Bardzo się cieszyłam kiedy moja córka, Basia, dostała się na studia. W dodatku na Uniwersytet Warszawski! Z naszego małego, prowincjonalnego miasteczka miała przenieść się do stolicy. To było coś!

Reklama

Zawsze byłyśmy we dwie

Wychowałam córkę samotnie. Mąż odszedł od nas, kiedy mała miała dwa lata. Znalazł sobie lepszą, młodszą, ładniejszą, a przede wszystkim bogatszą. Zostałyśmy same. Początkowo jeszcze od czasu do czasu widywał się z Basią, ale potem ożenił się, urodziły mu się kolejne dzieci i już tylko one były ważne. Doszło do tego, że cieszyłam się, jeśli zapłacił alimenty w terminie. Chyba nie bardzo umiałam o nas walczyć…

Choć nie było nam łatwo, dawałyśmy sobie radę, z niewielką pomocą mojego brata, Grzegorza. Basia nie sprawiała kłopotów, dobrze się uczyła, pomagała mi w domu we wszystkim. Latem chodziła zbierać truskawki i maliny. W ten sposób zarabiała na własne wydatki. Byłyśmy ze sobą bardzo blisko. Moja córka twierdziła zawsze, że to ja jestem jej najlepszą przyjaciółką.

Kiedy wyjechała na studia, poczułam się nagle samotna i opuszczona. Mimo to cieszyłam się ogromnie, że Basia skończy uniwersytet, dostanie dobrą pracę, znajdzie w Warszawie chłopaka, wyjdzie za mąż. Po prostu liczyłam na to, że będzie miała lepsze życie niż ja…

Najpierw córka nieczęsto przyjeżdżała do domu. Tęskniłam za nią ogromnie, ale nie naciskałam jej. Koszty utrzymania w Warszawie były wysokie, a my nie miałyśmy za dużo pieniędzy. Przyjazd ze stolicy do naszego miasteczka też kosztował, więc Basia oszczędzała i pojawiała się u mnie rzadko.

Zobacz także

Czułam, że coś ukrywa

Dopiero na drugim roku, kiedy dostała stypendium i znalazła jakieś dwie dziewczynki, którym udzielała korepetycji, trochę jej się finansowo poprawiło. Zaczęła mnie częściej odwiedzać. Była wtedy taka radosna i szczęśliwa! Jednak po kilku miesiącach wszystko nagle się urwało i Basia znowu przestała pokazywać się w domu. Kiedy pytałam, dlaczego znowu nie przyjedzie, tłumaczyła, że ma bardzo dużo nauki i pracy.

Było mi przykro, że tak rzadko widuję córkę, ale i cieszyłam się, że wszystko dobrze jej się układa. Co mogłam innego robić?

Na święta Wielkanocne przyjechała jakaś inna, odmieniona. Miała nową fryzurę i nowe, drogie ubrania. Kiedy zauważyłam, że ma również nowy telefon, nie wytrzymałam.

– Basiu, skąd wzięłaś pieniądze na te wszystkie rzeczy? – spytałam zaniepokojona.

– Dużo pracuję mamo – odparła. – Ja wiem, że to może nie jest najważniejsze, ale chciałabym dorównać warszawskim koleżankom. Nie chcę czuć się gorsza. Nie martw się, nie kradnę – dodała śmiejąc się, ale jej śmiech zabrzmiał jakoś sztucznie.

Nie wiedziałam, co mam jej na to odpowiedzieć. Nie było mnie stać, aby kupować jej takie ciuchy, w jakie się ubrała. Wzięłam do ręki telefon, który położyła na stole, i zaczęłam go uważnie oglądać.

– Ja tam się nie znam, Basiu, ale nie wydaje mi się, żebyś mogła zarobić korepetycjami na takie drogie rzeczy… – mruknęłam.

– To akurat prezent – wyrwała mi telefon z ręki. – Zostaw, jeszcze zepsujesz. Sama mówiłaś, że się nie znasz.

– Prezent? – patrzyłam na córkę zaskoczona. – Kto ci zrobił taki prezent?

– Mój chłopak – odparła wprost, ale to mnie wcale nie uspokoiło.

– A cóż to za chłopak, którego stać na takie drogie prezenty?

Wtedy Basia się zdenerwowała.

– Daj już spokój, mamo. Znasz mnie przecież. Powinnaś wiedzieć, że nie robię nic złego. Jego stać na prezenty i już. Pracuje, dobrze zarabia. Zapewniam cię, że uczciwie.

Chciałam się dowiedzieć się czegoś więcej o tym jej chłopaku, ale nie udało mi się. Basia nie chciała rozmawiać.

– Przyjdzie pora, to go poznasz, a teraz nie męcz mnie już – rzuciła gniewnie.

Zdziwiło mnie to, bo zawsze mówiła mi wszystko, opowiadała o koleżankach, kolegach, pierwszych miłościach i zawodach.

Robiła dobrą minę do złej gry

Na początku czerwca Basia niespodziewanie pojawiła się w domu w środku tygodnia. Była blada i schudła, ale mocno nadrabiała miną. Cieszyłam się, że ją widzę, ale jednocześnie martwiłam, bo przecież powinna być na uczelni. Nie chciałam jednak o nic wypytywać. Czekałam, aż sama mi powie. Wytrzymałam tydzień, ale Basia wciąż milczała.

– Kochanie, czy ty nie masz czasem sesji, nie powinnaś teraz zdawać egzaminów? – w końcu odważyłam się zadać to pytanie.

– Zdałam wszystko w zerówce. Przeszkadzam ci? – rzuciła zaczepnym tonem

– Co ty mówisz, córciu? – usiłowałam załagodzić sytuację, bo widziałam, że jest dziwnie zdenerwowana, zupełnie jak nie moja Basia, – Pytam, bo martwię się o ciebie. Jakaś taka blada jesteś, zmęczona…

– Nie masz się o co martwić. Wszystko jest w porządku – odburknęła tylko.

Czułam jednak, że nie jest w porządku. Baśka była coraz bardziej nerwowa, coraz bledsza. Nie mogła spać po nocach. Słyszałam, jak chodzi z kąta w kąt, a w końcu przyuważyłam, że wymiotuje w łazience. Raz, drugi, trzeci… Co się z nią stało?!

Milczałam, czekałam, aż zacznie mówić. W końcu się doczekałam. Przyszła któregoś wieczoru do kuchni, siadła naprzeciw mnie i wzięła głęboki oddech.

– Jestem w ciąży, mamo – powiedziała cicho i rozpłakała się jak dziecko.

– Nie płacz – szepnęłam i przytuliłam ją.

– Właściwie… trzeba się cieszyć.

– Nie ma się z czego cieszyć – westchnęła.

– Basiu, a co z… – zaczęłam.

– Nie pytaj – nie pozwoliła mi dokończyć. – Nie ma go, wyjechał, nic nie wie.

– Może powinnaś mu powiedzieć, choćby przez telefon? – zasugerowałam.

– Nie, mamo. To skomplikowane. Proszę cię, zostawmy to – odparła szybko.

Chciałam być dla niej jak skała

Nie wiedziałam, co jej poradzić. Przecież jeśli nie chce nic mi powiedzieć, to jej nie zmuszę. A Basia milczała, chodziła smutna i blada, niewiele jadła, większość czasu spędzała w swoim pokoju lub w ogrodzie za domem. W końcu zapytała, czy może tu zostać.

– Wzięłam dziekankę na uczelni – przyznała. – Muszę to wszystko przemyśleć, zastanowić się, co dalej. Chciałabym tutaj urodzić.

– Oczywiście, że możesz zostać, to przecież twój dom – odparłam, chociaż wcale nie byłam przekonana, czy to najlepsze wyjście.

W naszym prowincjonalnym miasteczku panna z brzuchem to była może nie sensacja, ale na pewno temat do plotek. Wiedziałam, że wszystkie sąsiadki będą bacznie obserwować moją córkę i szeptać między sobą niekoniecznie miłe rzeczy. Nie pomyliłam się.

Kiedy Basi sporo urósł brzuch, nagle zaczęła wzbudzać ciekawość. Ona jednak nie reagowała na wścibskie pytania, ciekawskie spojrzenia i nieprzychylne komentarze. Uśmiechała się tylko smutno i milczała. Ja miałam gorzej, bo sąsiadki zaczęły się bezczelnie dopytywać, kiedy ślub, gdzie ojciec dziecka, dlaczego w ogóle się nie pokazuje. Próbowałam je zbywać, choć nie było to łatwe. W końcu naprawdę miałam dość i zaczęłam ich po prostu unikać.

Dlaczego mi nie powiedziała?!

Basia urodziła dwa tygodnie przed terminem. Kiedy odeszły jej wody, nie panikowała. Była zadziwiająco spokojna. Ja nie.

– Dzwonić po pogotowie czy zawołać wujka Grześka, żeby zawiózł cię samochodem? – sama nie potrafiłam się zdecydować.

– Usiądź na chwilę – Basia przytrzymała mnie za rękę. – Muszę ci najpierw jeszcze coś powiedzieć. Potem pójdziesz po wujka. Zdążymy.

Dziwiło mnie, że jest taka spokojna, jakby w ogóle się nie bała. Usiadłam obok niej na wersalce i pogładziłam ją po dłoni.

– Dobrze. Słucham cię…

– Ojciec mojego dziecka jest Libijczykiem – oznajmiła mi, a ja zdębiałam.

– Czym jest? – wykrztusiłam.

– Nie czym, tylko kim, mamo – westchnęła moja córka. – Pochodzi z Libii. To taki kraj w Afryce. Sąsiaduje z Egiptem…

Milczałam, nie wierząc w to, co słyszę.

– Ale jak to… W Afryce? Czyli, że jest czarny? – wyszeptałam, ale w tym samym momencie Basia skuliła się z bólu.

– Idź już po wuja! – krzyknęła

Pobiegłam. Teraz liczyło się tylko to, żeby Basia jak najszybciej znalazła się w szpitalu.

Bałam się, co z nimi będzie

Mój wnuk, Adaś, urodził się nad ranem. Prawdę mówiąc, po tym, co powiedziała mi córka, trochę bałam się go zobaczyć.

Wmawiałam sobie w myślach, że to nie ma znaczenia, że dziecko będzie podobne do matki i nikt niczego się nie domyśli. Ale myliłam się. Mały miał śniadą cerę, czarne, kręcone włoski, czarne oczy. Śliczny chłopiec, tylko na pierwszy rzut oka widać było, że ma arabską krew. Basia śledziła mnie z łóżka zaniepokojonym wzrokiem, ale nic nie mówiła. Ja też długo milczałam. W końcu odłożyłam małego do łóżeczka i spytałam:

– I co teraz będzie, kochanie?

Moja córka najwyraźniej odetchnęła po tym pytaniu. Chyba spodziewała się, że zacznę płakać, krzyczeć i robić jej wymówki. Nie miałam takiego zamiaru. W czym to by pomogło? Adaś już był na świecie i już go kochałam.

– No i co teraz? – powtórzyłam pytanie.

– Nic – Basia uśmiechnęła się smutno.

– Jakoś dam sobie radę. Znajdę pracę i wychowam mojego synka sama.

– Jeśli już, to nie sama tylko ze mną – podkreśliłam od razu. – Ale co z jego ojcem?

Czy on w ogóle wie o dziecku?

Basia pokręciła głową.

– Powinnaś mu powiedzieć – sama do końca nie wiedziałam, czy mam rację.

– Nie ma go w kraju – Basia nerwowo miętosiła w palcach róg kołdry. – Wyjechał do Libii kilka miesięcy temu. Miał jakieś ważne sprawy rodzinne. Pokłóciliśmy się, bo nie chciałam z nim jechać.

– I od tamtej pory…? – zawiesiłam głos.

– Od tamtej pory nie kontaktowaliśmy się. – dokończyła za mnie zrezygnowana. – Nie męcz mnie, mamo, proszę cię. Niech zostanie tak, jak jest. Przynajmniej na razie.

Gapili się na Adasia jak na zwierzę w cyrku

Zostało. Basia wróciła z Adasiem do domu, a wśród sąsiadek znowu zawrzało.

Zaglądały do wózka, kręciły głowami i plotkowały między sobą. Kiedy podchodziłam, milkły. Czasami odwracały głowy, jakby mnie nie widziały. Nawet mieszkający po sąsiedzku mój brat nie wytrzymał.

– Aleś się, Baśka, popisała, nie ma co! Nigdy bym się po tobie nie spodziewał… – powiedział, jak tylko wróciła ze szpitala.

Zareagowała złością, zupełnie jak nie ona.

– O co chodzi? Masz, wujku, jakiś problem? – warknęła na niego.

– Patrzcie ją, jaka ważna, jeszcze pyskować będzie! – prychnął Grzegorz. – Jeśli sądzisz, że zadawanie się z Arabami nie jest problemem, to tylko pogratulować…

Baśka zaciskała zęby i udawała, że wszystko jest w porządku, ale pewnego dnia wróciła z Adasiem ze spaceru zapłakana.

– Basiu, co się stało? – spytałam ją.

– Wiesz, mamo, ja chyba muszę wyjechać. Nie mogę tu dłużej wytrzymać… – odparła.

– O czym ty mówisz, dziecko? Gdzie zamierzasz wyjechać? – zdziwiłam się.

– Do Warszawy. Chcę wrócić na studia.

– A mały? – musiałam zapytać.

– Zabiorę go ze sobą. Tutaj wszyscy patrzą na niego, jakby był co najmniej kosmitą.

– Przesadzasz, Baśka, przyzwyczają się – zmarszczyłam brwi. – Zresztą, jak ty sobie dasz radę sama z dzieckiem?

– Nie wiem, jakoś muszę – odparła.

Długo zastanawiałam się nad tym, jak jej pomóc. Wiedziałam, że miała trochę racji w tym, co mówiła. Rzeczywiście, ludzie w naszym miasteczku widzieli w Adasiu dziwadło. Teraz był jeszcze maleńki, nic nie rozumiał. Ale przecież kiedyś urośnie, pójdzie do przedszkola, do szkoły. Jak go wtedy przyjmą?

– Wiesz co, Basiu – powiedziałam któregoś wieczoru, kiedy dokładnie wszystko przemyślałam i poukładałam w głowie. – Masz rację, powinnaś wrócić do Warszawy, ale sama.

Patrzyła na mnie zdziwiona.

– Jak to sama? – nie rozumiała.

– Musisz jak najszybciej skończyć studia, znaleźć pracę, i dopiero wtedy zabrać Adasia. Dopóki jest malutki, może zostać ze mną.

– Ale mamo, co ty mówisz? Nie dasz sobie rady… – zaczęła protestować.

Roześmiałam się.

– Dziecko, ciebie jakoś wychowałam, to i Adasiowi krzywdy nie zrobię.

– Nie o to chodzi… – westchnęła. – One wszystkie będą ci dogadywać, będą plotkować. Wiesz, co powiedzą? Że puściłam się z Arabem, przyjechałam podrzucić ci dziecko, a sama wróciłam balować dalej.

Chwyciłam ją za rękę i ścisnęłam.

– To nieważne. Ważna jest twoja przyszłość. Chcę, żebyś wyszła na prostą.

W oczach Baśki zobaczyłam wdzięczność, a jednocześnie poczucie winy. Wiedziałam, że chce, ale waha się, czy zostawić mi Adasia. Dwa dni rozważała moją propozycję. W końcu wzięła mnie na rozmowę.

– Mamo, możemy zrobić tak, jak powiedziałaś. Jednak gdyby ci było za ciężko albo gdyby coś działo się z małym, obiecaj, że zaraz zadzwonisz i wszystko mi powiesz – poprosiła. – Ja będę przyjeżdżać. Nie wiem, czy dam radę co tydzień, ale jak najczęściej.

I wtedy pojawił się Ahmed

Córka wróciła do Warszawy, a ja zostałam z dzieckiem. Nie powiem, że było mi łatwo. Słyszałam różne plotki, szepty, które cichły, kiedy pojawiałam się w pobliżu. Na własnej skórze przekonałam się, że miłe sąsiadki, które dotychczas udawały moje przyjaciółki, wcale nimi nie są. Mimo to zaciskałam zęby i udawałam obojętność.

Adaś rósł jak na drożdżach. Był ślicznym, zdrowym dzieckiem, wspaniale się rozwijał. Basia wróciła na studia i dobrze jej szło. Przyjeżdżała do nas co dwa tygodnie. Moim zdaniem za często, powinna oszczędzać, lecz bardzo tęskniła za małym. Pracowała po nocach jako kelnerka, żeby mieć na te przyjazdy. Ostatnim razem przyjechała jednak jakaś odmieniona. Jeszcze zanim cokolwiek powiedziała, czułam, że coś się wydarzyło.

– Pogodziłam się z Ahmedem, mamo – po raz pierwszy padło między nami imię ojca Adasia. – Wrócił – dodała po chwili.

– Powiedziałaś mu o dziecku?

Pokiwała głową.

– I co dalej? – chciałam wiedzieć.

– Jeśli pozwolisz, następnym razem przyjechalibyśmy oboje – spojrzała na mnie z wyczekiwaniem – Ahmed chce zobaczyć syna.

Nie byłam pewna, czy ja mam ochotę oglądać Ahmeda, ale co miałam powiedzieć, w jaki sposób miałam zabronić? Przecież był ojcem Adasia. Zresztą chciałam poznać człowieka, którego kochała moja córka.

Bo że kochała, tego byłam pewna.

Tydzień później przygotowałam niedzielny obiad, upiekłam ciasto i czekałam na nich, chodząc niecierpliwie od okna do okna. „Nie denerwuj się tak! Będzie, co ma być” – powtarzałam sobie w duchu. Nic to jednak nie dało: i tak nie potrafiłam się uspokoić.

Przyjechali w południe, kiedy akurat położyłam Adasia spać. Piękny samochód, elegancki, przystojny mężczyzna. Prawdę mówiąc, nie tego się spodziewałam…

Basia prawie w ogóle nie opowiadała mi o Ahmedzie, a ja sądziłam, nie wiem z jakiego powodu, że to chłopak, student w wieku mojej córki. Jakże się myliłam! Okazało się, że ten człowiek jest sporo starszy od Basi i… jest lekarzem. Konkretnie neurologiem.

Nie pytałam o zarobki, lecz wystarczyło popatrzeć na auto, którym przyjechał, żeby sobie wyobrazić miny złośliwych sąsiadek.

Ahmed bardzo dobrze mówił po polsku.

Z tego, co się zorientowałam, w Polsce mieszkał od wielu lat. Szybko złapał kontakt z Adasiem, ale miałam wrażenie, że do mnie odnosi się z pewną rezerwą. Przez całe popołudnie biłam się z myślami i w końcu, kiedy zbierali się już do odjazdu, nie wytrzymałam.

– Zanim wyjedziecie, chciałam jeszcze zapytać: jakie pan ma plany wobec mojej córki i wnuka? – wypaliłam prosto z mostu.

Spojrzał na mnie, nie kryjąc zaskoczenia. Pewnie nie spodziewał się takiego pytania ze strony kobiety, która w kulturze arabskiej nie ma przecież wiele do powiedzenia.

Chcę tylko, by córka i wnuk byli szczęśliwi

– Mamo – szepnęła cicho Basia, ale przytrzymał ją za rękę, jakby chciał powstrzymać przed powiedzeniem czegoś więcej.

– Ma pani do mnie żal, ale to, co się stało, to nie tylko moja wina. Tak się potoczyło i już – stwierdził. – Chciałbym razem z Basią spróbować stworzyć Adamowi rodzinę. I spróbujemy – dodał dziwnie twardo. – Zabrałbym syna już dziś, jednak Basia się nie zgadza. Mówi, że mały musi się do mnie przyzwyczaić, a ona zdać egzaminy w letniej sesji. Niech więc będzie, jak ona chce.

– A ślub? – zapytałam, choć zapewne nie było to zbyt delikatne.

Ahmed długo milczał.

– Jeśli chodzi o ślub w kościele, to go nie będzie – odpowiedział wreszcie. – Cywilny moglibyśmy wziąć. Ale Basia nie chce.

Popatrzyłam uważnie na córkę, a ona tylko spuściła głowę. To wydało mi się dziwne.

– Poczekamy, zobaczymy, jak się ułoży… – powiedziała cicho i jakoś tak niepewnie.

Nie drążyłam tematu, bo i co więcej mogłabym zdziałać? Wyrazili się jasno.

Miałam wielką ochotę powiedzieć mu jeszcze, że gdyby przyszło mu do głowy wywieźć moją córkę i wnuka gdzieś daleko, do swojego świata, to znajdę go i oczy mu wydrapię. Na szczęście się powstrzymałam.

Odwiedzili mnie jeszcze kilka razy, zanim zabrali Adasia. Tęsknię bardzo za moim wnukiem, ale musi być z rodzicami. Mają piękne mieszkanie na strzeżonym osiedlu i nawet panią, która przychodzi je sprzątać.

Basia i Adaś żyją tam w luksusie i chyba są szczęśliwi. Ahmed jest dla nich dobry, ale nie potrafię pozbyć się nieufności. Mój „zięć” ma w sobie coś, czego nie potrafię nazwać, a co mi się nie podoba. Jest w swoim zachowaniu za bardzo arabski, za bardzo przekonany, że mężczyzna to pan i władca. Basia przy nim milknie; widać, że to on podejmuje decyzje. Tylko na ślub i zmianę nazwiska Adasia córka nadal nie chce się zgodzić. Ciekawe dlaczego.

Zofia

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama