Reklama

Odkąd w wypadku samochodowym zginął mój syn, życie straciło dla mnie sens. Aż do dnia, kiedy na placu zabaw zobaczyłam tę dziewczynkę... Wyglądała zupełnie tak samo, jak mój Olek, kiedy był mały.

Reklama

Przez ostatnie kilka lat żyłam jedynie z rozpędu – nie widząc w życiu ani sensu, ani celu, ani perspektyw na lepsze jutro. Ot, wegetacja z dnia na dzień. Mój mąż zmarł w 2000 roku na zawał serca, zostałam sama z 16-letnim synem. Chociaż byłam wówczas jeszcze stosunkowo młoda, nie myślałam o związku z innym mężczyzną.

Olek bardzo przeżył śmierć ojca i wątpię, czy zdołałby zaakceptować kogoś u mego boku

Mieliśmy siebie nawzajem i to musiało nam wystarczać. Syn zawsze był skrytym dzieckiem, ale od czasu, gdy zabrakło Jerzego, jeszcze bardziej się w sobie zamknął. Pytany o cokolwiek – o szkołę, o dziewczyny – odpowiadał półsłówkami i trzeba było anielskiej wręcz cierpliwości, by się czegoś od niego dowiedzieć.

Skończył liceum, poszedł na studia. Pamiętam, że gdzieś tak na trzecim roku zaangażował się w związek z jakąś Małgosią, ale nigdy mi jej nie przedstawił, choć nieraz prosiłam, by zaprosił ją do nas do domu. W końcu powiedział mi, żebym go więcej nie nagabywała, bo z nią zerwał.

Pocieszałam się, myśląc, że ma jeszcze czas na poważne związki, nie będzie ta – to będzie inna. Zresztą Olka dużo bardziej zdawali się interesować koledzy – niemal co wieczór chodzili w męskim gronie na bilard albo mecz, a czasem po prostu na piwo.

Tłumaczyłam sobie, że musi jeszcze dojrzeć do dorosłego życia. Uwielbiał samochody. Kiedy po studiach udało mu się znaleźć pracę, z pierwszej pensji kupił jakiegoś starego rzęcha do remontu i odtąd wolny czas spędzał, remontując ten złom. Przed pierwszą jazdą osobiście zawiesiłam mu przy lusterku medalik ze świętym Krzysztofem, patronem kierowców.

Niestety, choć samochód się do tego nie nadawał, Olek lubił jeździć szybko

Im szybciej, tym lepiej. No i stało się. Mój syn spowodował wypadek i wylądował w szpitalu, gdzie po kilku dniach zmarł. Co czułam? To było tak, jakbym sama umarła, jakby to mnie pochowali. Rozpacz i ból nie do opisania. Nie byłam w stanie siedzieć sama w mieszkaniu, w którym każda rzecz przypominała mi męża albo syna, więc na całe dnie wychodziłam z domu. Spacerowałam po ulicach, skwerach, parkach i płakałam, płakałam, płakałam.

Z czasem przekonałam się, że ulgę przynoszą mi… place zabaw – dzieci są takie radosne, że chcesz czy nie, część tej radości udziela się także tobie. Któregoś słonecznego przedpołudnia siedziałam właśnie na ławce przy takim placu zabaw, zaczytana w gazecie, gdy nagle tuż obok mnie rozległ się cieniutki głosik:

– Co pani cyta?

Odsunęłam magazyn i… zamarłam z wrażenia

Przede mną stał, czy też raczej stała, bo była to dziewczynka, sobowtór mojego Olka! Jasne kręcone włoski, zgrabny, zadarty nosek i nawet pieprzyk pod lewym okiem – dokładnie taki sam, jak u mojego syna.

– Jak… – zająknęłam się. – Jak masz na imię?
– Ola – odpowiedziała rezolutnie blondyneczka.

Serce waliło mi jak młotem. Mam jakieś zwidy, czy co? Ale dziewczynka nie znikała.

– Co pani cyta? – powtórzyła pytanie.
– Opowiadania – odpowiedziałam. – O życiu, o miłości, o dzieciach.
– Lubię dzieci – powiedziała. – Idę bawić się z dziećmi, pa!

Od tej chwili nie spuszczałam jej z oka, a gdy po jakimś czasie podeszła do swojej matki, by razem z nią opuścić park, podążyłam ich tropem – tak dyskretnie, jak tylko było to możliwe. Tym sposobem dowiedziałam się, gdzie mieszkają. Musiałam po prostu z nimi porozmawiać – przecież to niemożliwe, takie rzeczy się nie zdarzają!

Ale tego dnia zabrakło mi odwagi. Nazajutrz było deszczowo i wietrznie. Przypuszczając, że w taką pogodę raczej nie pójdą na huśtawki, postanowiłam odwiedzić je w domu. Zebrałam się w sobie i z pudełkiem czekoladek w dłoni zadzwoniłam do drzwi.

Otworzyła mi mama Oli

– Pani do…? – zapytała, patrząc na mnie ze zdziwieniem.
– Do pani – odparłam.

W progu opowiedziałam jej, jak wczoraj spotkałam Olę w parku, jak bardzo przypadła mi do serca i że chciałabym czasem się nią zająć, gdyż jako emerytka mam dużo wolnego czasu. Młoda kobieta żachnęła się.

To, że jestem samotną matką, nie znaczy, że moje dziecko jest zaniedbane i potrzebuje niani.

I wtedy zjawiła się Ola.

– O, dzień dobry! – uśmiechnęła się. – To dla mnie? – wyjęła mi z ręki słodycze. – Dziękuję!

Kobieta wpuściła mnie do środka. Zaczęłyśmy rozmawiać.

Kiedy dowiedziałam się, że ma na imię Małgosia, byłam już niemal pewna, że ojcem Oli jest mój syn. Tylko dlaczego nic mi nie powiedział?! Wkrótce dowiedziałam się, że Olek porzucił Małgosię, zanim zorientowała się, że jest w ciąży.

Rozstali się w strasznym gniewie, dlatego nie powiedziała mu o dziecku

Zaskoczyło ją teraz, że Olek nie żyje – nie wiedziała o wypadku. Kiedy poprosiłam, by pozwoliła mi przynajmniej spróbować naprawić to, co zepsuł mój syn, odparła, że nic nie obiecuje, ale że się zastanowi. Minęło kilka dni, podczas których bezskutecznie wypatrywałam „moich” dziewczyn na placu zabaw. Aż tu nagle w niedzielę…

Łzy zakręciły mi się w oczach, kiedy Ola podbiegła do mnie, krzycząc z daleka:

– Babciu, pohuśtasz mnie? – usłyszałam najsłodszy w świecie głosik.

Po spacerze wszystkie trzy poszłyśmy do mnie. I nagle mój dom przestał być pusty i smutny. Rozbrzmiewał śmiechem Oli, tupotem jej małych stóp. I chociaż w trakcie tej wizyty Małgosia odebrała telefon od jakiegoś mężczyzny, to wiem, że nawet jeśli Ola będzie miała nowego tatę, to wciąż pozostanie moją wnuczką. Mój dom znowu jest radosny i tętni życiem. Mam po co żyć!

Maria, lat 50

Czytaj także:

Reklama
  • „Mam dziecko z mężem siostry, ale nikt o tym nie wie. Prawda wyszła a jaw, gdy córka zachorowała na białaczkę"
  • „Miałam gorący romans z księdzem. Uwiódł mnie, rozkochał, a gdy zaszłam w ciąże, zmusił do aborcji"
  • „Kiedy żona powiedziała mi, że znowu jest w ciąży, uciekłem. Jako samotna matka poradzi sobie lepiej, państwo jej pomoże”
Reklama
Reklama
Reklama