Reklama

Na świat przyszło moje upragnione dziecko, a ja nie umiałam w pełni cieszyć się tym faktem. Dlaczego? Moja radość mieszała się z uczuciem pustki. Po powrocie ze szpitala przez nasz dom nie przewalały się tłumy gości, spragnionych widoku maleńkich stópek i słodkiego zapachu noworodka.

Reklama

Mój mąż był jedynakiem, a z dalszą rodziną nie utrzymywał zbyt serdecznych kontaktów.

Zarówno moi, jak i jego rodzice nie żyli

– Ty masz przynajmniej brata. Swoją drogą może to dobra okazja, żeby odnowić kontakty? – zagadnął mnie pewnego razu, gdy zamyślona przeglądałam zdjęcia w starym albumie.

Wiedziałam, że lubił Marka i wciąż pokładał w nim nadzieje, ale dla mnie to wciąż był bolesny temat. Tyle między nami zaszło, odkąd zmarła mama. Wychowywała nas samotnie. Ja byłam starszą siostrą, więc musiałam świecić przykładem i dbać o młodszego braciszka. On był oczkiem w głowie mamusi. Inteligentny, przystojny, zabawny, uroczy. I rozpuszczony jak dziadowski bicz.

Jednak wyskoki z dzieciństwa to nic. Prawdziwe problemy się pojawiły, gdy zaczęliśmy wkraczać w dorosłość. Zdałam maturę, a potem poszłam na studia i jednocześnie do pracy. W głowie mi się nie mieściło, że mój młodszy o dwa lata brat zamiast skupić się na przygotowaniach do matury, woli palić papierosy na klatkach schodowych, pić z kolegami piwo i imprezować.

– Musi się wyszumieć, chłopaki tak już mają – mama bez przerwy tłumaczyła swojego beniaminka.

Kiedy wracał do domu nad ranem, zamiast ostrej rodzicielskiej reprymendy, dostawał gorący rosół na kaca. Próbowałam chociaż mamę przekonać, żeby nie była tak pobłażliwa wobec Marka, bo brat nie chciał mnie słuchać i każda rozmowa z nim kończyła się awanturą. Niestety moje przestrogi szybko się sprawdziły. Pierwsze załamanie przyszło, kiedy pewnego zimowego ranka do drzwi naszego mieszkania zapukała policja.

Do dziś pamiętam wyraz twarzy mamy, kiedy dowiedziała się, że jej ukochany synuś spał odurzony na ławce w parku. Został zabrany na komisariat i postawiono mu zarzuty, ponieważ znaleziono przy nim narkotyki. Ale i tak miał szczęście – mógł zamarznąć na tej ławce na śmierć! Szkoły średniej już nie skończył. Wagarował tyle, że nie miał najmniejszych szans na nadrobienie zaległości.

Gdy wylądował w poprawczaku, mamie po raz pierwszy pękło serce

Dosłownie pękło, dostała zawału. Urządziłam wtedy Markowi piekielną awanturę, a on… płakał i modlił się na głos o zdrowie dla mamy. Wiedziałam, że ją kochał, ale co z tego? Musiał się zmienić, jeśli nie chciał, by przez niego umarła.

– Zmienię się, niech tylko wyzdrowieje – powtarzał.

Na szczęście wyzdrowiała. Wtedy jeszcze miała siłę do walki. Obie z mamą byłyśmy przekonane, że zakład poprawczy dobrze Markowi zrobi. Wszystko zapowiadało pomyślną resocjalizację. Marek odbywał spotkania z psychologami, miał fantastycznego wychowawcę. I co?

– On chyba nadal bierze... – powiedziała zrezygnowana mama, po ledwie dwóch miesiącach od powrotu Marka do domu.
– Znajdę mu jakiś ośrodek – obiecałam. – Poślemy go na odwyk.

Albo w diabły, dodałam w myślach. Znalazłam stosowną placówkę i załatwiłam mu miejsce.

Obiecywał, że będzie walczył z nałogiem

Nie stawił się jednak na oddziale w dniu planowanego przyjęcia. Kiedy przyjechałam, żeby się z nim rozmówić, był naćpany. Siedział na fotelu, błądząc gdzieś wzrokiem i głupawo się uśmiechał. Moje słowa odbijały się od niego jak od ściany. Mama była zdruzgotana, ale nie chciała go wyrzucić z domu. Taka sytuacja ciągnęła się przez kilka następnych lat.

W międzyczasie wyszłam za mąż i ułożyłam sobie życie. Miałam dobrą pracę, kochałam przyzwoitego człowieka, który nawet w Marku starał się dostrzec dobre strony. A mój brat nadal zażywał narkotyki, i to za pieniądze naszej matki. W końcu jej serce nie wytrzymało. Drugiego zawału mama już nie przeżyła. Rankiem znalazł ją Marek, kiedy po raz pierwszy w życiu nie przyszła go obudzić.

Śmierć mamy chyba obudziła w nim wyrzuty sumienia

Po pogrzebie coś we mnie pękło. Chciałam, żeby on cierpiał tak jak ona.

– Dopiąłeś swego! Zabiłeś ją! – oskarżyłam go z furią.

Pobladł, mało nie upadł. I dobrze mu tak! To było nasze ostatnie spotkanie. Nie chciałam go nigdy więcej oglądać. Nie obchodziło mnie, co będzie się z nim działo.

– On nie martwił się o mamę, kiedy znikał na całe noce – mówiłam, kiedy mąż próbował mnie uspokajać.

Chyba jako jedyny jeszcze w niego wierzył. Znalazł mu nawet dorywczą pracę. Żeby jedną… Ja się z nim nie kontaktowałam przez dwa lata. Przez dwa lata o nim nie myślałam, a przynajmniej starałam się nie myśleć.

Jednak wtedy, gdy urodziłam synka, poczułam tę pustkę

Wyobrażałam sobie, co by powiedział Marek, gdyby mógł zobaczyć swojego siostrzeńca. Wojtuś nawet mi go trochę przypominał, był równie śliczny, choć nie chciałam o tym głośno mówić. Bałam się, że mógłby przejąć po Marku także jego słabości.

– Słuchaj, Gosiu, to już za długo trwa – przekonywał mnie mąż. – Wojtek ma prawo znać wujka. Poza tym minęło sporo czasu, może Marek się zmienił…

Niespodziewanie zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia. Uświadomiłam sobie, że Marek nie ma nikogo oprócz mnie. Wracałam myślami do lat dzieciństwa i ogarniała mnie nostalgia. Mój brat popełnił wiele błędów, ale czy miałam prawo odmawiać mu kolejnej szansy?

– Po prostu pojedź do niego – zaproponował Grzesiek.

Bałam się. Cholernie się bałam. Jednak postanowiłam spróbować. Drżącymi z emocji rękami zapięłam Wojtusia w foteliku samochodowym, a potem usiadłam za kierownicą auta i pojechałam brata. W drodze targały mną wątpliwości, jednak nie zawróciłam.

Trzymając gaworzącego synka na ręku, wcisnęłam przycisk dzwonka

Wewnątrz rozległ się znajomy dźwięk ćwierkania. Po chwili usłyszałam szuranie. Potem nastała cisza. W końcu jednak zachrzęścił zamek i drzwi powoli się uchyliły. Nogi się pode mną ugięły, kiedy zobaczyłam brata. Marek wyglądał nienagannie. Ogolony, krótko ostrzyżony, w czystym dresie. Na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie.

W oczach zalśniły łzy. Nie patrzył na mnie. Wpatrywał się jak urzeczony w mojego synka, który uśmiechał się do niego.

– Czy to… twoje dziecko? – odezwał się w końcu.

Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Pokiwałam tylko głową. Nagle Wojtuś wyciągnął rączki w kierunku Marka, a on po prostu wziął go w ramiona. Podeszłam i przytuliłam się do jego boku.

– Przepraszam – powiedziałam – wcale tak nie myślę.
– Jak?
– Że zabiłeś mamę.
– Bo zabiłem…
– To po prostu się zdarzyło – pogłaskałam jego mokry od łez policzek.
– Kocham cię, siostrzyczko.

Zaprosił mnie do mieszkania. Nie zmieniło się w nim zbyt wiele, ale było schludnie urządzone i wysprzątane. Na ścianie w salonie wisiało oprawione w ramę zdjęcie mamy. Marek wyznał mi, że pół roku wcześniej opuścił odwyk. Od tamtej pory jest czysty, ma pracę i nawet kończy zaocznie szkołę.

– Udało ci się… Grzesiek zawsze mi to powtarzał.
– Zrobiłem to dla ciebie – Marek spuścił wstydliwie głowę.

Podeszłam do niego i przykucnęłam, aby spojrzeć mu w oczy.

– Rób to dla siebie – powiedziałam.

Potem chwyciłam pełzającego po podłodze synka i posadziłam Markowi na kolanach.

Chcę, żebyś został jego ojcem chrzestnym. Co ty na to?
– Nie mówisz poważnie? – Marek nie dowierzał.

Uśmiechnęłam się.

– Bardzo poważnie. No chyba że nie chcesz… – droczyłam się z nim.
– Chcę! Chcę być z wami już zawsze. Nie zostawiaj mnie już nigdy więcej, proszę.
– Ani ty mnie, braciszku.

Miesiąc później odbył się chrzest mojego synka. Na matkę chrzestną wybrałam moją jedyną przyjaciółkę. Ojcem chrzestnym został mój brat. Brat, z którym jestem związana nierozerwalną więzią. Kocham go. Za wszystko i mimo wszystko.

Małgorzata, lat 29

Czytaj także

Reklama
  • „Nie zaszczepiłam córki, bo uważałam to za bzdurę. Teraz Martynka leży w szpitalu i cudem uniknęła śmierci"
  • „Byłam sama i bezradna. Musiałam oddać syna po porodzie, bo miałam tylko 17 lat. Niczego tak bardzo nie żałuję”
  • „Bałem się oddać syna do przedszkola. I słusznie. Łukasz zapierał się rękami i nogami, żeby tam nie wracać"
Reklama
Reklama
Reklama