Reklama

Nie wiem, kiedy pierwszy raz zwróciła moją uwagę, ale musiało być jeszcze stosunkowo widno. Pomyślałem, że pewnie na kogoś czeka, i wróciłem do oglądania telewizji. Pasjami lubię programy kryminalne, a dziś mieli podać sensacyjne odkrycia na temat zaginięcia, którym Polska żyła od dwunastu lat. W przerwie na reklamy wstałem, żeby przymknąć okno, bo zaczęło lać, i zobaczyłem dziewczynę ponownie. Stała teraz trochę bliżej, pod drzewem, i dałbym sobie głowę uciąć, że gapiła się w nasze okna.

Reklama

Łazi taka, pod domami wystaje w za krótkiej spódniczce, a potem szast-prast, ani się obejrzy i kamień w wodę… Policja, świadkowie, dochodzenia, a wystarczyłoby mieć trochę oleju w głowie. Czy dziewczęta teraz w ogóle wiedzą, co to są ryzykowne zachowania? Czy zdają sobie sprawę, że uroda i młodość nie gwarantują im nieśmiertelności?

Pół godziny później złapałem za kosz i postanowiłem zejść na dół. Przecież smarkula w najlepszym razie się przeziębi na tym deszczu!

Zmarznięta była na kość, cała się trzęsła. Nawet się nie wdawałem w dyskusje, oświadczyłem tylko, że musi się zagrzać, złapałem za rękę i bez protestów odholowałem do klatki, a potem na górę.

Kiedy udało mi się w końcu wyłowić z kieszeni klucz od mieszkania, otworzyłem drzwi i wepchnąłem dziewczynę do środka.

– Wchodź, wchodź – zatupałem.

– Chcesz się pochorować?

Czułem, że zesztywniała, jakby dopiero teraz do niej dotarło, że wylądowała u obcego faceta.

– Herbata? Kawa? – próbowałem ją oswoić. – Może jesteś głodna?

– Mogę do łazienki? – przerwała.

Zaprowadziłem ją i przy okazji wyciągnąłem z szafki suszarkę do włosów, żeby mogła skorzystać.

– Chciałabym zostać sama – poprosiła. – Muszę się załatwić.

– Zamek się zatrzaskuje, lepiej nie przekręcaj klucza – poinformowałem, żeby potem nie miała pretensji.

Chyba coś pomyliła…

Wyszła może po kwadransie, zdecydowanie w lepszym stanie. Włosy wysuszone, makijaż poprawiony, śliczna dziewczyna. I chyba młodziutka, ciekawe, czy rodzice wiedzą, gdzie się pałęta wieczorami.

– Bardzo panu dziękuję – dygnęła.

– Umówiłam się tutaj z chłopakiem, ale się nie pojawił… Nie wiem dlaczego.

– Może po prostu nie trafił? Przecież to peryferie!

– Ale on jest stąd – wyjaśniła.

Z naszego domu?! Ktoś chyba z dziewczyny zakpił… Na górze owszem, mieli syna, ale utopił się kilka lat temu. I jest jeszcze mój Kuba, ale on mieszka w Holandii. Teraz, odkąd się ożenił, częściej my go odwiedzamy niż on nas.

– A pan tak sam tu mieszka? – dziewczyna jakby czytała w moich myślach.

– Żona jest teraz za granicą – wyjaśniłem. – Myślę sobie, z kim się mogłaś tutaj umówić, i coraz bardziej mi się wydaje, że musiałaś coś pomylić.

– Na pewno nie – zaprzeczyła impulsywnie. – Chyba że…

Pochyliła głowę nad szklanką i dopiero po chwili zauważyłem, że drżą jej ramiona.

– Nie, na pewno nie, bo co ja teraz zrobię? – usłyszałem cichy szept.

– Słuchaj, czasem tak w życiu bywa – zaczynałem już być zmęczony tą dziwną historią. – Nie chciałbym być brutalny, ale im szybciej przyjmiesz do wiadomości, że życie to pasmo rozczarowań, tym lepiej na tym wyjdziesz… Zadzwonię po taksówkę, dobrze?

Zaczynałem żałować swojej akcji ratunkowej. Że też zawsze mnie poniesie! Hela ma rację, powtarzając, że nigdy nie myślę więcej niż krok do przodu…

Wstałem, żeby sobie przygotować wieczorne lekarstwa, bo i tak byłem spóźniony, a lekarz wciąż powtarza, że regularność jest najważniejsza. Miałem nadzieję, że w międzyczasie dziewczyna się zorientuje, że już na nią czas, podziękuje i zniknie tam, skąd się wzięła.

Ona zna mojego Kubę?

Marne złudzenia; kiedy wróciłem z kuchni, stała przed biblioteczką z fotografią w dłoni.

– To jest właśnie Jakub – rzuciła oskarżycielsko, podtykając mi zdjęcie pod nos.

Myśli, że własnego syna nie poznaję, czy jak?

– Przecież wiem – burknąłem. – Ale z nim się umówić nie mogłaś, bo mieszka w Rotterdamie.

Prychnęła.

– Pan to, zdaje się, niewiele wie o własnym synu, co?

– Tyle, co trzeba – wyjaśniłem. – Jest dorosły, ma rodzinę… To stare zdjęcie, moja żona bardzo je lubi, dlatego tu stoi – wyjąłem dziewczynie ramkę z dłoni i postawiłem z powrotem na półce. – To esencja starych, dobrych czasów, kiedy wszyscy byliśmy tutaj jak jedna szczęśliwa rodzina.

Z każdą chwilą coraz bardziej żałowałem swojej pochopnej decyzji. Co za ciężki idiota ze mnie – trzeba było po prostu zasłonić okno i nie przejmować się gówniarą moknącą na deszczu. Zmarnuje człowiekowi wieczór, a na koniec pewnie nawet nie podziękuje.

– Mam na imię Iza – powiedziała dziewczyna, niespodziewanie podając mi rękę. – I naprawdę miałam się spotkać z Jakubem, tym samym, który jest na pańskiej fotografii. Poznaliśmy się, gdy pracowałam w holenderskiej szklarni, woził nas do pracy… Nie wiedziałam, że ma żonę, nie wspominał o tym.

I co w tym dziwnego? Czy facet musi się zwierzać każdemu, kogo spotka?

– Teraz już wiesz – wzruszyłem ramionami. – Więc cokolwiek sobie ubzdurałaś na temat waszej relacji, należy do sfery nierzeczywistej, przynajmniej od tego momentu.

– Sfera nierzeczywista, dobre sobie! – prychnęła. – A adres niby skąd wzięłam? Też sobie wymyśliłam? Nie, proszę pana, Jakub sam mi go dał i mieliśmy się tutaj dzisiaj spotkać.

– Dzisiaj akurat są chrzciny jego córki, dziewczyno – wyjaśniłem. – Moja żona szykowała się na nie od miesięcy, więc nie wiem, jak mógłby się z tobą umówić akurat w takim terminie. To horrendalna bzdura.

Byłem już pewien, że popełniłem błąd, wpuszczając Izę. Jej historia nie trzymała się kupy, co oznaczało, że dziewczyna albo jest psychicznie chora, albo od początku planowała jakiś przekręt. Może odmianę oszustwa na wnuczka, albo co? W tym wypadku będę miał szczęście, jeśli przy okazji nie zarobię po głowie, bo wykupić się raczej nie miałem czym.

Pewnie, że zamknięte!

Z tego wszystkiego zapomniałem w końcu wziąć leki. A może jednak wziąłem, skoro ich nie ma na stole? Chyba że smarkula schowała, żeby mnie trzymać w szachu… Przyjrzałem jej się: wcale nie wydawała mi się już ani taka młoda, ani niewinna.

– Dzwonię po taksówkę – oświadczyłem. – Jest już późno i powinienem się położyć. Ty też powinnaś pogodzić się z porażką. I pamiętaj: co cię nie zabije, to cię wzmocni.

Patrzyliśmy na siebie przez długość pokoju i było jak w tej finałowej scenie westernu, gdy na opustoszałym placu miasteczka dobro mierzy się ze złem. Pomiędzy mną a Izą, na ławie, leżał mój telefon. Czy uda mi się go dopaść jako pierwszemu?

I nagle – dzwonek do drzwi.

Iza bez namysłu ruszyła do przedpokoju. Cyk, ostatni element układanki wskoczył na swoje miejsce i zobaczyłem cały jej perfidny plan: wpuści resztę szajki, mieszkanie zostanie ogołocone, a ja będę miał fart, jeśli to przeżyję.

Idąc za nią, usłyszałem jęk zawodu. Sięgnąłem do kieszeni i dotknąłem klucza – był tam. Fobie i nawyki zazwyczaj są przekleństwem, ale najwyraźniej czasem mogą uratować nam życie.

– Zamknięte, jest zamknięte! – Iza odwróciła się do mnie.

– Co w tym dziwnego? – wzruszyłem ramionami. – Ja się o tej porze gości nie spodziewam.

– Ale ktoś dzwoni!

– Nie do mnie.

Wróciłem do pokoju i zabrałem telefon, korzystając z okazji. Raz, żeby go nie zwinęła, dwa, mógł się przydać – kto wie, czy nie skończy się wezwaniem policji, jeśli tamci nie odstąpią.

– Pan ma na nazwisko Klimas? – gdy wróciłem, Iza stała wciśnięta w kąt za drzwiami. – Klimas?! Pan nie jest wcale tatą Jakuba!

– Iza? – doszło mnie zza drzwi. – Izunia, to ty? Jesteś tam?

– Jestem – zabębniła pięściami. – To ty? Jakub, to naprawdę ty? – wybuchnęła płaczem i osunęła się po drzwiach na podłogę.

Odsunąłem ją na bok i przyłożyłem ucho do drzwi.

– Panie Klimas, tu sąsiad z góry – usłyszałem. – Ten młody. Proszę otworzyć.

– Ona mi zabrała leki, ja się boję – wyjaśniłem.

– Nie wziął pan leków? Od jak dawna? Panie Klimas, proszę natychmiast wypuścić Izę… Dzwonię po pogotowie!

O nie, tylko nie pogotowie… Wyjąłem klucz z kieszeni i podałem dziewczynie. Zerwała się na równe nogi, wsadziła go do zamka i po chwili wisiała na szyi wysokiego mężczyzny.

– Bardzo cię przepraszam za spóźnienie, kochanie, mieliśmy wypadek – głaskał ją po włosach. – No już, Izunia, już dobrze.

Powinienem już dawno być w łóżku. Bolała mnie głowa i chyba miałem halucynacje… Facet wyglądał całkiem jak syn sąsiadów z góry, ten, co się utopił. Też Kuba zresztą. Kiedyś, jak imię było modne, to szło jak pożar.

– Powiedział, że jesteś żonaty – łkała dziewczyna. – I masz dziecko, a dziś są jego chrzciny, na które pojechała jego żona… W ogóle cały czas kłamał!

– To chory człowiek – szepnął jej do ucha, ale doskonale to usłyszałem. – Stracił rodzinę i pomieszało mu się w głowie.

Zrobiłem krok w tył, potem drugi i trzeci, złapałem drzwi i zatrzasnąłem je za sobą. A potem zacząłem krzyczeć i krzyczałem, dopóki policja ich nie wyważyła.

Bernard

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama