„Córka faszerowała syna cukrem i dziwiła się, że mały jest niejadkiem. Ferie u babci nauczyły go, jak się je schabowe”
„Cztery batony, z dziesięć garści czekoladowych muszelek do mleka, paczka chipsów przed telewizorem, żelki, ciastko z kremem i galaretką, chleb tostowy z czekoladą, trzy szklanki coli. To właśnie był powód wybrzydzania Kacperka. Babcia do zadań specjalnych musiała wkroczyć do akcji”.
- redakcja mamotoja.pl
Kiedy moja córka była mała, miałam z nią takie same problemy, jakie ona ma teraz ze swoim synkiem. Lecz ja dopiero teraz wiem, co trzeba zrobić.
– Zjedz chociaż kawałeczek mięska i troszkę brokułów! – Marzena jak zwykle stała nad Kacprem w porze obiadowej.
– Nie jestem głodny, mamo! – zapierał się wnuk i odsuwał talerz.
Cała zabawa potrafiła trwać godzinę i zwykle kończyła się zwycięstwem Kacperka. Był strasznie uparty. Cóż, Marzena sama w dzieciństwie była niejadkiem. Wygląda na to, że jej własne fochy wróciły ze zdwojoną siłą i obróciły się przeciwko niej.
Może jednak to kwestia wieku lub doświadczenia, ale patrząc z boku na to, co dzieje się u nich w domu, doskonale wiedziałam, czemu Kacper nie je.
Na blacie stołu stały słoiki ze słodkimi płatkami do mleka. W barku w zasięgu dziecięcych rączek ciasteczka, cukierki i batoniki. Do szkoły poza kanapką i jabłkiem, córka dorzucała mu jeszcze kilka słodkich przekąsek lub dwa złote do szkolnego automatu z chipsami. Te oczywiście znikały, a konkrety wracały do domu jak bumerang. Po niezjedzonym śniadaniu, Kacper brał sobie kilka żelków, po niezjedzonym obiedzie podczas spaceru naciągał córkę na hot-doga ze stacji benzynowej lub jakieś niezdrowe przysmaki w sklepie. Mimo że kolacja stała na stole niemal godzinę, Kacper nawet nie spoglądał na pomidory, jajka i szynkę. A przed pójściem spać przypominał sobie, że jest głodny, i dostawał szybką kanapkę z kremem czekoladowym.
– Nie chcę cię krytykować, Marzenko, ale moim zdaniem Kacper wcale nie jest niejadkiem – powiedziałam któregoś dnia ostrożnie.
Moja córka ciężko znosi krytykę, tym razem spojrzała z osłupieniem, a ja wyciągnęłam moje notatki, które dyskretnie robiłam w ciągu dnia:
– Cztery batony, z dziesięć garści czekoladowych muszelek do mleka, paczka chipsów przed telewizorem, żelki, ciastko z kremem i galaretką, chleb tostowy z czekoladą, trzy szklanki coli. To wciągnął dziś Kacperek…
– Co ty mówisz?! To niemożliwe.
Niestety. Taka była prawda. Kacper do perfekcji opanował sztukę podjadania. Gdy tylko mama nie patrzyła, potrafił splądrować szafkę ze słodyczami. Aż trudno uwierzyć, że od tych wszystkich słodyczy nie bolał go brzuch.
Kacper wchłania ogromne ilości cukru, stąd ta energia
– Mam propozycję – powiedziałam.
– Wezmę Kacperka do siebie na ferie zimowe. Ty w tym czasie pozbądź się tych wszystkich przekąsek. U mnie tego nie będzie, więc może mały jakoś odzwyczai się od cukru…
Marzena uważała, że nie dam sobie z nim rady. Kacper to żywe srebro. Biega i szaleje po domu jak piłeczka kauczukowa. Jedynym sposobem, żeby go na chwilę spacyfikować, było posadzenie go przed komputerem lub telefonem. Mnie jednak wydawało się, że ta jego nadpobudliwość wynika właśnie z diety… Nie powiem, że się nie obawiałam dwóch tygodni z tym ancymonem, ale od czego jest babcia, jeśli nie od zadań specjalnych? A ja przecież zawsze powtarzałam, że żadnych wyzwań się nie boję! Marzena spakowała Kacpra i gdy wrócił ze szkoły, przekazałyśmy mu niespodziankę.
– Nie chcę! – wrzasnął obrażony i pobiegł do pokoju.
Spodziewałam się takiej reakcji, Kacper miał przecież swoje plany. Chciał siedzieć od rana do wieczora przyklejony do ekranu i żywić się chipsami i colą. Poszłam jednak do niego i powiedziałam, że jest moim ukochanym wnukiem, i sprawi mi wielką frajdę, jeśli ze mną pojedzie.
– Zrobię pierogi z truskawkami – obiecałam, bo to była jedyna rzecz, którą tolerował z mojej kuchni. – Zamroziłam ich latem całe mnóstwo!
Nie powiem, żebym widziała u niego entuzjazm, ale chociaż nie stawiał oporu. Wsiedliśmy więc razem do auta i ruszyliśmy w drogę. Mieszkam jakieś pięćdziesiąt kilometrów od nich, więc to niedługa trasa, ale było całkiem wesoło. Słuchaliśmy jego płyty hip-hopowej, a ja udawałam, że rapuję, co bawiło go do łez.
Kacper zawsze spał w pokoju, w którym kiedyś mieszkała Marzena, więc miło było mi znów mieć w domu dziecko. Odkąd umarł mój mąż, jestem samotna i czasem naprawdę brakuje mi towarzystwa. Nawet sprzątać nie ma po kim ani dla kogo gotować.
Marzena do mnie często dzwoni i przyjeżdża, ale jednak taki łobuziak to zupełnie co innego.
– To co, robimy te pierogi? – zapytałam, a wnuk spuścił nos na kwintę.
Wcale nie miał ochoty mi pomagać, ale nie zabrałam dla niego tabletu ani telefonu, więc nie miał innego wyjścia. Usiadł w kuchni i najpierw pomógł mi zagniatać ciasto, a potem szklanką wycinał placki na pierogi. Mimo początkowego oporu szybko się zaangażował w swoje zadanie. Nałożyłam nam po kilka pierogów na talerz, a do tego dodałam po kleksie śmietany z cukrem.
Kacper zjadł pół pieroga i zaczął swoją stałą śpiewkę
Nie zamierzałam dać się sprowokować. Zjadłam swoją porcję i zabrałam talerze. Był chyba zdziwiony, że nie namawiałam go do jedzenia. Widziałam, że pół godziny po obiedzie zaczął już myszkować po szafkach, ale nie znalazł nic poza cukierkami eukaliptusowymi, których nie cierpi.
Po południu poszliśmy na lodowisko. Stałam przy bandzie i przyglądałam się, jak Kacper sprawnie szusuje po tafli. Kiedy kilka lat temu przyprowadziłam go tu po raz pierwszy, wciąż się przewracał i potrzebował specjalnego krzesełka na płozach, żeby się jakoś przemieszczać. A teraz? Mistrz!
Przy wyjściu stał automat ze słodyczami, ale stanowczo powiedziałam, że zaraz będzie kolacja. Mały znów się obraził – w domu usiadł przy stole i powiedział, że nie chce jeść. Ja zjadłam parówki i chleb z masłem. Podałam mu to samo, ale nie chciał. Nie powiedziałam ani słowa i zabrałam talerze. Przed snem oczywiście zaczął marudzić, że jest głodny, ale powiedziałam, że po kolacji nie jemy, bo przecież mył już zęby.
– Ale ja jestem głodny! Chcesz, żebym umarł? – krzyknął zrozpaczony.
– Oj, jakoś wytrzymasz do rana – odparłam i patrzyłam, jak jego oczy robią się okrągłe ze zdumienia.
Jego własna babcia postanowiła go zagłodzić na śmierć. Chciał sam wyciągnąć coś z lodówki, ale zabroniłam. Poszedł spać obrażony.
Rano, kiedy Kacper jeszcze spał, skoczyłam po bułki i wędlinę. Kiedy wróciłam, otworzył oczy i się przeciągnął.
– O, żyjesz?! – zaśmiałam się z niego, a on podskoczył i zaprezentował, w jakiej dobrej jest formie.
Mały odkrył, że lubi spędzać czas w kuchni
Usiadł do śniadania z uśmiechem. Zjadł dwie bułki z szynką i popił mlekiem, a ja nadal nic nie komentowałam i zabrałam talerze. Tego dnia pomógł mi robić krokiety z mięsem. Zjadł dwa! A wieczorem po długim spacerze wokół osiedla wsunął jeszcze kolację, popijając dużym kubkiem kakao. Kolejne dni wyglądały podobnie.
Zero komputera, zero marudzenia, zero problemów. Spędzaliśmy czas ze sobą z prawdziwą radością. Owszem, często próbował namówić mnie na jakieś słodycze i czasem po zjedzonym obiedzie dawałam mu dwie krówki lub słodki wafelek, ale to wszystko!
– Mama by nie uwierzyła, jak ładnie jem – powiedział po dwóch tygodniach, które minęły jak z bicza strzelił.
– Może ją zaprosimy? Będzie z ciebie dumna! – powiedziałam, a on z radością przystał na ten pomysł.
Marzena przyjechała w sobotę i przyłączyła się do robienia mielonych.
– I jak ci się podoba u babci? – zapytała, zerkając na synka.
– Super! – odpowiedział Kacper i zaczął opowiadać jej o jeździe na łyżwach, wycieczce do teatru dla dzieci, pierogach i spacerach.
– Tyle bułki tartej wystarczy, babciu? – zakończył swoją opowieść.
– Wystarczy – mrugnęłam do niego.
Marzena patrzyła z podziwem, ale prawdziwa niespodzianka miała dopiero nadejść. Nałożyłam wszystkim na talerze ziemniaki, mielone i kiszone ogórki. Marzena powiedziała, żeby Kacprowi nałożyć mniejszą porcję, bo tyle nie zje, na co my z wnukiem zaczęliśmy się śmiać. Kacper wsunął cały obiad i pobiegł się przytulić do mamy, która nie mogła się go nachwalić.
Przykro mi było patrzeć, jak pakuje się na wyjazd do domu. Przyzwyczaiłam się już do jego obecności, żartów i wygłupów. Wiedziałam jednak, że musi wracać do szkoły i do domu.
– To co? Na wakacje znów przyjedziesz na dwa tygodnie?
– Jasne! Wtedy pójdziemy na basen!
Przytuliłam go i wytarmosiłam po czuprynie. Mój kochany łobuz! Kiedy poszedł się jeszcze chwilę pobawić do pokoju, Marzena usiadła ze mną i wypytała o szczegóły przemiany. Powiedziała, że wszystkie słodycze są już wyniesione z domu. Po kilku dniach zadzwoniła szczęśliwa i rozanielona.
– Ty mi chyba podmieniłaś dziecko na jakieś inne, mamo! Nie mogę uwierzyć w to, co widzę! Kacper je, aż mu się uszy trzęsą, i pomaga mi w gotowaniu!
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Miło było wiedzieć, że mogę się jeszcze na coś przydać. Szkoda, że nie wpadłam na takie rozwiązanie, kiedy Marzenka była małym niejadkiem.
Amelia, 61 lat
Czytaj także:
- „Córka latami obwiniała mnie o rozwód. Nie wiedziała, że odszedłem, bo dowiedziałem się, że nie jest moją córką”
- „Rodzice latami ukrywali przede mną, że mam siostrę. Teraz ona jest chora i tylko ja mogę uratować jej życie”
- „Zaszłam w ciążę z najlepszym przyjacielem męża. Do końca życia będę żyła w strachu, że się wyda”