Zdecydowaliśmy z mężem, że nasz syn zmieni placówkę. Powodów było kilka, ale najważniejszy z nich to wyżywienie. Choć trudno to nazwać jedzeniem. Powiedziałabym raczej, że to były takie zapychacze. Dużo w tym winy rodziców, niestety.
Jak można wpychać w dziecko parówki, i to codziennie?
Szanowna Redakcjo, piszę do Państwa już po tym, jak przenieśliśmy z mężem syna do innego przedszkola. To był dramat, dlatego chciałabym zwrócić uwagę rodziców na to, co podaje się ich dzieciom w placówkach opiekuńczych. Być może nie wszyscy wiedzą, że tak wcale nie musi być?
Szczerze, to nie wiem, kto u nas układał menu dla dzieci. Wstrętne parówki, pasztety, makaron polany czymś, co nawet nie stało obok truskawek, na śniadanie zawsze płatki czekoladowe albo kukurydziane. Warzyw jak na lekarstwo, owoców zero. Zdarzały się czekoladowe batoniki na podwieczorek. Po prostu koszmar. Nie wszyscy rodzice muszą się znać na zdrowym jedzeniu, ale ludzie, przecież jak się czyta niektóre przedszkolne jadłospisy, to włosy stają dęba!
Najgorsze jest jednak co innego. Zaproponowałam na zebraniu zmianę menu i okazało się, że to możliwe – za dopłatą. Większość rodziców była przeciwna. Czy ktoś może mi to wytłumaczyć?! Rodzice nie chcieli, aby ich dzieci jadły zdrowo! Nie chcieli dopłacić kilku złotych dziennie do mleka roślinnego, dobrych serów, sprawdzonego mięsa i świeżych warzyw. Nie mogłam w to uwierzyć.
Naprawdę nie widzicie, szanowni rodzice, jak już teraz wyglądają wasze dzieci? Kilkulatki z nadwagą to straszny widok. A lepiej nie będzie. Z wiekiem te wasze pulchne maluszki zaczną chorować, staną się kalekami, to wpłynie na całe ich życie. A wy nadal wolicie ich karmić słodkimi bułkami, czekoladą i przetworzonym mięsem? Kształtować fatalne nawyki? Opamiętajcie się, może jeszcze coś zdążycie zdziałać.
Angelika
Zobacz też: