Reklama

Tamtego lata wraz z mężem i czteroletnim synkiem spędzałam urlop w gospodarstwie agroturystycznym położonym na końcu wsi, pod lasem. Samo miejsce spodobało mi się od pierwszego spojrzenia.

Reklama

Gorsze wrażenie wywarli na mnie gospodarze: ponura, mrukliwa para. Mieli zmęczone, smutne twarze i odzywali się do nas tylko wtedy, gdy musieli. Na początku czułam się z tym nieswojo – jakbyśmy im przeszkadzali.

Po paru dniach przywykłam do takich chłodnych stosunków i nawet mi odpowiadały. Niekiedy gospodarze potrafią być namolni, a ci nie wtrącali się w nasze plany, nie narzucali z radami czy tłustymi smakołykami. Oni mieszkali w swojej klockowatej chałupie, my w niewielkim domku.

Jedynym, co mąciło tę cudowność, były złe sny. Dziwne. Naprawdę dziwne. Śniły mi się uwięzione w piwnicy konie. Stado wynędzniałych zwierząt, które oślepły z braku światła. Stały stłoczone w wilgotnym, zimnym podziemiu i rżały przejmująco. Jakby wołały o pomoc, lecz nikt nie przychodził, by je wyzwolić. Bo nikt ich nie słyszał! Bo nikt o nich nie wiedział. Tylko ja. Więc to ja muszę im pomóc.

Budziłam się, zanim zdążyłam coś zrobić. Przez parę minut po ocknięciu, zanim sen się rozwiał, czułam się winna, że opuściłam nieszczęśliwe zwierzęta. Potem o nich zapominałam, aż do następnego koszmaru…

Te dźwięki były dziwne

Któregoś razu obudziłam się w środku nocy i po otwarciu oczu… nadal coś słyszałam!

Leżałam nieruchomo, otoczona ciemnością, i wsłuchiwałam się w dziwny dźwięk. Był cichy, niewyraźny, jakby oddalony. Nie byłam pewna, co słyszę. Rżenie koni? Śmiech? A może to płacz? Nie potrafiłam tego określić, ale bez wątpienia coś słyszałam.

Damian! Spanikowałam w przebłysku macierzyńskiej troski. Znałam głos swojego dziecka, wiedziałam, jak brzmi, gdy mały się śmieje lub płacze, ale matczyny niepokój jest silniejszy niż rozsądek. Wstałam cicho, żeby nie obudzić męża, i poszłam do drugiego pokoju.

O dziwo, mały nie spał: siedział na łóżku, całkiem rozbudzony, ze skupioną miną.

– Hej, skarbie, czemu nie śpisz?

– Słucham chłopczyka z ziemi – odparł z powagą.

– Z jakiej to bajki? – zapytałam.

– Nie z bajki, mamo! – zirytował się. – Chłopczyk z ziemi, mieszka obok. On krzyczy.

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o czym mowa. Wytężyłam słuch. Nadal docierał do mnie ten dziwny dźwięk, który mnie obudził.

– Kochanie, to nie chłopczyk. To chyba konie…

Damian przecząco pokręcił głową.

– To chłopczyk z ziemi – powtórzył.

Potem ziewnął, położył się, przytulił głowę do poduszki i zasnął. Mimo niezwykłych odgłosów odpłynął w sen.

Ja nie potrafiłam ich zignorować i wrócić do łóżka. Postanowiłam, że wyjdę i poszukam źródła tego rżenia. Lecz zanim włożyłam buty, dźwięk ustał.

W tej sytuacji wychodzenie na dwór straciło sens. Przecież nie będę się snuć po ciemku i nasłuchiwać nie wiadomo czego. Co nie znaczy, że zapomniałam o sprawie. Jutro zapytam naszych gospodarzy, czy ktoś w okolicy hoduje konie. Może trzymane są w nieodpowiednich warunkach, może dzieje się im krzywda…

Zapytałam, a gospodyni stanowczo zaprzeczyła:

– Nie. Żadnych koni nikt tu nie ma.

– To może owce? Albo kozy? – dopytywałam się.

Kobieta wzruszyła ramionami.

– Nawet krów nikt nie trzyma, nie opłaca się. Teraz to tylko przemysłowa produkcja, byle taniej – westchnęła. – Tutejsi tylko drób mają, no, czasem świnię na mięso, ale tyle co dla siebie, nie na sprzedaż…

– Ale ja słyszę jakieś rżenie po nocach! To na pewno nie kury czy gęsi. Może jestem z miasta, ale wiem, jakie dźwięki wydaje drób!

Kobieta gwałtownie się zaczerwieniła. Spuściła wzrok i wymamrotała gniewnie:

– Coś się paniusi przyśniło!

Widziałam, że ma dość tej rozmowy, że temat wyraźnie jej nie leży. Podejrzana sprawa, więc drążyłam:

– Wiem, co słyszałam. Brzmiało jak rżenie albo płacz…

– To pewnie z lasu. Mamy tu lisy, wilki, żbiki. No i sarny! To pewnie był koziołek, zaplątał się w jakiś drut albo coś.

Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale gospodyni nie dała mi już dojść do słowa.

– Muszę wracać do roboty – burknęła i szybko odeszła.

Zabawiłam się w detektywa

Coś tu nie gra i dowiem się co – pomyślałam z determinacją. Czułam, że kobieta kłamie, że kryje się za tym jakaś tajemnica. Zaintrygowało mnie to. Może dlatego, że już nieco się znudziłam sielankowymi wczasami pod gruszą, a może dlatego, że kobieca intuicja podpowiadała mi, iż dzieje się tu coś złego, mrocznego…

Kolejnej nocy nie przebrałam się w piżamę i nie położyłam spać. Gotowa do działania czekałam, aż wszyscy zasną. Chciałam odnaleźć źródło niepokojących hałasów.

Niech tylko się zaczną, to je wytropię, po nitce do kłębka, myślałam, siedząc samotnie w kuchni nad kubkiem mocnej kawy. Jednak aż do rana nie usłyszałam nic podejrzanego. Słyszałam pohukiwanie sowy, szmer wiatru, chrapanie męża, ale tamtego rżenia – nie.

Po nocnym czuwaniu cały dzień chodziłam zmęczona i rozdrażniona z niewyspania. Zachciało mi się bawić w detektywa, zamiast spać, to teraz mam sińce pod oczami i piach pod powiekami. Wieczorem padłam jak podcięta…

Ze snu wyrwał mnie kolejny koszmar, tym razem o moim synku zamkniętym w ciemnym lochu. Było mu zimno, bał się, wołał mnie, a ja nie mogłam go znaleźć ani mu pomóc. Straszne! Jego płacz i moja bezradność.

Po przebudzeniu natychmiast poszłam sprawdzić, czy wszystko z nim dobrze, i odkryłam, że Damian, zamiast grzecznie spać, gdzieś się wybiera. Weszłam do jego pokoju akurat w chwili, kiedy wychodził przez okno.

Podążyłam za nim.

– Co ty wyprawiasz? – zapytałam, kiedy go dogoniłam.

– Idę do chłopca z ziemi.

– Nie ma tu żadnego chłopca! Coś ci się śniło. Wracajmy…

Złapałam go za rękę, ale się wyrywał.

– Mamo, proszę! Ja ci pokażę, on tu jest. Musimy mu pomóc! – błagał, wykrzywiając usta w podkówkę.

– Dobrze, pójdziemy i mi pokażesz. A potem wrócimy do łóżka. Wszystko będzie dobrze… No, to prowadź.

Damian wziął mnie za rękę i powiódł do domu naszych gospodarzy. Obeszliśmy budynek.

– To tu – kucnął i wskazał rączką na piwniczne okienko.

– On tam mieszka. Ten chłopiec.

To nie była dziecięca wyobraźnia

Aha, więc wymyślił sobie skrzata z piwnicy. Co za dzieciak! Nie wiem, czy taka wyobraźnia to zaleta czy wada, zastanawiałam się, na wpół rozbawiona, na wpół zła, że kręcę się nocą pod cudzym domem z powodu dziecięcych urojeń. Jeszcze mnie oskarżą o podglądanie. Zajrzałam do piwnicy dla świętego spokoju, żeby mały nie poczuł się zlekceważony. To, co tam zobaczyłam, odebrało mi mowę…

W piwnicy siedział chłopiec! Nie umiałam ocenić jego wieku, bo był strasznie chudy i brudny. Mógł mieć równie dobrze pięć lat, jak i dziesięć. Nie spał, tylko kiwał się monotonnie w przód i w tył i coś mamrotał.

Było widać, że jest upośledzony umysłowo, pewnie też otumaniony lekami. Miał zamglony, mętny wzrok, z ust wystawał język, a po brodzie spływała mu ślina. Czyżby te dziwne odgłosy rżenia to był jego płacz albo bezmyślny śmiech?

Chryste Panie, ale dlaczego to dziecko siedzi w piwnicy?! Co tu się dzieje?! Byłam bliska zemdlenia z szoku, ale się pozbierałam. Wzięłam synka na ręce i pobiegłam do domu. Stamtąd natychmiast zadzwoniłam pod 112. Potem wróciłam pod okienko i czekałam na przyjazd policjantów.

Kiedy się zjawili, rozpętało się istne piekło. Na widok małego wezwali karetkę. Dziecko było zagłodzone i zaniedbane. Oczywiście pojawili się też gospodarze. Ona wpadła w histerię, powtarzając, że „nie macie prawa, to mój grzech, moja kara”. On zaś próbował uciec, korzystając z zamieszania.

Później dowiedziałam się, że ci ludzie trzymali syna w takich warunkach przez ponad osiem lat! Podobno gospodyni ukrywała ciążę, bo próbowała się jej pozbyć. Czemu? Może wiedziała z badań, że dziecko urodzi się upośledzone, ale ksiądz nie udzieliłby jej rozgrzeszenia, gdyby dokonała aborcji.

Może zdradziła męża. Może przeżyła traumę gwałtu. Podobno urodziła w domu, w tajemnicy, tak że nikt ze wsi nawet nie wiedział, że mają dziecko. Ale jakoś nie mogę w to uwierzyć. Tyle czasu, a nikt nic nie widział, nie słyszał…? Mnie wystarczył tydzień. Po prostu nie chcieli wiedzieć.

Klaudia

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama