„W domu czułam się jak w cyrku. Miałam ochotę uciec od płaczących dzieci, zamknąć się w łazience i przeczekać najgorsze”
„Córka, która miała być ostoją spokoju, okazała się małą rozbójniczką, która wciąż biegała, rozrzucała zabawki, przewracała się i płakała. Nawet jej brat miał tego dość i sam z zazdrości o młodszą siostrę zaczął dokazywać. A ja? Nie miałam nawet sekundy, żeby się zdrzemnąć”.
- redakcja mamotoja.pl
Wiele dziewczynek marzy, że gdy dorosną, zostaną modelkami albo aktorkami. Ja chciałam zostać mamą. Marzyłam o dwóch córeczkach i atmosferze, jaka panowała w moim rodzinnym domu. Mój mąż, Dominik, doskonale wiedział, że bardzo chcę mieć dzieci i sam także nie mógł się doczekać, gdy w domu zacznie rozbrzmiewać śmiech maluchów. Kiedy zaszłam w ciążę, byłam najszczęśliwsza na świecie. Od początku nazywałam nasze maleństwo Marysią, bo byłam przekonana, że urodzę córeczkę. Kiedy więc ginekolog wypatrzył na USG płeć i zapytał, czy chcę wiedzieć, odparłam: „wiem, że to dziewczynka!”. Nie mogłam uwierzyć, gdy pokręcił przecząco głową.
– Jeśli ma pani już różowe sukieneczki, to radzę oddać, bo ja tu ewidentnie widzę męskie atrybuty.
Wyszłam z gabinetu oszołomiona i spojrzałam na Dominika, który siedział w poczekalni.
– Coś się stało, Eliza? Coś nie tak? – zapytał wystraszony.
– Nie, nie. Wszystko dobrze. Będziemy mieć synka – powiedziałam, a on się rozpromienił. Mnie przyswojenie tej myśli zajęło dobrych kilka dni. Wszyscy mali chłopcy, których znałam, byli rozrabiakami biegającymi z zabawkowymi pistoletami po domu i generującymi ogromną liczbę decybeli. Było to ciężkie zderzenie w porównaniu z moim marzeniem o małej dziewczynce bawiącej się w dom i podającej w plastikowych filiżankach herbatkę lalkom. W końcu jednak uznałam, że nie mogę zachowywać się jak paranoiczka i pogodziłam się z faktem, że urodzę chłopca.
Oluś urodził się w kwietniu i…
Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Był najładniejszym bobasem w całym szpitalu, a do tego bezproblemowym niemowlęciem. Nie miał kolek, przesypiał całe noce i prawie nie płakał. Im był starszy, tym bardziej czułam, że trafiło mi się najlepsze dziecko na świecie. Był spokojny, wesoły i rozgarnięty.
– Nieźle nam wyszło to dziecko. Miałaś rację. Jesteś stworzona do bycia mamą! – zażartował któregoś dnia mąż, kiedy Olek siedział przy swoim małym stoliku i jadł kolację. – Może byśmy się postarali o rodzeństwo?
Uśmiechnęłam się na samą myśl, że w domu miałby pojawić się szkrab. Oluś miał trzy lata, więc w zasadzie należało zacząć o tym myśleć. Ku mojej radości, szybko udało mi się o zajść w ciążę, a myśli o małej dziewczynce wróciły jak bumerang. Kiedy nadszedł dzień, gdy na USG ginekologowi udało się dostrzec płeć i zapytał, czy chcę wiedzieć, zacisnęłam kciuki.
– To dziewczynka – powiedział, a ja myślałam, że popłaczę się ze szczęścia.
– No, to teraz będzie rodzinka jak z obrazka – zaśmiałam się do męża. – Chłopiec i dziewczynka. Nie mogło być lepiej! – cieszyłam się.
Poród poszedł bez problemu i Marysia urodziła się zdrowa i piękna. Ale tym razem nie było już tak różowo jak w przypadku Olka. Miała atopowe zapalenie skóry, dokuczały jej odparzenia i wysypki, dostawała kolek i była uczulona na moje mleko, musiałam karmić ją sztucznym pokarmem dla alergików, które miało okropny zapach i pewnie tak samo podły smak.
– Czy na to dziecko spadły wszystkie plagi? – załamywałam ręce, gdy płakała przez całą noc z powodu kolejnych dolegliwości. Nie miałam na nic siły. Oluś i mój mąż byli rozdrażnieni, bo i oni chodzili non stop niewyspani.
– Mamusiu, niech Marysia się wyprowadzi! – zażądał Olek, kiedy siostra po raz kolejny obudziła go płaczem.
– Nie mów tak, skarbie. Marysię po prostu boli ją brzuszek.
– Ja nie chcę takiej siostry!
Bałam się, że dzieci się nie polubią, ale moja mama uspokajała, że wszystko się ułoży, jak mała podrośnie.
– Mogę ich zabierać na spacer, jeśli chcesz, a ty sobie odpoczniesz – proponowała, ale ja zapewniałam ją, że ze wszystkim sobie radzę.
Miałam nadzieję, że jakoś przetrwam najgorsze
W końcu moim marzeniem było bycie pełnoetatową mamą, więc nie miałam zamiaru odpuszczać i się poddawać. Wychodząc z małą na spacer, miałam ochotę sama zdrzemnąć się na ławce w parku, bo były to jedyne chwile, kiedy przestawała płakać. Kiedy Marysia skończyła rok, Oluś wcale nie zmienił do niej stosunku. A jakby tego było mało, Dominik musiał wyjechać na pół roku, bo firma budowlana, w której pracował, wygrała przetarg na budowę hotelu w Berlinie. Dobrze płacili i szkoda było odrzucić tę ofertę, choć bałam się, że bez męża sobie nie poradzę.
– Jakbyś miała problem, zadzwoń do mamy. Wiesz, że ci pomoże – powiedział, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jestem uparta i nie pozwolę sobie pomóc.
– Marysia ciągle coś mi psuje, zabiera albo krzyczy! Mam jej dość, mamusiu! – wołał rozżalony Olek, a ja go doskonale rozumiałam.
Jego spokojne i poukładane życie zupełnie się zmieniło przez tę małą rozbójniczkę, która wciąż biegała, rozrzucała zabawki, przewracała się i płakała. Sama miewałam chwile, kiedy miałam ochotę zamknąć się w łazience i przeczekać najgorsze. Nie mogłam uwierzyć, że malutka dziewczynka, o której tak marzyłam, nasz poukładany, ciepły dom, z którego byłam taka dumna, zmieniła w pobojowisko. Starałam się poświęcać jej jak najwięcej uwagi, żeby o nią nie walczyła, ale wtedy Olek był zazdrosny.
– Mamo! Zobacz, co namalowałem – wołał, gdy zajmowałam się Marysią.
– Już, za chwilę, skarbie.
– Mamo! – wrzasnął i rozlał sok. Nigdy tego nie robił, ale ostatnio zachowywał się tak coraz częściej. Potrafił rzucić zabawką albo nawet komórką. Krzyknęłam na niego zdenerwowana, choć wiedziałam, że to jego reakcja na to, że wciąż zajmuję się Marysią.
Poczułam, jak coś ściska mnie w gardle. Zadzwoniłam do mamy i przez łzy wyszeptałam, żeby przyjechała, bo nie daję już rady. Trudno było mi się przyznać do klęski, bo zawsze uważałam, że poradzę sobie ze wszystkim. Moja mama była silną i ciepłą kobietą. W dzieciństwie byłam przekonana, że zna lekarstwo na wszelkie bolączki i odpowiedzi na wszystkie pytania. Chciałam, by moje dzieci postrzegały mnie podobnie, ale czułam, że wszystko wymyka mi się z rąk.
– Nie daję rady, Marysia mnie przerosła… – rozkleiłam się na dobre, gdy zobaczyłam mamę w drzwiach.
– No, już, kochanie. Doskonale sobie radzisz ze wszystkim – powiedziała, przytulając mnie. Gdy się uspokoiłam, wykąpałyśmy maluchy, a później podzieliłyśmy się obowiązkami. Mama przebrała małą w piżamkę, a ja wysuszyłam Olkowi włosy. Ona zrobiła jej kaszkę, a ja położyłam Olka spać, śpiewając mu jego ulubioną kołysankę.
– Kocham cię, najbardziej na świecie, wiesz? – wyszeptał. – Dziękuję, że jesteś moją mamusią – powiedział, a mi do oczu napłynęły łzy. To była właśnie ta chwila, dla której warto przetrwać wszystkie trudne chwile.
Wiedziałam, że Oluś też mnie potrzebuje. Nie brakuje mu wesołych miasteczek, gier komputerowych ani drogich zabawek, ale po prostu czasu ze mną. Kiedy dzieciaki już zasnęły, spojrzałam rozczulona na ich małe stópki wystające spod kołderek. Wiedziałam, że ich dzieciństwo jest mi dane tylko na krótki czas. Wkrótce dorosną i nie będą już co chwilę wołać: „mamo” – pomyślałam.
– Czemu nie mogę sobie z nimi poradzić? – zapytałam mamę.
– Bo to cholernie trudne – odpowiedziała. – Ja też nie mogłam sobie z wami poradzić, ale robiłam dobrą minę do złej gry. Proszenie o pomoc, to nie porażka, tylko rozsądne wyjście.
Spojrzałam na nią szczerze zaskoczona. Ona? Moja nieprzezwyciężona bohaterka sobie nie radziła?
– Rozpiszemy harmonogram dnia – oznajmiła, wyjmując kartkę i długopis. – Wszystko ułożymy, tak żebyś miała czas dla Marysi, Olka, i dla siebie. Rano, jak mały pójdzie do przedszkola, pobędziesz z Marysią. Później pójdziesz po Olka, a po drodze podrzucisz mi małą, żeby Oluś miał chwilę, żeby wyciszyć się po przedszkolu i z tobą spokojnie pogadać. A później pomogę ci ich wykąpać i będziesz mieć wieczór dla siebie. Dobra?
– Dobra – odparłam i poczułam, jakby kamień spadł mi z serca.
– Cieszę się, że zadzwoniłaś. Myślałam, że nie jestem ci już do niczego potrzebna – powiedziała.
– Oj, coś ty, mamuś! Jesteś i to bardziej niż kiedykolwiek – odpowiedziałam całkiem szczerze.
Tak bardzo nie chciałam prosić jej o pomoc, żeby udowodnić jej, że poradzę sobie sama, a teraz dopiero zobaczyłam, że nie miało to sensu. Męczyłam się, dzieci się denerwowały, a ona czuła, że jest odstawiona na bok. Odkąd podzieliłam się z nią obowiązkami, wszystko zaczęło się układać. Mama i ja stałyśmy się sobie bliższe niż kiedykolwiek. Marysia nabrała ogłady, a Oluś czuł, że mam czas wysłuchać jego wszystkich historii z przedszkola, obejrzeć obrazki i razem się pobawić bez krzyku i nerwów, że Marysia coś mu zepsuje. Kiedyś dzieci były wychowywane w wielopokoleniowych domach i chyba miało to sens. Cieszę się, że w porę zdałam sobie z tego sprawę.
Eliza, 34 lata
Czytaj także:
- „Nie chciał się ze mną ożenić, nawet kiedy zaszłam w ciążę. Postanowiłam wychować dziecko sama i… pożałowałam”
- „Dla męża i córki odeszłam z pracy, a ten drań zostawił nas dla kochanki. Przez niego zostałyśmy bez grosza przy duszy”
- „Rodzice podrzucają dzieci do sali zabaw, a potem nie odbierają telefonów. Maluchy płaczą, są głodne i zmęczone”