Reklama

Lubię spokój. Po prostu uwielbiam ciszę. Dlatego wybrałem to mieszkanie. Dzielnica na obrzeżach miasta, niezbyt nowe osiedle, sporo starszych ludzi, brak imprezujących studentów i małych dzieci, które wydzierałyby się pod moimi oknami. Nawet parking był oddalony o ładnych parę metrów, więc wokół naprawdę było spokojnie i przyjemnie. Podobało mi się to.

Reklama

Tyle że jakiś czas temu – akurat wyjechałem służbowo na targi – do kawalerki nade mną ktoś się wprowadził. Mieszkanie dość długo stało puste; podobno właściciele dostali je w spadku, ale nie mogli się zdecydować, co z nim zrobić. W końcu komuś je wynajęli. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że ten ktoś non stop się tłukł. Potrzebowałem ciszy i spokoju, a nade mną zamieszkał jakiś pasjonat jazdy hulajnogą po domu. Przynajmniej tak to brzmiało. Na dokładkę często coś spadało na podłogę i chyba tłukło się drobny mak, a czasem „tylko” powodowało nieziemski łoskot.

Ktoś będzie parkował pod moim oknem

Starałem się być tolerancyjny i cierpliwy. Pracowałem w zatyczkach do uszu, włączałem w tle muzykę, żeby choć trochę odciąć się od hałasu, ale ile można? Rozumiem, że sąsiad półkę wiesza na ścianie. Można znieść godzinę stukania młotkiem. Można też przetrwać remont, wiedząc, że wkrótce się skończy. Ale to? Działo się codziennie i nic nie zapowiadało poprawy.

Mało tego! Administracja wykopała kilka krzewów, rosnących tuż pod wejściem do klatki schodowej, wyłożyła teren kostką i oznaczyła jako miejsce do parkowania dla osoby niepełnosprawnej. Czyli czyjś samochód będzie mi parkował pod samymi oknami? No szlag by trafił!

Kiedy kolejny raz nie mogłem skupić się na pracy, bo na górze coś rozwaliło się z hukiem na podłodze, czyli na moim suficie, miałem dość. Powędrowałam tam i zapukałem do drzwi upiornych sąsiadów. Otworzyła mi dość młoda i nawet ładna kobieta. Może tylko trochę zbyt chuda, jak na moje standardy urody. Zresztą nieważne, nawet gdyby wyglądała jak Marilyn Monroe, nie uładziłoby to mojej frustracji.

– Szanowna pani… – zacząłem. – Nie wiem, co się u pani dzieje, ale… na rany Boga, nie mieszka tu pani sama!

– Przepraszam, ja…

– Nie interesują mnie pani powody. Znoszę to od kilku tygodni i naprawdę nie mam zamiaru znosić tego ani dnia dłużej. Skoro nie potrafi pani dostosować się do zasad mieszkania w bloku, proszę sobie kupić dom. Bo jeśli te hałasy nie ucichną, będę wzywał policję! – zapowiedziałem stanowczo i nie czekając na jej ripostę, zszedłem na dół.

Chyba dało jej to do myślenia, bo rzeczywiście starała się być ciszej, choć ciągle słyszałem to jeżdżenie na hulajnodze i inne hałasy. Jednak było ich zdecydowanie mniej. Zauważyłem też, że to ona wysiada z auta zaparkowanego na miejscu dla niepełnosprawnych. Boże, nazwanie tego grata autem było obrazą dla wszystkich starych samochodów. Trzymał się chyba wyłącznie na słowo honoru. Rdza wyłaziła wszędzie. Jak mogła tym czymś jeździć po drogach publicznych? Stanowiła zagrożenie dla siebie i innych. Cóż za skrajna nieodpowiedzialność.

Wkurzała mnie. Wkurzała mnie ta baba samym swoim istnieniem. Nie chodziła do pracy, ciągle siedziała w domu, bo ciągle słyszałem to dudnienie, gdy sam pracowałem zdalnie. No jak nic utrzymanka albo coś w tym stylu. Skąd miałaby kasę na życie, skoro całe dnie tłukła się po chacie?

Jeszcze spowoduje wypadek…

Postanowiłem działać. Nie chciałem mieć takiej sąsiadki i stwierdziłem, że czas najwyższy się jej pozbyć. Uprzykrzę jej życie tak bardzo, że sama się stąd wyniesie. Nie powiem jej wprost, że jej tu nie chcę, że mi przeszkadza i ma się wyprowadzić. Niestety, nie miałem takiego prawa. Nie mieszkała w moim mieszkaniu. Mogłem jednak sprawić, żeby sama zrezygnowała.

Dzwoniłem na policję, zgłaszając, że urządza u siebie głośne imprezy. Doniosłem na nią do urzędu – wszak korzystała z miejsca dla niepełnosprawnych, a nie wyglądała nawet na zakatarzoną. Do wydziału komunikacji wysłałem prośbę o weryfikację stanu jej pojazdu, bo przecież takim gruchotem wcześniej czy później spowoduje wypadek.

Widziałem, że przychodzą do niej jacyś ludzie. A to policja, a to jacyś smutni panowie, a to służbowo miła para. Pewnie urzędnicy, wysłani w teren, myślałem. Ciekawe, kiedy do baby dotrze, że nie jest tu mile widziana. Na razie zrozumiała, że to ja jestem jej wrogiem, bo zapukała do moich drzwi. Udawałem, że nie słyszę. Nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Nie miałem ochoty jej widzieć. Chciałem, żeby po prostu zniknęła i stała się jedynie niemiłym wspomnieniem, takim nieznośnym przerywnikiem pomiędzy okresami idealnego spokoju.

Płakała w tym swoim gruchocie

Byłem wredny, zdawałem sobie z tego sprawę. Po północy potrafiłem puścić na cały regulator koncert na trąbce. Tylko na chwilę, że niby przypadkiem, ale po sekundzie słyszałem, że ktoś na górze chodzi po mieszkaniu, więc musiała się obudzić. Wyciągałem jej listy ze skrzynki i wrzucałem do zwrotów. Nie patrzyłem, co to jest – rachunki, jakieś zawiadomienia – nie interesowało mnie to. Byle jej dokuczyć, byle jej dopiec. Aż się sam siebie zaczynałem bać. Ta baba obudziła we mnie coś, co powinno na zawsze pozostać uśpione. Wymiotła na zewnątrz brud i kurz z tak mrocznych zakamarków mojej duszy, że… zasłużyła na karę.

Któregoś wieczoru, wynosząc śmieci, przebiłem jej opony w samochodzie. Ten grat i tak nie powinien nigdzie wyjeżdżać.

Rano wyszedłem do sklepu, a gdy wracałem, dostrzegłem sąsiadkę, która siedziała w samochodzie, szarpiąc bezradnie za kierownicę. Płakała. Obraz nędzy i rozpaczy, pomyślałem złośliwie. Potem wysiadła z tego swojego zabytku i ponownie zajrzała do środka. Gdy się wynurzyła, trzymała dziecko. O wiele za duże, by je nosić na rękach. Pobiegła z nim w stronę ulicy. Ruszyłem za nią, choć żołądek zrobił mi się ciężki jak kamień.

– Co się stało?

– Ma atak… ja…! – zaszlochała. – Muszę z nim jechać do szpitala, bo się dusi, a leki nie działają, na pogotowiu kazali mi przyjechać, nie mają akurat wolnej karetki, a mój samochód… Boże…

– Tędy! – pociągnąłem ją do mojego auta, stojącego na parkingu.

Usiadła z dzieckiem z tyłu, a ja wystartowałem z piskiem opon.

Spojrzałem na nią w tylnym lusterku. Była zapłakana i przerażona. Jej syn… Widziałem takie dzieci, wyglądało, że cierpi na porażenie mózgowe. Potrzebował pomocy, a ja, przez moją zemstę, utrudniłem jej uzyskanie. Jeśli nie zdążymy, będę miał tego chłopca na sumieniu. A gdybym wracał później ze sklepu, a gdyby moje auto nie odpaliło…

Przejąłem od niej dziecko pod szpitalem. Aż ugiąłem się pod ciężarem bezwładnego ciała. Ona musiała zajmować się chłopcem sama, dzień po dniu, noc po nocy… Odgłosy jeżdżenia to pewnie wózek inwalidzki, a nie hulajnoga. Przy takim dziecku hałasy to norma. Ciągle coś potrąca, tłucze, wywraca, zahacza kołem wózka czy coś… Nie wiem, nie umiałem jasno myśleć, bo ciągle huczało mi w głowie, że jestem małostkowym, strasznym dupkiem.

– Bardzo panu dziękuję, już dam radę. Bardzo dziękuję za pomoc.

Jak mogłem zrobić coś takiego…?

Odebrała ode mnie chłopca i poszła w stronę SOR-u, gdzie miała się zjawić, zgodnie z ustaleniami telefonicznymi. A ja zostałem sam, na parkingu szpitala, zły i wystraszony. Nie rozumiałem, jak mogłem dopuścić do takiej eskalacji w tej mojej akcji odwetowej na sąsiadce. I nie chodziło o to, że była samotną matką z niepełnosprawnym dzieckiem, choć omal nie doprowadziłem do tragedii. Jak mogłem w ogóle być tak wredny? Tak po prostu, dla kogoś, dla jakiejkolwiek osoby?!

Chciałem żyć w idealnej ciszy i spokoju? To powinienem zamieszkać pod wodą. Chyba tylko tam nie docierałyby do mnie żadne dźwięki. Albo mocno wygłuszone. Co się ze mną stało? A może zawsze byłem egoistą o zerowej empatii, tylko nikt dość mocno nie nadepnął mi na odcisk?

Gdzie moja wrażliwość? Zostało z niej tylko przewrażliwienie na własnym punkcie? Które mogło doprowadzić… Nie darowałbym sobie, gdyby temu chłopcu… Więc może nie jestem całkiem bez serca? Mrok wyciągnął po mnie łapska, ale w porę po nich oberwał?

Chciałem kupić kwiaty i przeprosić sąsiadkę. Już nawet wszedłem do kwiaciarni i kupiłem wielki bukiet białych róż, ale… zrezygnowałem. Musiałbym chyba wyznać, za co przepraszam. Stchórzyłem. Poza tym nie byłem pewny, czy moja skrucha jest szczera i wynika z refleksji nad sobą, czy… po prostu jest efektem strachu. Bałem się tego, w kogo się zmieniłem, do czego byłem zdolny się posunąć, by się pozbyć tej kobiety z mojego świata.

Igor

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama