Reklama

Marcysia niedługo skończy półtora roku i jest naszym oczkiem w głowie. Chociaż nie była planowana i wyczekiwana, wręcz przeciwnie, to owoc klasycznej wpadki. Spotykałam się z Rafałem co prawda już dwa lata, ale oboje dopiero skończyliśmy szkoły i zaczęliśmy pracę. Chcieliśmy się nacieszyć dorosłością i niezależnością… Jednak nie wpadliśmy w rozpacz, nie było rwania włosów z głowy. Pewnie, że byliśmy źli, że tak się stało, bo chcieliśmy się najpierw wyszaleć. Ale stało się, jak się stało. Od razu podjęliśmy decyzję, że w takim razie się pobieramy.

Reklama

Odnowiliśmy mieszkanko brata Rafała, który od kilku lat siedział w Anglii i nie zamierzał wracać. Na razie mogliśmy tam spokojnie mieszkać. Rodzice oczywiście też nie byli zachwyceni faktem, że zaraz zostaną dziadkami, ale po krótkim załamaniu ogarnęli się i zaczęli nam pomagać. Jak tylko Marcysia pojawiła się na świecie, wszyscy oszaleli na jej punkcie.

Rafał uznał, że dla córki musi być kimś i… poszedł na studia!

Ja byłam na macierzyńskim, potem chciałam wracać do pracy, lecz rodzice – zarówno moi jak i Rafała – zakrzyczeli mnie. Obiecali, że dołożą się nam do życia, pomogą, bylebym zajmowała się córeczką. Nikt nie chciał słyszeć o tym, że miałabym do maleństwa sprowadzić jakąś obcą nianię, a wśród znajomych i rodziny nie było osób wolnych.

No więc stało się tak, że Rafał pracował i się uczył, ja zaś siedziałam w domu i zajmowałam się córką. Nie powiem, na początku byłam zachwycona. Ja też z przerażeniem myślałam, że moją córką miałaby się zajmować obca osoba. Poza tym – to ja chciałam być przy niej podczas wszystkich ważnych momentów jej życia. Gdy zaczynała siadać, jeść samodzielnie, chodzić, mówić…

No więc na początku układało się super. Poprzednie lato było upalne i suche, więc codziennie z samego rana wyruszałam z wózeczkiem na spacer do parku. Siadałam przy fontannie i rozkoszowałam się rześkim powietrzem. Marcysia przyzwyczaiła się do tych spacerów i grzecznie zasypiała. Kiedy robiło się gorąco, wracałam do domu, po drodze robiąc zakupy.

Mieszkamy w starej kamienicy, na pierwszym piętrze. Grube mury trzymają chłód, więc było tu całkiem przyjemnie. Marcysia baraszkowała na kocyku, a ja szykowałam obiad. Potem dawałam jej przetarte warzywa i znowu zasypiała, a ja czekałam na Rafała. Przychodził, jedliśmy obiad i gdy słońce przestawało prażyć, znowu szliśmy na spacer. Nasza córcia zazwyczaj zasypiała, a my siadaliśmy gdzieś na ławce albo w ogródku w pizzerii i mieliśmy czas dla siebie i znajomych. A w weekendy jeździliśmy do kogoś na działkę.

Prawdę mówiąc, prawie nie odczuwaliśmy, że mamy małe dziecko, że coś nam umyka, że już nie możemy się bawić, że obowiązki nas przytłaczają. Byliśmy szczęśliwi. Niestety, lato się skończyło, a jesienią Rafał zaczął studia. Nie miał już czasu na wspólne wyprawy. Zresztą, pogoda nie zawsze pozwalała na długie spacery i przesiadywanie w knajpianych ogródkach czy na ławce, a przecież z małą po kawiarniach chodzić nie będę.

Coraz częściej zostawałam więc w domu. Miałam czas na zajęcie się Marcysią, na posprzątanie, ugotowanie i na odpoczynek. Miałam czas dla siebie – ale zaczęło brakować mi ludzi. Ile można gaworzyć z niemowlęciem? Czasem wpadała do mnie jakaś koleżanka, ale rzadko – nie dziwię się, że wolały spotkać się w grupie w pubie czy na dyskotece, niż siedzieć ze mną. Przecież Marcysia albo spała, albo jadła, albo trzeba było się z nią bawić.

Bywało, że płakała i marudziła, bo wyrzynały jej się ząbki, bolał brzuszek albo po prostu miała zły dzień. Rozumiałam więc, że stanowimy słabą konkurencję dla imprez. Na pomoc Rafała też nie bardzo mogłam liczyć – mój mąż często wracał zmęczony, a wolne chwile poświęcał na naukę. Czułam się coraz bardziej sfrustrowana.

Pewnego dnia poprosiłam rodziców, żeby przyszli wieczorem do małej, a ja wyszłam do klubu. Matko, jak ja tam szalałam! Bawiłam się chyba do drugiej nad ranem, aż było mi głupio. Rodzice już dawno wrócili do domu, z Marcysią został Rafał. Na szczęście, mała dobrze śpi w nocy, więc to nie kłopot.

Wtedy stwierdziłam, że to dobry pomysł. Po tej jednej imprezie odżyłam, nabrałam sił na cały kolejny tydzień. A kiedy znowu dopadło mnie zniechęcenie, poprosiłam o pomoc przy małej. Niestety, po kilku takich razach, moi rodzice odmówili.

– Ewa, nie możesz co tydzień chodzić na balangi, masz dziecko – stwierdziła mama. – No i męża.

– Ale przecież Rafał, jak nie jest zmęczony, też ze mną idzie – nie wiedziałam, o co im chodzi. – A jak nie ma ochoty, to zostaje w domu. Ale on nie ma pretensji, ufa mi.

– Jesteś odpowiedzialna za dziecko, musisz się nim zająć, nie wypada, żebyś co tydzień szalała w dyskotekach! – tata nie krył oburzenia.

– Zajmuję się dzieckiem przez cały tydzień – podniosłam głos, bo już się wkurzyłam. – I raczej robię to dobrze. Dbam, żeby zdrowo jadła, żeby była odpowiednio długo na spacerze. Przecież nawet jak pada, to z nią wychodzę. Ona jest pod budą sucha, a ja moknę! Ale potrzebuję kontaktu z rówieśnikami, czy to takie dziwne? Żadna z moich koleżanek nie ma jeszcze dziecka, więc nie mogę się z nimi umawiać na placu zabaw! Zrozumcie to.

– Jak ty byłaś malutka, to ja siedziałam cały czas w chałupie i nie w głowie mi były imprezy! – oznajmiła mama z godnością.– Zresztą, nawet byłoby mi wstyd prosić rodziców o pomoc.

– A to o to chodzi? – nagle załapałam. –Mamo, powiedz po prostu, że nie chcecie siedzieć z Marcysią, ja to zrozumiem. Porozmawiam z rodzicami Rafała, ich poproszę.

– Ja już z nimi rozmawiałam i oni są tego samego zdania co my – zaskoczyła mnie mama. – Masz dziecko, jesteś za nie odpowiedzialna, więc powinnaś zapomnieć o imprezach i basta!

Skoro na was nie możemy liczyć…

Strasznie się wkurzyłam. Co to za obgadywanie mnie za moimi plecami i ustalanie z rodzicami Rafała jakichś dziwnych reguł? Ja rozumiem, że nie chcą siedzieć z wnuczką, w końcu sami są jeszcze dość młodzi i chcą się bawić. Ale zakazywanie mi zabawy bez powodu? Bo jaki jest powód? Że mam dziecko? Owszem, mam i zajmuję się nim świetnie!

Pożaliłam się Rafałowi i zapytałam, czy on też tak myśli – że nie powinnam się bawić, bo mam dziecko?

– No co ty! – spojrzał na mnie zdziwiony. – Dlaczego? Sam, jak mam czas i siłę, to chętnie z tobą idę. Ja tylko się obawiam, żeby mi ciebie ktoś gdzieś nie poderwał – zaśmiał się.

– No bo moja mama uważa, że jestem wyrodną matką – powiedziałam. – I że źle robię, wychodząc na imprezy. Tłumaczyłam jej, że przecież jesteśmy młodzi, a ja całymi dniami nie mam do kogo buzi otworzyć. Że potrzebuję spotkać się z ludźmi. Ale ona mówi, że jak mam dziecko, to nie mogę się bawić, i w związku z tym ona nie będzie się zajmować Marcysią.

– Tak powiedziała? – Rafał się zastanowił. – Nie przejmuj się, poprosimy moich rodziców. Zresztą zaraz do nich zadzwonię, bo sobotę mam wolną, poszlibyśmy gdzieś…

– Daruj sobie, moja mama już z nimi rozmawiała – powiedziałam ponuro. – Myślą tak samo jak ona.

– Nie wierzę!

Rafał od razu wyciągnął telefon. Sądząc z tonu i z tego, co mówił, ja miałam rację.

– To już szczyt! – powiedział, rozłączając się. – Usłyszałem, że tylko zabawa nam w głowie, że jesteśmy nieodpowiedzialni.

Byłam wściekła jeszcze bardziej niż on, bo dobrze wiedziałam, że to robota mojej mamy. I postanowiłam, że się nie poddam. Skoro ona tak pogrywa, to ja poszukam opiekunki do dziecka. I proszę bardzo – nie chcą się zajmować wnuczką, to nie!

Mieliśmy szczęście. Okazało się, że młodsza siostra mojej przyjaciółki, która była na pierwszym roku pielęgniarstwa, chciała sobie dorobić. Dzieci uwielbiała, one ją też, w dodatku miałam gwarancję, że to ktoś znajomy, nie obca osoba! Umówiliśmy się z nią na sobotę i to był strzał w dziesiątkę. Marcysia zakochała się w Oli, a my mieliśmy czas dla siebie.

I kiedy po kilku dniach zadzwoniła moja mama, zaniepokojona, dlaczego się nie odzywam, powiedziałam, co myślę o tym, co zrobiła, podburzając rodziców Rafała przeciw nam. I że już nie potrzebujemy jej pomocy.

– No wiesz, Ewa, obcego człowieka do swojej malutkiej córki wzięłaś?! – nie kryła oburzenia.

– Znam tę dziewczynę – zaoponowałam. – A na was nie mogę liczyć, więc musiałam sobie poradzić.

Odłożyłam słuchawkę, nie czekając, aż znowu usłyszę, że jestem wyrodną matką. Nie jestem! A jak mama tego nie zrozumie i będzie mi to cały czas wypominać, to chyba będziemy musiały się rzadziej widywać…

Ewa, 22 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Nasz synek trafił do szpitala. Żona obwiniła mnie o ten wypadek, a przecież to mogło się zdarzyć także jej...”
  • „Teściowa wyzyskuje moje dzieci i zaprzęga je do roboty jak konie. Kazała synowi całymi dniami rąbać drewno”
  • „Dlaczego moje córki nie chcą mi dać wnuków? Wychowałam nieodpowiedzialne egoistki!”
Reklama
Reklama
Reklama