Reklama

U nas było inaczej niż w typowych związkach. To Jerzy, mój narzeczony, dostał obłędu na punkcie rodzicielstwa. Ja nie miałam takich potrzeb. Żadnych marzeń o ciążowym brzuszku i słodkiej istotce noszonej pod sercem, nic z tych rzeczy. Powiedziałabym nawet, że ta perspektywa raczej mnie przerażała...

Reklama

Znaliśmy się z Jerzym prawie trzy lata, od pół roku mieszkaliśmy razem. Ledwie podjęliśmy tę decyzję i wynajęliśmy wspólne lokum, Jerzy wyskoczył z zaręczynowym pierścionkiem. Przygotował kolację przy świecach, uroczysty był jak diabli… Byłam tym zaskoczona. Dobrze znał moje poglądy na temat małżeństwa (nie potrzebuję urzędowego papierka, żeby z kimś być!), jednak ich nie podzielał i po raz kolejny dał temu wyraz.

Tym razem bardzo zdecydowanie...

– Kochanie, marzę o tym, abyś została moją żoną – powiedział, klękając przede mną i podając mi otwarte pudełeczko, w którym lśnił pierścionek z białego złota. Wzruszyłam się, bo która z nas by się nie wzruszyła?

– Jurek, ale ja nie planowałam być niczyją żoną – wyszeptałam bezradnie, jednak czułam, że muszę przyjąć ten uroczy podarunek i propozycję – zwyczajnie nie umiałam jej odrzucić.

– Dla mnie zrób wyjątek – poprosił, uśmiechając się szelmowsko.

A musicie wiedzieć, że Jerzy uśmiech ma zniewalający. Pod jego wpływem niezmiennie topnieje mi serce.

– Zgoda – powiedziałam, wkładając pierścionek na palec. – Jest piękny – uśmiechnęłam się do narzeczonego.

A on? Wprost promieniał szczęściem! Zaczął mnie całować z takim żarem, że chwilę potem wylądowaliśmy w sypialni, zapominając o bożym świecie. Było cudownie.

Czy już wtedy myślał o dziecku?

Zostałam narzeczoną i było to nawet miłe doświadczenie, chociaż w zasadzie o samej ceremonii specjalnie nie rozmawialiśmy. Przecież i tak nie było nas na to stać. Nie mieliśmy finansowego wsparcia w rodzinie. Ja mam tylko mamę ze skromną emeryturką, a rodzice Jerzego mieszkają daleko i też się u nich nie przelewa. Jurek niby przebąkiwał coś o tym, że przecież może być skromnie, ale od razu fuknęłam:

– Zgodziłam się być panną młodą, więc chcę mieć godną oprawę. Suknię z prawdziwego zdarzenia, dużo gości, wszystko!

Od razu przestał nalegać. Ale nie minęło wiele czasu i zmienił melodię na znacznie poważniejszą…

– Pomyślmy o dzidziusiu, Aniu – ogłosił pewnego wieczoru, ot tak.

– Słucham?! – omal nie spadłam z krzesła.

Wcześniej nie ujawiniał, że ma tego rodzaju pragnienia!

– Chodź tu do mnie – przyciągnął mnie do siebie i posadził na kolanach. – Chciałbym mieć dziecko, wiesz? – wyszeptał mi do ucha.

Miło by było cieszyć się tymi czułościami, przytulić, odpowiedzieć coś równie wzniosłego, ale… No właśnie. Ale ja wcale nie miałam ochoty na ciążę! Pogłaskałam go po głowie, spojrzałam w oczy:

– Mówisz serio? – zapytałam.

– Pewnie! Dużo o tym myślałem, nie ma na co czekać. Kochamy się, mieszkamy razem, planujemy ślub, więc dziecko to naturalna konsekwencja tych planów. A ty będziesz wspaniałą mamą – uśmiechnął się od ucha do ucha.

– No tak, tak… Ale chyba jeszcze nie teraz? – zaprotestowałam.

– Ale dlaczego? – powiedział to takim tonem, jakbym spadła z księżyca.

– Po prostu nie jestem na to gotowa – odparłam krótko.

„A jeszcze bardziej niegotowe są okoliczności… Praca niepewna, umowy czasowe, pieniądze marne, brak własnego mieszkania, zero zdolności kredytowej, krótko mówiąc: same rafy. Gdzie tu miejsce na dziecko?” – dodałam w duchu.

– Na to nigdy nie ma doskonałej pory! – odparł, jakby wyczytał w moich myślach całą tę litanię wątpliwości. – Nie bój się, damy radę!

Przekonywał mnie tak jeszcze pół wieczoru, prawie się pokłóciliśmy. W końcu, przyparta do muru, obiecałam, że rzecz gruntownie przemyślę.

– Sylwia, ratuj! – postanowiłam podzielić się problemem z przyjaciółką. – Jurek chce dziecka!

– Ale numer! – wiadomość wywarła oczekiwane wrażenie. – I co ty na to? Faceci rzadko tego chcą, więc chyba powinnaś się cieszyć.

– Tak, to bardzo fajne... Wiem, że traktuje mnie poważnie i w ogóle, ale ja wcale nie myślałam jeszcze o dziecku!

– To pomyśl – odparła moja przyjaciółka. – Jesteście w idealnym wieku.

– Sylwuś – zagaiłam słodko. – Sama sobie pomyśl, co? Jesteśmy zbyt młodzi i niczego nie mamy. Dopiero co wynajęliśmy mieszkanie, moglibyśmy teraz trochę pożyć, nacieszyć się sobą, wyjechać w jakąś fajną podróż, bo ja wiem… A ten mnie chce od razu wsadzić w pieluchy. Sprawy nabierają niebezpiecznego tempa. Najpierw ten pomysł ze ślubem, teraz od razu dziecko. Wolałabym wolniej.

– Mówiłaś mu o tym?

– Próbowałam, ale strasznie się zapalił do własnego pomysłu.

– No wiesz, jak nie będziesz chciała, to i tak nici z jego planów – wzruszyła ramionami Sylwia. – Masz przecież wpływ na własną prokreację, nie?

Co racja, to racja. Miałam wpływ

Postanowiłam zatem dla świętego spokoju niespecjalne protestować, ale też regularnie brać środki antykoncepcyjne. Po prostu.

Niestety, moje uniki na niewiele się zdawały, bo Jurek i tak regularnie wracał do tematu. Oczekiwał deklaracji. Im bardziej naciskał, tym większy czułam opór. „Czy mam mieć dziecko na życzenie narzeczonego? To chyba bez sensu” – myślałam.

Patrzyłam na niemowlęta na ulicy i nie budziły mojej sympatii. Miałam inne priorytety. Czy tak trudno to zrozumieć?

– Różnimy się w tej kwestii, Jerzy – powiedziałam pewnego dnia, po kolejnej próbie przekonania mnie do dziecka.

– Jak bardzo? – zapytał. – Nie chcesz dziecka wcale? Nie chcesz teraz? Kiedy chcesz? – zasypał mnie pytaniami. – Bo ja nie mam zamiaru umrzeć bezpotomnie – to powiedział już z wyraźną pretensją.

– Nie wiem – wydęłam usta. – Mówię ci, jak jest teraz. Teraz nie czuję w sobie instynktu oraz uważam, że nie mamy na to warunków. Chcesz mnie usadzić z dzieckiem w domu, zatrzymać w rozwoju? W wynajętym mieszkanku? To nieracjonalne! I nigdy się na to nie zgodzę – dałam upust złości.

– Nigdy? – był gotowy do kłótni. – To twoje ostatnie słowo?

– O rany, nie przesadzaj! Teraz nie mam ochoty i nie mamy warunków, okej? Teraz! – podkreśliłam. – Jak się sytuacja zmieni, może i we mnie coś się zmieni. Mówię ci jak jest, to chyba uczciwe? A ty wywierasz presję. Nie chcę tak żyć.

– Po prostu cię kocham, chcę się z tobą ożenić i chcę, żebyśmy mieli dzieci. Co w tym dziwnego? To raczej ty dziwaczysz… – stwierdził. – Że mieszkanie wynajęte? No i co z tego? Wolalabyś spłacać kredyt? Chyba byłoby jeszcze mniej bezpiecznie? Oboje mamy pracę, to nic, że na umowy terminowe. Przecież i tak dostaniesz macierzyński, prawda? A jak dziecko podrośnie, wrócisz do pracy. Miliony kobiet tak żyją, to nie jest nic nadzwyczajnego. Na co chcesz czekać?

– Nie wiem, Jurek, na co chcę czekać. Może na to, aż poczuję się gotowa? – odparłam. – Nawet nie lubię niemowlaków. Nie chcę brudnych pieluch, nieprzespanych nocy. Przynajmniej na razie…

– A co jeśli za rok-dwa nadal nie poczujesz gotowości? – spytał. – Jaką mam gwarancję, że kiedykolwiek zmienisz zdanie?

– Żadnej – odpowiedziałam hardo.

No i mamy kryzys. Pierwszy poważny kryzys w naszym związku. I nie bardzo umiemy sobie z nim poradzić. Jerzy chodzi jak struty. Ja czuję się niekochana. Bo co? Miałam być jedynie inkubatorem dla jego wyśnionego potomka? Niby unikamy kolejnych kłótni, ale to niewiele zmienia. Coraz trudniej nam się dogadać także na inne tematy, bo ten zasadniczy tkwi między nami, uwiera. Nie wiem, co będzie. Nie chciałabym rozwalić tego związku, ale przecież nie mogę się zgodzić na macierzyństwo wbrew sobie. Prawda?

Anna, 28 lat

Czytaj więcej:

Reklama
  • „Moja córka jest wyrodną matką. Woli imprezować i jeździć na wczasy. Boli mnie serce, gdy na to patrzę"
  • „W środku nocy do naszych drzwi zapukała policja. Moja 14-letnia córka chciała się zabić Uratował ją anonim z Internetu"
  • „Smutki topiliśmy w wódce i zapomnieliśmy o własnym dziecku. Gdy kurator zapukał do drzwi było za późno... Odebrali nam córkę"
Reklama
Reklama
Reklama