„Chciałam, by córka wyrosła na ludzi, a ona ciągle się buntowała. Zrobiłam, co mogłam, ale nie mam już siły”
„Walczyłam o nią. A może raczej z nią? Chciałam, aby była dobrze wychowana i wykształcona. Agata była krnąbrna, skoncentrowana tylko na sobie. W gruncie rzeczy zawsze robiła tylko to, co chciała. I to już od najmłodszych lat. Teraz jednak mówię: dość. Nie mam już siły. Radź sobie sama”.
- redakcja mamotoja.pl
Miałam sporo kłopotów z wychowywaniem Agaty. Była krnąbrna, skoncentrowana tylko na sobie, i w gruncie rzeczy zawsze robiła tylko to, co chciała. I to już od najmłodszych lat. Nie miałam ani siły, ani ochoty, żeby to przełamywać. Wracałam zmęczona z pracy i gdy widziałam, że mała siedzi przed telewizorem, objadając się chipsami, zabierałam jej szeleszczącą torebkę i gasiłam gadające pudło.
Po dziesięciu godzinach w biurze, spędzonych na użeraniu się ze wszystkimi i o wszystko, nie miałam już siły, żeby jeszcze w domu kłócić się z dzieckiem. Dlatego nie protestowałam, kiedy Agata, wyjąc i wrzeszcząc wściekle, włączała ponownie swój ulubiony serial. Machałam ręką i szłam do kuchni, ciesząc się, że udało mi się wydrzeć jej chociaż chipsy.
Potem nie było lepiej
Na propozycje, że poćwiczę z nią czytanie, pisanie czy liczenie, zawsze reagowała gwałtownym sprzeciwem. Krzyczała, zatykała sobie uszy, a w ostateczności siedziała bezmyślnie, biernie sabotując moje wysiłki. Było to o tyle dziwne, że poza tym nasze stosunki były bardzo dobre. Rozumiałyśmy się, miałyśmy podobne poczucie humoru, mogłyśmy gadać godzinami – bylebym tylko nie próbowała Agaty czegokolwiek nauczyć.
W szkole też nie szło jej najlepiej. Chociaż pilnie chodziła na lekcje, siedziała na nich grzecznie i nigdy nie dostawała uwag za złe zachowanie, to wiedza jakoś zupełnie omijała jej głowę. Nie rozumiałam dlaczego tak się dzieje, ale nie mogłam pozwolić, by córka poniosła klęskę szkolną na pierwszym poziomie edukacji. Dlatego zatrudniałam i opłacałam kolejnych korepetytorów.
I tak przez nasz dom przewijali się: pani od języka polskiego, od angielskiego i pan od przedmiotów ścisłych. Wiedziałam, że to obłęd, ale co miałam zrobić. Moje dziecko z jakichś powodów nie przyswajało wiedzy w szkole. Nie był to rodzaj żadnej choroby ani zaburzenia – Agata została zbadana przez psychologa. Po prostu tak było, i już.
Zawsze wydawało mi się, że bliskość między matką i córką pogłębia się wraz z upływem czasu. U nas jednak tak się nie stało. Być może jest to moja wina, bo jak mała kończyła podstawówkę, poznałam Marka. Mój mąż opuścił mnie lata temu, byłam rozwiedziona i nie widziałam powodów, dla których nie mogłabym się ponownie z kimś związać.
Zdawałam sobie sprawę, że Agata może być zazdrosna o mojego partnera, i przygotowałam się na kłopoty. Wydawało się, że tym razem mi się upiekło. Gdy jej powiedziałam o Marku i zapytałam, czy chce go poznać, wzruszyła szczupłymi ramionkami.
– Poznać? Dlaczego nie? – powiedziała.
Gdy jednak doszło do spotkania, wiedziałam od razu, że mój partner nie przypadł Agacie do gustu. Stała jak słupek, patrząc pod nogi. Prawie się nie odzywała, jedynie potakiwała, gdy Marek o coś pytał. Myślałam, że jej to przejdzie, oswoi się z czasem. Niestety. Córka nie zaakceptowała naszego związku i oddalała się ode mnie. Miałam olbrzymie poczucie winy. Czułam, że zostawiam dziecko dla mężczyzny.
– Nie możesz tak myśleć – przekonywał mnie Marek – bo zawsze będziesz sama. Na pewno dla Agatki to szok, ale z czasem przyzwyczai się, że jej mama ma własne życie. Poza tym pamiętaj, że ona rośnie i dojrzewa, a jej obecne reakcje to reakcje dziecka. Jak będzie starsza, to zrozumie, że każdy, nawet jej matka, ma prawo do miłości.
Mimo powtarzających się fochów córki, zdecydowałam, że Marek wprowadzi się do nas. Miałam spore mieszkanie,
a on znacznie mniejsze po drugiej stronie miasta. Rozsądek podpowiadał takie rozwiązanie. Poinformowałam o tym Agatę. Nic nie powiedziała, tylko zacisnęła usta. Wiedziałam, że nie będzie łatwo.
No i faktycznie, nie było…
Kolejne lata to czas cichej wojny między moją córką a moim partnerem. On starał się być dla niej jak ojciec. Ona zaś go ignorowała lub próbowała traktować jak chłopca na posyłki. Marek wielokrotnie nalegał, żeby Agata zwracała się do niego po imieniu. Za każdym razem zgadzała się, a potem ostentacyjnie mówiła do niego per „pan”.
Wystarczyło wspomnieć, że Marek musi wyjść wcześniej na ważne spotkanie, by dziecko, które normalnie chętnie spałoby do południa, tym razem zerwało się o świcie i przez dwie godziny blokowało łazienkę, tak by Marek do pracy biegł spóźniony. Byłam tą sytuacją bardzo zmęczona, ale okazało się, że to dopiero początek.
Wkrótce do normalnego, to jest wstrętnego zachowania Agaty, dołączyły jeszcze objawy jej dojrzewania. Rozchwiana emocjonalność, zmienność nastrojów i kaprysy nastolatki – to wszystko poddawało mnie i mojego mężczyznę olbrzymiej próbie wytrzymałości.
Pewnego dnia moja córka wkroczyła do domu spóźniona o kilka godzin, za to… ze swoim biologicznym ojcem pod rękę. Na domiar złego mój były mąż był na rauszu. Przez moment miałam wrażeniem, że ktoś cofnął wskazówki zegara, wróciły wszystkie złe wspomnienia… Zrobiło mi się słabo, zachwiałam się i chyba bym zemdlała, ale na szczęście Marek mnie podtrzymał.
– Co ty tu robisz? – spytałam eksmęża.
– Agatka chciała, żebym ją odprowadził do domu – wybełkotał. – Przepraszam, nie gniewaj się…
– Idź już – nieomal wypchnęłam go za drzwi. – Idź i nigdy nie wracaj!
Gdy odwróciłam się w kierunku córki, popatrzyłam na nią z wściekłością. Tak zła na Agatę nie byłam nigdy przedtem.
– Nie pozwolę ci zrujnować mi życia. Nie znasz swojego ojca i nie wiesz, co przeszłam, zanim się od niego uwolniłam. Nie chcę go nigdy więcej tu widzieć. Zrozumiano?
– Zrozumiano – mruknęła Agata zaskakująco ugodowym tonem.
Miałam nadzieję, że naprawdę zrozumiała. Potem wyznała mi, że z ojcem skontaktowała się za pośrednictwem jego matki. Chciała go poznać, dowiedzieć się, kim on jest, bo sądziła, że bez tego nie dowie się, kim jest ona sama.
Nie chcę wnikać w jej intencje. Najważniejsze, że po całym tym dramatycznym zdarzeniu, zaobserwowałam zmianę w zachowaniu córki. Agata się uspokoiła, skończyła cykl dramatycznych pokazów, scen, szlochów i awantur. Sądziłam, że zakończył się najgorszy, szczenięcy okres dojrzewania, że największe kłopoty już za mną. Koleżanki mówiły, że najgorzej z dziećmi jest w gimnazjum, że wraz z pójściem do liceum stają się zdecydowanie rozsądniejsze, doroślejsze, no i mają więcej pracy, co też nie jest bez znaczenia.
Agata poszła do prywatnej szkoły. Nie bardzo było mnie na to stać, ale pomyślałam, że to pierwszy raz, gdy moja córka w ogóle ma jakiś pomysł związany z nauką, i że nie mogę jej teraz stawać na drodze. Modliłam się tylko, żebym nie straciła pracy, bo wtedy dziecko musiałoby wrócić do państwowego systemu kształcenia, a to na pewno byłoby trudne.
Szkoła okazała się bardzo dobrym wyborem. Lekcje były ustawione pod zainteresowania uczniów, odbywały się w grupach kilkuosobowych. Agata z widoczną radością chodziła na zajęcia. Nie było mowy o zaganianiu jej do odrabiania lekcji. Oczywiście nie wszystko ją fascynowało. Na przykład z chemią i fizyką wciąż była na bakier. Niestety, okazało się też, że i łacina jakoś nie chce córce wchodzić do głowy. Jednak odmówiła pracy z korepetytorem, wolała sama ślęczeć nad zeszytami i biegać na zajęcia pozalekcyjne.
Szkoła prywatna miała bardzo dobry system informowania rodziców o postępach uczniów. W Internecie miałam dostęp do ocen dziecka, dostawałam też SMS-y informujące o każdej nowej inicjatywie, czy to wycieczce, czy możliwości zaangażowania się w wolontariat. Na wywiadówki chodziłam raczej rzadko. Nie miałam na to czasu, bo brałam dodatkowe zlecenia: musiałam zarobić co miesiąc tysiąc złotych więcej, bo tyle kosztowało liceum córki.
Poza tym swoje odsiedziałam już na zebraniach w podstawówce, wysłuchując przykrych rzeczy na temat Agaty, więc teraz uważałam, że mogę odpuścić. I tak, niestety, przegapiłam coś ważnego…
Otóż w drugiej klasie, jakoś tak zimą, poszłam jednak na zebranie, bo dowiedziałam się, że Agata jest zagrożona z łaciny i fizyki. Wychowawczyni coś tam mi obiecywała, przedstawiała jakiś plan ratunkowy dla Agaty. Słuchałam jej jednym uchem, bo rozpraszała mnie cicha rozmowa dwóch matek, w której przewijało się imię mojej córki.
– To jest gorący romans. Cała szkoła tym żyje. Ta Agata wcale się z tym nie kryje – mówiła jedna z kobiet.
– No ale co na to druga strona?
– Też chyba nie, chociaż przecież to kadra nauczycielska…
Odwróciłam się i napotkałam chłodne spojrzenia dwóch rozmawiających pań. Jasno dawały mi do zrozumienia, że na ten temat ze mną nie poplotkują. To były wrogie twarze.
Wracałam do domu zaniepokojona, choć całą drogę przekonywałam samą siebie, że imię Agata jest popularne, i nawet w tak małej szkole na pewno musi był kilka dziewcząt o takim imieniu. W domu nie zastałam córki. Marek powiedział, że poszła do teatru z klasą. I nagle zdałam sobie sprawę, że nie dostałam SMS-a z zawiadomieniem o wyjściu na spektakl, a więc nie było to wyjście szkolne. Gdzie więc poszła?
Przeszył mnie dreszcz niepokoju
– Nie szalej, kochanie – uspokajał mnie Marek. – Wszystko na pewno się wyjaśni. Zresztą ona jest już pełnoletnia. Może robić, co chce.
– Ale… – zaczęłam bezradnie i urwałam zdanie, bo prawda była taka, że Agata zawsze robiła, co chciała.
Gdy wreszcie wróciła, od razu do niej wyszłam.
– Czy to ty masz romans z kimś z kadry nauczycielskiej? – zapytałam wprost.
Córka popatrzyła na mnie spokojnie.
– Tak – odrzekła.
– Jak to? To dlatego masz te jedynki? – wykrzyknęłam.
– Przestań wreszcie się mnie czepiać! – wrzasnęła Agata. – Nigdy mnie nie kochałaś. Po co w ogóle mnie rodziłaś? Nic nie rozumiesz! Ja żyję tyko dzięki niej i dla niej! – wypaliła na koniec.
Zamurowało mnie. Byłam pewna, że obiektem jej uczuć jest mężczyzna…
– Amelia mi pomaga – kontynuowała córka. – Pewnie wyciągnie mnie z łaciny. A z fizyki dam sobie jakoś radę. Bez niczyjej pomocy, bez twojej też!
– Musisz zmienić szkołę – powiedziałam zdecydowanie. – Jutro niosę papiery do najbliższego liceum. Dość tego.
Nawet nie wiem kiedy, dosłownie w mgnieniu oka, moja córka znalazła się przy drzwiach balkonowych. Otworzyła je na oścież, zrobiła krok…
– Jeśli to zrobisz, to wyskoczę! Zabiję się! – krzyknęła.
Zobaczyłam w jej oczach ten sam upór co zawsze, i wtedy się ostatecznie załamałam. Zrozumiałam, że nie mam na nią wpływu. Zawsze miałam niewielki, a teraz już chyba wcale.
– Dobrze – powiedziałam, czując, że jestem śmiertelnie zmęczona. – Skończ tę szkołę i wyprowadź się z domu. Zacznij żyć na własny rachunek.
– Mam prawo tu mieszkać, bo jestem tu zameldowana. Musisz na mnie łożyć do dwudziestego piątego roku życia. Masz taki prawny obowiązek – powiedziała zimno moja córka. – Choć pewnie się wyprowadzę jeszcze przed maturą.
– Jak chcesz – odrzekłam.
Już po jej wyprowadzce doszły mnie słuchy, że ta Amelia to młoda nauczycielka, która już w poprzedniej szkole wykręciła podobny numer. Wyleciała z pracy za romans z uczennicą. W nowym liceum zauroczyła moje dziecko. Agata była pewnie łatwym łupem, bo wychowywała się bez ojca i miała na pieńku ze mną…
Nieustannie zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czasem wydaje mi się, że na samym początku, gdy zaszłam w ciążę z alkoholikiem. Kiedy teraz myślę o mojej córce i o mnie jako matce, to z trudem przypominam sobie dobre chwile, jakby wszystko spowiły opary nieszczęścia i bólu.
Teraz nie mam kontaktu z Agatą. Wysyłam jej pieniądze na wskazane przez nią konto, i już. Marek mówi, że ona kiedyś do mnie wróci. Ale jak wspominam jej zachowanie, to raczej boję się tego powrotu, niż na niego czekam. Wróci, by znów mnie ukarać, że ją urodziłam.
Teresa 48 lat
Czytaj także:
- „Nie mogłam zostać samotną matką, więc chciałam oddać dziecko do adopcji. Gdy zobaczyłam maleństwo, przepadłam"
- „Syn mnie nienawidził, a mąż tylko go podburzał. Kiedy Nikodem leżał w śpiączce, to ja czuwałam przy jego łóżku"
- „Moja 16-letnia córka wpadła, uciekła za granicę i porzuciła własne dziecko. To moja wina, zawiodłem jako ojciec"