„Zabrałem Jacusia na wagary, a potem puściłem go w te nieszczęsne krzaki. Nie ochroniłem synka przez podłością człowieka”
Chciałem chronić synka przed okropieństwami tego świata, ale to niemożliwe. Kiedyś musiał zobaczyć, do czego zdolny jest człowiek
- redakcja mamotoja.pl
Miałem akurat wolne, więc Weronika powierzyła mi odprowadzenie Jacka do przedszkola, a sama skoro świt poleciała na uczelnię. Trochę nam zeszło z synkiem na ubieraniu się i przekomarzankach, więc dom opuściliśmy już po dziewiątej. A kiedy wreszcie wyszliśmy i obraliśmy kurs na przedszkole, Jacek nagle się zatrzymał.
– No to klops – stwierdził z podejrzaną satysfakcją.
– Jestem spóźniony – użył podsłuchanego u dorosłych określenia. – Na śniadanie.
Pomyślałem przez chwilę, spojrzałem w niebo, po którym płynęły leniwie małe obłoczki, i powiedziałem:
– W takim razie nie pójdziesz dzisiaj do przedszkola.
Aż podskoczył z uciechy.
– Mam dzień wolny? Tak jak ty?
Skinąłem głową.
– Super, ale… śniadanie to jednak bym zjadł.
To miał być miły dzień
Poszliśmy do naszej osiedlowej piekarni, gdzie zaopatrzyliśmy się w suchy prowiant, czyli świeżutkie i apetycznie pachnące bułki z kruszonką, a w sklepiku obok kupiliśmy dwie półlitrowe butelki wody. Siedliśmy na ławce i zjedliśmy wszystko do ostatniego okruszka. Ja wypiłem też całą swoją wodę, Jackowi zostało ponad pół butelki.
– A teraz co będziemy robili? – zapytał po trzech sekundach przerwy. Zapomniałem, jak szybko nudzą się pięciolatki.
– Możemy jeszcze trochę tu posiedzieć, możemy też wrócić do domu albo pojechać do lasu.
– Wybieram trójkę – zacytował fragment naszej ulubionej bajki i zaśmiał się beztrosko, jak tylko może się zaśmiać przedszkolak, który ma w perspektywie spędzenie całego dnia ze swoim tatą.
Pojechaliśmy więc do lasu, auto zaparkowałem przy małym mostku nad strumieniem. Poszliśmy wąską ścieżynką wśród zarośli i zagłębiliśmy się w gęstwinę. Po dobrej godzinie Jacek powiedział, że się zmęczył i chce wracać do domu. Poszliśmy skrótem wprost do samochodu.
– Siku mi się chce – stwierdził w połowie drogi.
– Mam ci pomóc? – zapytałem.
Popatrzył na mnie z wyższością.
– Mam pięć lat i pół. Umiem się sam wysikać. Pójdę w krzaki. A ty nigdzie nie odchodź – pouczył mnie tonem swojej matki, po czym zagłębił się w zarośla.
Minęły może ze dwie minuty, kiedy Jacek wrócił, cały zaaferowany.
– Tata, tam w krzakach coś się rusa… – z wrażenia aż zaseplenił.
– Może rusałka? – zażartowałem.
– Tata, bądź poważny! – fuknął. – Rusza się i piszczy.
Spoważniałem.
– Może to jakiś zwierzak? Dobrze, że nie podchodziłeś bliżej – powiedziałem.
– Sam się bałem. Ale z tobą bym się nie bał.
Po chwili zastanowienia wziąłem go za rękę.
– No to chodźmy sprawdzić, co tam się rusza i piszczy.
Po raptem paru krokach synek się zatrzymał i ruchem głowy wskazał przed siebie.
– To tam… – wyszeptał.
Nastawiłem uszu. Nic.
– Na pewno? – spytałem.
Skinął potakująco i mocniej złapał mnie za rękę.
– O, znowu! Słyszysz?
Rzeczywiście, z krzaków przed nami dochodziły szelesty i żałosne popiskiwania.
Nie chciałem, by to oglądał
Rozchyliłem zarośla i… zamarłem. Stałem i patrzyłem, zdjęty litością, trwogą, bezradnością i wstydem, że ludzie są zdolni do takich potworności, że potrafią być najgorszymi wrogami istot, które najbardziej im ufają. Rozchylając te krzaki, zajrzałem do świata, którego wolałbym nie znać i nie oglądać, a na pewno nie chciałem, by stykał się z nim mój syn. Ale stało się.
– Tato? – pełen napięcia szept syna wyrwał mnie z letargu.
Przykucnąłem. Jacek stanął obok, cały dygotał.
– Tato – chlipnął. – Co to jest?
– To… – przełknąłem ślinę i dokończyłem z goryczą: – najlepszy przyjaciel człowieka.
Przed nami na rozgrzebanym mchu leżał pies. Obwiązany sznurkiem z tworzywa, jakiego używa się w maszynach rolniczych do wiązania kostek siana. Widziałem tylko końcówki łap, wystający ogon i jedno oko, które wpatrywało się we mnie z trudnym do określenia wyrazem. Strach? Nadzieja? Wyrzut? Ufność? Psiak praktycznie nie mógł się ruszyć, choć pozrywana wokół darń świadczyła, że walczył dzielnie, drapiąc skrępowanymi łapami. Cichy, żałosny pisk dobywał się spod zwojów sznurka, które ciasno oplatały psi pysk.
– Tato… Tato! – Jacek potrząsnął mnie za ramię.
Spojrzałem w jego twarz. Był zapłakany, zasmarkany i zdeterminowany.
– Co, synku?
– Musisz go uratować. Przecież jesteś lekarzem.
Szczęściarz
Przypomnienie tego faktu podziałało natychmiast. Zwykły ojciec na moim miejscu miałby prawo się załamać, nie wiedząc, co począć. Jak pomóc dogorywającemu zwierzęciu, które źli, okrutni ludzie skazali na śmierć w męczarniach? Jak wyjaśnić tę sytuację dziecku, jak je pocieszyć? Wreszcie co zrobić z własnym gniewem i bezsilnością? Ale ja byłem lekarzem, chirurgiem w szpitalu miejskim. A to skróciło czas mojego bezradnego osłupienia, co więcej, dawało psiakowi szansę na ocalenie.
– Posłuchaj mnie uważnie – powiedziałem, patrząc synowi prosto w oczy. – Ten pies jest skrajnie wyczerpany, odwodniony i na granicy… – nie dokończyłem. – W każdym razie musimy działać szybko. Daj mi swoje picie.
Natychmiast wyciągnął z plecaczka wodę.
– Zostań z nim i uważaj, żeby się nie przestraszył. Dasz radę? – spytałem.
Jacek patrzył na mnie przyjęty.
– Dasz radę. Ja muszę wrócić do auta po torbę.
Zawsze wożę w bagażniku swoją podręczną torbę z zestawem narzędzi i materiałami opatrunkowymi, chociaż jeszcze nigdy nie była mi tak potrzebna jak w tej chwili. Złapałem ją i pędem wróciłem do Jacka, który kucał przy skrępowanym psiaku, mrucząc coś uspokajająco.
Klęknąłem i otworzyłem torbę. Wyjąłem małe nożyczki.
– Najpierw pysk. Będzie mógł swobodniej oddychać. A ty będziesz mógł mu podawać wodę – wyjaśniałem, co robię, tak jakbym mówił do stażysty na oddziale, jednocześnie delikatnie manewrując nożyczkami. Były ostre i uporały się z węzłami, które ktoś z okrutną starannością zawiązał właśnie na pysku biednego zwierzęcia. W miarę jak kolejne zwoje puszczały, pies coraz bardziej wysuwał język, suchy jak wiór i obrzmiały.
– Teraz uwalniamy resztę pyska… – mówiłem, tnąc oszczędnymi i delikatnymi ruchami. – O, już… jeszcze tutaj… jeszcze dwa cięcia… i gotowe!
Jedną ręką ciąłem, drugą zdejmowałem resztki sznurka, nie przestając mówić.
– Teraz trzeba ostrożnie uwolnić łapy, żeby jak najszybciej przywrócić krążenie, bo może się wdać martwica. A ty, synku, podawaj wodę. Wyjmij z torby szpatułkę z watą, tak, ten płaski patyczek. Teraz namocz go w butelce i mokre wcieraj psu w język. Inaczej mógłby się zakrztusić. Jest nie tylko odwodniony, ale też przegrzany, bo pies poci się językiem, a skoro nie mógł go wysuwać, to na pewno ma wysoką temperaturę, co zresztą widać po jego nosie, który jest suchy i popękany – gadałem jak najęty, co uspokajało zwierzaka i Jacka, sprawnie jak na takiego malca aplikującego psu wodę.
– Dobra, to łapy wolne, teraz reszta, zaczynamy od grzbietu – mruczałem.
Pies cały czas leżał nieruchomo – jakby rozumiał, że chcemy mu pomóc – jeśli nie liczyć języka, który raz po raz znikał w jego pysku. Bez wątpienia był bardzo spragniony. Wziąłem większe nożyczki, bo teraz już nie musiałem być tak ostrożny, i uwolnienie zwierzaka do końca z krępującego go sznurka zajęło mi raptem pół minuty. Uff…
Na moje oko psiak miał góra rok, więc był to w zasadzie ledwie co wyrośnięty szczeniak. W kilku miejsca sznurek poranił mu boki, fatalnie też wyglądały okolice gardła, gdzie na skutek szamotaniny mocno zaciskały się więzy.
– Łap moją torbę, ja biorę psa na ręce i pędzimy do samochodu – zaordynowałem. – Zobaczysz, wyjdzie z tego, tylko natychmiast musi trafić do weterynarza. Tam dostanie kroplówkę i profesjonalną pomoc, zdezynfekują mu rany, w razie konieczności zszyją. A potem…
– A potem zabierzemy go do domu – powiedział mój syn tak po prostu. – I damy mu na imię Sznurek.
– Co do pierwszego zgoda – odparłem bez wahania. – Ale może lepiej dajmy mu na imię Szczęściarz, co?
Paweł
Zobacz też:
- "Moja córeczka była taka śliczna i tak słodko spała. Nie przeczuwała, co muszę z nią zrobić. Ale było za późno, pochłaniała mnie rozpacz"
- "Ula była naszą wyczekaną córeczką. Zaślepieni miłością długo nie widzieliśmy, jaka jest naprawdę"
- "Oszukałam Artura i zaszłam w ciążę, bo tak bardzo marzyłam o dziecku. Tego, co zrobił mój mąż, nie da się wybaczyć"