„Córka mojego męża mnie nienawidzi i oskarża o rozbicie rodziny. Mści się i zatruwa mi życie”
„Nie masz prawa mi rozkazywać, nie jesteś moją matką! – Sylwia, nastoletnia córka Jurka, robiła dosłownie wszystko, żeby mnie do siebie zrazić. Nie spodziewałam się, że Sylwia aż tak da mi w kość. Przecież ja nie chcę zastąpić jej matki”.
- redakcja mamotoja.pl
Stanęła w sobotę na progu objuczona plecakiem. Nie raczyła nam wyjaśnić, dlaczego wyprowadziła się od matki i postanowiła zamieszkać z ojcem. No i ze mną, żoną nr 2.
Wychodząc za mąż za ojca dwójki dzieci, naturalnie zdawałam sobie sprawę, że będą one częścią mojego życia. Właściwie nie miałam nic przeciwko temu. W głowie przewijał mi się familijny film… Grałam w nim rolę ich przyjaciółki i opiekunki. Nie miałam zamiaru zastępować im matki, ale na pewno brakowało mi też zadatków na złą macochę. Nie jestem młodą dzierlatką, mam poukładane życie i zasady, którymi się kieruję. Nie czuję zazdrości o to, że Jurek kocha swoje dzieci i chce z nimi spędzać czas. Okazało się jednak, że to nie mnie, a potomstwo gnębiła zazdrość o względy ojca. Nie było mi łatwo nawiązać z nimi przyjacielskich kontaktów.
W końcu udało mi się jako tako zaprzyjaźnić z ośmioletnią Antosią, jednak jej siostra wciąż stanowiła ogromne wyzwanie. Nie chciała mieć ze mną nic wspólnego i już. Dlatego bardzo się zdziwiłam, kiedy dowiedziałam się, że Sylwia postanowiła z nami zamieszkać.
Zaniepokojony Jurek zadzwonił do mamy Sylwii, żeby dowiedzieć się, o co tu chodzi.
– Pokłóciły się i Sylwia uciekła z domu. Dobrze, że do nas! Zbuntowanej nastolatce mogą wpaść do głowy całkiem inne pomysły – wyjaśnił, odkładając komórkę.
– Zamieszka z nami? – spytałam, patrząc na szczelnie zamknięte drzwi do małego pokoju, w którym mieszkały dzieci podczas pobytów w naszym domu.
– Na razie tak. Chyba nie masz nic przeciw temu? Muszę z nią porozmawiać, przemówić jej do rozumu. Powinna zdecydować, gdzie chce mieszkać, no i musi w końcu zacząć zachowywać się odpowiedzialnie.
Uśmiechnęłam się. Odpowiedzialnie!
Pamiętałam jeszcze swoje nastoletnie zrywy, które przysporzyły siwych włosów moim rodzicom, więc nie miałam złudzeń. Czasem trzeba przejść przez piekło, żeby wychować dziecko. Jednak byłam pozytywnie nastawiona i nie spodziewałam się, że Sylwia tak da mi w kość.
Postanowiłam nie narzucać się jej, poczekać, aż emocje opadną, i będzie można się porozumieć. Ależ byłam naiwna!
Sylwia od początku traktowała mnie jak wroga. Nie odzywała się, a zagadnięta wybuchała. Jurek starał się poskromić córkę, lecz wzbudzał w niej tylko bunt i chęć odwetu.
– To niesprawiedliwe, zawsze stajesz po JEJ stronie! – krzyczała dziewczyna. – Już mnie nie kochasz? Tylko ONA się liczy?!
– Córeczko, tu nie ma stron, a ciebie zawsze będę kochać. Chciałbym, żebyś zaczęła się przyzwoicie zachowywać, i to wszystko.
Do Sylwii nic nie docierało, co mnie nie dziwiło – przechodziła przez piekło dorastania i nie potrafiła odnaleźć się w nieprzyjaznym świecie. Ale oczywiście było jeszcze coś.
– Zabrałaś mi tatę! – wykrzyczała mi w twarz, kiedy któregoś dnia poprosiłam ją o zebranie talerzy ze stołu. – Gdybyś nie omotała go, miałabym normalny dom!
Jurek był rozwodnikiem, gdy go poznałam, nigdy nie odebrałabym ojca dzieciom, lecz jakiekolwiek tłumaczenia nie dotarłyby do dziewczyny. Chciała uderzyć i wyprowadziła cios, by mnie zranić. Przy okazji opuściła gardę. Zobaczyłam nieszczęśliwe, zagubione dziecko, tęskniące za ciepłem rodzinnego domu.
Wtedy zmieniłam taktykę
Zaczęłam o nią dbać najlepiej, jak umiałam, nie przejmując się docinkami i pyskowaniem. Gotowałam to, co lubiła, szykowałam drugie śniadania do szkoły, prałam ciuchy. Jak matka. Na początku Sylwia ze wzgardą odrzucała moje względy. Krytykowała obiady, pojemniki z kanapki zostawiała w domu. Zaciskałam zęby. To była sprawa między nami – wóz albo przewóz.
Któregoś dnia kanapki zniknęły i odtąd tak już było. Sylwia łaskawie zaakceptowała drugie śniadania od macochy. Zaczęła też trochę mniej pyskować, chociaż ciągle trzymała mnie na dystans.
Mijały tygodnie, a ona nie wspominała o powrocie do domu. Miałam już dosyć nie tyle jej obecności, ile zacietrzewienia, z jakim odrzucała wszystko, co pochodziło ode mnie. Ojca też nie traktowała lepiej, ale on mógł liczyć chociaż na chwilowe zawieszenie broni.
– Jesteś aniołem, że to wszystko wytrzymujesz – powiedział pewnego razu Jurek.
Nie byłam, oj, nie byłam! Nie zliczę, ile razy z trudem się hamowałam, żeby nie posłać Sylwii do diabła. Chyba mnie ciekawiła. Sama się dziwiłam, skąd mi się wzięły pokłady cierpliwości do tej krnąbrnej nastolatki. Wojowałam z nią podstępem, osaczałam troskliwością i czekałam, co z tego wyniknie.
Po kilku tygodniach pobytu Sylwia spakowała plecak i wróciła do mamy. Odetchnęłam. Znów było cicho i… chyba trochę nudno. Bez nadętej nastolatki w mieszkaniu zrobiło się pusto, bez przesady jednak; nie ogarnął mnie z tego powodu żal. Tak tylko pomyślałam, że może szkoda, że nie mam własnych dzieci.
Pół roku później nasze życie wywróciło się do góry nogami. Żona Jurka wyjeżdżała na półroczny kontrakt do Stanów Zjednoczonych. Miała tam wykładać na jednym z uniwersytetów, myślała o zabraniu dzieci, ale na przeszkodzie stanęła szkoła i niedostateczna znajomość angielskiego dziewczynek.
– Zanim nadrobią braki, będą już wracać do Polski, to nie ma sensu – powiedział Jurek.
Zrozumiałam, że nadchodzą bardzo trudne dni.
Dzieci miały zamieszkać u nas
– Co na to Sylwia? – spytałam.
– Nie wiem dokładnie, ale nie słyszałem, żeby gwałtownie protestowała. Ona chce zostać w Polsce, tu ma przyjaciół, a dla nastolatki grupa rówieśników wiele znaczy.
Pierwsza noc była trudna dla wszystkich. Antosia płakała z tęsknoty za mamą, nie można jej było uspokoić. Łkała w objęciach ojca, a jej rozpacz była tak wielka, że nawet Sylwia wyglądała na wzruszoną, chociaż początkowo zniecierpliwiona krzyczała na małą. Jurek położył córeczkę w naszym łóżku, zmęczone płaczem dziecko przytuliło się do niego i ucichło.
– To ja idę do siebie – Sylwia stała niezdecydowana nad Antosią.
– Nie! – mała wyciągnęła rączki do siostry.
Tę noc spędziliśmy razem, gniotąc się niemiłosiernie w dwuosobowym łóżku. Harda Sylwia siedziała początkowo w nogach, potem jednak położyła się i zmorzył ją sen. Ja nie spałam. Nie tylko z powodu ciasnoty. Antosia zwinęła się w kłębek jak kotek, obejmując przez sen moją rękę. Płynęło od niej ciepło i to spowodowało, że się rozkleiłam. Chyba obudził się we mnie instynkt macierzyński.
Kolejne dni były łatwiejsze, mała szybko aklimatyzowała się u nas, rozmawiała przez Skype'a z mamą, wreszcie miała na co dzień tatę. Nie było źle. Mnie przybyło obowiązków: prowadzenie domu dla czterech osób, odprowadzanie i przyprowadzanie, na zmianę z mężem, małej ze szkoły i dodatkowych zajęć. W codziennym wirze przegapiłam zmianę, jaka zaszła w Sylwii. Dziewczyna przycichła, starała się nie sprawiać kłopotów, czasem nawet odzywała się do mnie. Nie liczyłam na pokój, ale miałam nadzieję na zawieszenie broni.
– Jakoś się poukładało – szepnął Jurek.
Siedzieliśmy wszyscy w pokoju. Był wieczór. Antosia ogrywała mnie po raz piąty w chińczyka, a Sylwia z nieodgadnioną miną stukała w ekran smartfona. Doceniłam fakt, że została z nami, nie próbując się izolować. To już było coś. Miałam miłe poczucie, że wygrałam batalię – w końcu udało mi się z nią nawiązać kontakt…
Dwójka dzieciaków potrafi rozjaśnić dom. Byłam zmęczona nawałem obowiązków, ale – o dziwo – szczęśliwa. Czytałam Antosi książki, ciesząc się z powrotu do lektur własnego dzieciństwa, pomagałam odrabiać lekcje i nie tylko… Pewnego późnego wieczoru Sylwia konspiracyjnym szeptem poprosiła mnie o pomoc.
– Nie zdążę z tym – pokazała mi okładkę ćwiczeń do geografii. – Wszystko jest na jutro. Mam do wyboru: albo napiszę wypracowanie i przygotuję się do testu z biologii, albo uzupełnię geografię… Co robić?
Sylwia dobrze się uczyła, lecz przeładowany program stawiał duże wymagania. Bez słowa wzięłam ćwiczenia. W tajemnicy przed Jurkiem postanowiłam pomóc pasierbicy. Mąż by protestował; uważał, ze dziecko powinno samo odrabiać lekcje – ale uznałam, że mała pomoc przyda się od czasu do czasu każdemu. Sylwia doceniła mój gest i chyba właśnie wtedy zaakceptowała mnie w swoim życiu.
Było pięknie, lecz chyba za bardzo przyzwyczaiłam się do roli matki, zapominając, że to dzieci męża, nie moje. Minęło sześć miesięcy i mama dziewczynek wróciła do Polski. Jurek z dziećmi wybierali się po nią na lotnisko, dziewczynki szalały ze szczęścia. Wtedy uświadomiłam sobie, że nie jestem dla nich ważna. Byłam tylko tymczasową opiekunką. Zaangażowałam się, pokochałam smarkule, i teraz one odchodzą, nawet się nie obejrzą. Mają swoją mamę, to ona jest i zawsze będzie dla nich najważniejsza. Trzasnęły drzwi. Sylwia i Antosia znikły tak nagle, jak się pojawiły.
Teresa, 32 lata
Czytaj także:
- „Zaszłam w ciążę tuż przed studiami. Kocham swoje dziecko, ale jest mi żal straconych szans i marzeń"
- „Mój syn zachorował na białaczkę. Musiałam odnaleźć wakacyjną miłość, bo tylko on mógł uratować moje dziecko"
- „Gdy urodziła się moja córka wszędzie widziałem zagrożenie. Musiałem ją chronić. Nie pozwalałem nawet jej dotknąć"