„Wyszłam za Tomka, urodziłam córkę, ale ten związek był nijaki. Rozwiedliśmy się, jednak to nie dało mi szczęścia…”
Niektórzy pragną emocji w związku, ale ja wolałabym choć przez chwilę zaznać spokoju. I dowiedzieć się, czy to, co czuję do Tomka, to naprawdę miłość…
- redakcja mamotoja.pl
Tym, którzy wiodą szczęśliwe życie w małżeństwie, trudno sobie wyobrazić, że można się w wyborze partnera pomylić. Dla nich sprawa jest prosta – albo się kogoś kocha, albo nie. Nie ma o czym mówić. Jeśliby spróbować wytłumaczyć im, że czasami człowiek nie jest pewien, co do drugiej osoby czuje, uznają to za fanaberię.
– Jak go nie kochasz, to od niego odejdź – radziła mi najlepsza przyjaciółka jeszcze przed ślubem.
Ale ja nie wiedziałam, co do niego czuję.
– Jak to nie wiesz?
– No, zwyczajnie. Są dni, że mam ochotę go przytulić, chce mi się z nim iść do łóżka, lubię słuchać, co mówi, ale są i takie, że chciałabym się go pozbyć…
– No i co wtedy?
– No, czasami się go pozbywam. Tłumaczę, że muszę pobyć sama, popracować, spotkać z tobą…
– Czyli go oszukujesz?
– Nie. Naprawdę zajmuję się robotą. Albo idę do ciebie…
– Tak jak dziś?
– Tak jak dziś – przytaknęłam.
– Czyli dzisiaj go nie kochasz – podsumowała z ironią Iwona.
– Nie kochałam przed wyjściem z domu, ale teraz… Teraz za nim tęsknię. Chciałabym, żeby na mnie czekał, jak wrócę. A ty tak z Irkiem nie masz?
– Nie! Nie przestaję go kochać ani na chwilę. Czasem mnie irytuje, zdarza się, że mam go dość, ale nawet wtedy czuję, że nie dałabym bez niego rady. Że jest mi potrzebny jak powietrze.
Zazdrościłam jej tej pewności, bo sama nie potrafiłam się tak w związku zatracić. Nie umiałam też jednoznacznie stwierdzić, czy chodzi o to, że Tomek nie jest ideałem, czy to raczej mnie czegoś do pełni człowieczeństwa brakuje. Dlaczego uczucie, które powinno być wyraźne i stałe, w moim przypadku tak niepokojąco faluje? Próbowałam to sobie wyjaśnić, posługując się prostym porównaniem. No bo chyba każdy z nas miewa w życiu humory. Raz chce nam się tańczyć i śpiewać, a innym razem pragnęlibyśmy ukryć się przed światem, wyłączyć telefon i zatopić się w jakiejś ciekawej lekturze. A bywa, że nawet na to nie mamy ochoty, bo najdzie nas taka melancholia, że tylko się kłaść, o niczym nie myśleć i niczego nie robić. Może w miłości ja jestem takim właśnie smutasem, co to nie potrafi czerpać pełnymi garściami.
– To nie są kwestie nastrojów – protestowała Iwona. – Miłość jest od nich niezależna.
– A czy jak jesteś w doskonałym humorze, to nie kochasz Irka bardziej? – zapytałam.
– Pamiętasz, jak byłyśmy na ślubie u Bożeny i cię poniosło. Jak się wstawiłaś i wywijałaś na stole. Wziął cię wtedy na ręce, zaniósł na środek parkietu i tańczył z tobą wolnego.
– Pamiętam – rozmarzyła się.
– No, właśnie. Wtuliłaś się w niego tak, jakbyś chciała go wchłonąć. Czy nie kochałaś go wtedy bardziej niż dziś? Niż teraz, jak sobie tak przysypia przed telewizorem – pokazałam palcem na salon, gdzie drzemał Irek.
Nie przyznała mi racji. Dalej twierdziła, że to nie to samo, bo jej emocje nigdy całkiem nie wygasają, w przeciwieństwie do moich, które słabną tak bardzo, że ledwo je czuję. Ledwo albo nawet wcale! Może i racja, może jest to argument, ale czy każdy z nas nie odczuwa inaczej świata? Jednemu wydaje się, że życie jest wspaniałe i nie można zmarnować ani jednej chwili, a drugi musi walczyć z samobójczymi myślami. Jednego podekscytują zakupy na tysiąc złotych, a inny wyda sto tysięcy na auto i wzruszy tylko ramionami. Tak samo jest moim zdaniem z miłością. Ją też możemy odbierać na różne sposoby.
Ciągłe wzloty i upadki
Ostatecznie wyszłam za Tomka i przeżyliśmy razem prawie dwie dekady. Rozwiedliśmy się całkiem niedawno i wiem, że on też tak postrzegał nasz związek. Jak lot samolotem z zepsutym przewodem paliwa. Czasem maszyna podrywa się do lotu i mknie do celu, ale innym razem traci moc i dramatycznie pikuje. Te wzloty i upadki przychodziły w cyklach. Takich o większej, kilkuletniej skali, ale i mniejszych – kilkudniowych.
Nasze narzeczeństwo na przykład to cztery lata sprzecznych potrzeb. Bywało, że wyjeżdżaliśmy we dwójkę w góry z przekonaniem, że nikogo więcej nam w życiu nie potrzeba, a już po jednym dniu rozchodziliśmy się w przeciwne strony. Albo wydzwanialiśmy do znajomych, żeby przyjechali ratować atmosferę. Czasem odechciewało się nam siebie nawzajem przez kłótnię o jakieś pierdoły. Proza życia, chciałoby się powiedzieć. Tylko że normalne pary szukają porozumienia, a my… No, cóż, prawda jest taka, że natychmiast traciliśmy do siebie cierpliwość i kombinowaliśmy, jak by tu się rozejść.
Dopiero narodziny córki spowodowały, że trochę u nas wszystko znormalniało. Opieka nad małą, radość, której nam jej dorastanie dostarczało, i nowe obowiązki spowodowały, że staliśmy się mniej egocentryczni. Bardziej ukierunkowani na jej potrzeby. Nie myślałam już tak często o tym, co mi się od życia należy i czego brakuje Tomkowi, bo koncentrowałam się na zdrowiu i szczęściu Julii. Tomasz doszedł do podobnych wniosków – też uznał, że córka jest najważniejsza, więc graliśmy w jednym zespole.
– Jest taka cudowna – wzdychaliśmy nad jej łóżeczkiem, gdy już spała.
– A jak dzisiaj ślicznie rysowała. Dwie godziny z kredkami!
– Chyba ma talent. To pewnie po tobie – uśmiechał się i przytulał mnie z autentyczną czułością.
Czasem z takiego przytulania był seks, a innym razem długie rozmowy o szczęściu, które nas spotkało. Ale nawet w tym najlepszym okresie bywały chwile, że on chciał mnie przytulić, a ja myślałam tylko o tym, że mógłby już zmienić ten nieświeży podkoszulek albo ogolić nierówną szczecinę. Ale na drugi dzień przechodziło. Przebrał się, ogolił i brał Julię za rękę, żeby zaprowadzić do przedszkola.
– Pięknie razem wyglądacie – mówiłam całkiem szczerze.
Mijały jednak lata i Julka dorastała. Wychodziła do koleżanek, nocowała u dziadków, zamykała się sama w pokoju, a my znów mieliśmy sporo czasu do zagospodarowania we dwoje. Znów wróciło pytanie, czy potrafimy się nawzajem uszczęśliwić. Czy damy radę wygrać z nudą, która prędko ogarnia ludzi, którzy się nie kochają.
Takie myśli nachodziły w najtrudniejszych chwilach. Kiedy siedzieliśmy razem przed ekranem telewizora i przez godzinę nie byliśmy się w stanie zdecydować, jaki obejrzeć film. Choć na Netflixie są ich setki, choć kanałów tradycyjnej telewizji było dwieście, to i tak wszystko wydawało się jakieś takie pozbawione wyrazu. Dlaczego? Teraz już wiem, że cała ta beznadzieja emanowała od nas, a nie od oferty filmowej.
Zaliczyliśmy kilka romansów
A jednocześnie czuliśmy, że nie powinniśmy się rozejść. Bo Julia nas potrzebuje, bo tyle lat już jesteśmy razem… Dlatego właśnie rozchodziliśmy się tak długo. Tomek zaliczył dwa romanse, a ja jeden, ale za to burzliwy i długi. Byliśmy na terapii, która nie pomogła, i na spotkaniach w kościele, które jeszcze bardziej nas sfrustrowały. Po miesiącach abstynencji rzucaliśmy się na siebie w łóżku łapczywie, żeby po krótkim, gwałtownym zbliżeniu nabrać przekonania, że nie warto było.
Po trzech latach oboje uznaliśmy, że to koniec, i rozwiedliśmy się w zgodzie. Podzieliliśmy się opieką nad Julką, Tomek kupił nowe mieszkanie, a ja wyremontowałam stare. No i co? I nic. Żadne nie ruszyło do przodu.
Dzwonimy do siebie regularnie, odwiedzamy się dość często i pomagamy sobie w trudnych sprawach. Spędzamy też razem święta, długie weekendy…
– Masz jakieś plany na Wigilię? – pyta mnie Tomek.
– Nie. Nic szczególnego… – odpowiadam niezdecydowana, ale jak zwykle uprzejma w obawie, że stracę go zupełnie. – Możesz wpaść, jeśli chcesz.
– Na pewno? Nie będę ci przeszkadzał?
– Ani trochę. No i Julka będzie zachwycona…
Ale nie tylko dziecko nas ku sobie ciągnie. Czasem widujemy się pod nieobecność córki. Tomek przychodzi wtedy wypachniony, dobrze ubrany, z jakimś bukietem czy dobrym winem, i już wtedy wiem, że stęsknił się za mną wyjątkowo. Przyjmuję go chętnie, bo i mnie brakuje bliskości drugiego człowieka, a on spośród wszystkich znanych mi ludzi jest tym, przy którym najlepiej się czuję. Znanym, bezpiecznym wyborem.
No i tak właśnie wygląda moje życie uczuciowe. Oczywiście zastanawiam się, jak by to było znaleźć prawdziwą namiętność, ale sama nie jestem pewna, czy byłabym w stanie ją w sobie wzbudzić. Może to nie jest kwestia partnera. Może to jest coś, co siedzi w nas – we mnie i w Tomku. W ludziach po trosze jakby w tych kwestiach… wybrakowanych.
Agnieszka
Zobacz także: