamy daleko i boli mnie strasznie. Zapada decyzja, że przyjmą mnie na porodówkę. Czuję ulgę. Wywiad lekarski, miliony pytań, nie potrafię się skupić. Mąż odpowiada za mnie, bo nie potrafię podać numeru PESEL. Koszulka, szlafrok, papcie, kierunek porodówka. Mąż trzyma mnie mocno za rękę. Wita mnie trochę niesympatyczna położna. Pyta o znieczulenie, a ja nie wiem, co powiedzieć - dziękuję, dam radę bez. A jeśli nie? Dam! Muszę!
Polecamy
Porady