Reklama

Moi drodzy, muszę wam coś powiedzieć – zaczęła moja żona, gdy kończyliśmy obiad, po czym, jak przed skokiem w głęboką wodę, zaczerpnęła powietrza. – Ale nie wiem jak.

Reklama

– Znowu jest w ciąży? – wyrwał się z podpowiedzią Kacper, nasz średni syn, który zapamiętał, że w podobnych okolicznościach, sześć lat temu, Aśka poinformowała ich, że rodzinka nam się powiększy o Antka.

– Nie, synku – dłoń Asi żartobliwie poczochrała czuprynę Kacpra – chodzi o coś innego. Ale to również wprowadzi pewne zamieszanie w nasze życie… – znowu umilkła i wbiła wzrok w sufit, jakby tam szukała natchnienia.

– Mamo! – nie wytrzymała napięcia piętnastoletnia Sandra. – Mów, o co chodzi, nie trzymaj nas w niepewności. To nieludzkie jest… – córka mocno zaangażowała się w działalność ruchu Amnesty International i prawa człowieka miała dobrze opanowane.

Jak my się wszyscy pomieścimy?

– O, właśnie – żona popatrzyła znacząco na Sandrę-bojowniczkę. – Czasem zapominasz, że człowiek oprócz praw ma także obowiązki, i taki na nas spadnie. Babcia ostatnio gorzej się czuje, a w jej mieszkaniu trzeba zrobić remont. Więc na ten czas powinna przeprowadzić się do nas – wypaliła.

Powiodłem wzrokiem po twarzach dzieci. Miny miały różne, ale żadna z nich nie wyrażała radości. Bo też moja teściowa była osobą nietuzinkową. W małych dawkach uroczą gawędziarą o szerokich zainteresowaniach, przy dłuższych wizytach okazywała się szalenie męcząca z powodu swojego zdecydowanego – by nie rzec – apodyktycznego charakteru. Na wszystko miała wyrobiony własny pogląd i biada temu, kto się jej sprzeciwił.

– Jak długo potrwa ten remont? – spytał rzeczowo pierworodny.

– Ze trzy miesiące. O tym, że trzeba go przeprowadzić, nie muszę was chyba przekonywać – żona przeszła do kontrataku. – Tapeta odłazi ze ścian, bateria prysznicowa przecieka, a klepki parkietowe wystają.

Nas jest sześcioro, gdzie się pomieścimy?

Fakt. Od śmierci teścia mieszkanie zaczęło popadać w ruinę. Coś tam się na bieżąco łatało, robiło jakieś prowizorki, jednak niewątpliwie potrzebny był kompleksowy remont. Westchnąłem w duchu, bo zdawałem sobie sprawę, że żona już podjęła decyzję i żadne negocjacje nie wchodzą w grę.

Dzieciaki nie zamierzały jednak poddać się tak łatwo.

– A babcia nie mogłaby zamieszkać u cioci Halinki? – Sandra, jako jedyna w rodzinie dziewczynka, była ulubienicą teściowej, ale ona też odczuwała skutki dłuższego przebywania z babcią, która narzucała jej styl ubierania i wymuszała czytanie lektur, które córka uważała za nudziarstwo.

– Córeczko, przecież ciocia Halinka mieszka w innym mieście – tłumaczyła żona, łagodnym tonem; najwyraźniej postanowiła załatwić sprawę pokojowo. – Będzie woziła babcię sto kilometrów do lekarza, na grób dziadka czy w razie innej potrzeby? To niemożliwe – ucięła. – Lepiej zastanówmy się, jak to urządzić, żeby wszystkim było wygodnie.

Narada była bardzo burzliwa i kompletnie niepotrzebna, bo Asia miała już w głowie plan reorganizacji. Jednak cierpliwie wysłuchała dzieci, które kolejno dowodziły, że żadne z nich nie może opuścić swego pokoju ani zamieszkać z babcią.

– Jest mi bardzo przykro – podsumowała małżonka po bardzo emocjonalnej dyskusji – że wychowałam bandę egoistów. Czy jak ja się zestarzeję, też będziecie się kłócić, które z was ma się mną zająć? Skoro nie możecie dojść do porozumienia, powiem wam, jak ja to widzę. Babcia musi mieszkać na parterze, nie można jej narażać na ciągłe chodzenie po schodach. Tata na czas jej wizyty odda swój gabinet, który przeniesiemy do pokoju Kacperka.

Po raz kolejny jęknąłem w duchu. Żegnajcie drzemki na wygodnej kanapie i zostawianie dokumentów na biurku.

Syn co chwilę będzie wpadał do swojego pokoju „po coś” i robił koszmarne zamieszanie. Przyjąłem jednak ten werdykt w milczeniu, wiedząc, że w pewnych sytuacjach dyskusja z żoną jest bezcelowa.

– A ja gdzie niby? Pod most? – obruszył się Kacper.

– Ty? Zamieszkasz z młodszym bratem – oznajmiła żona.

– Co? Z tym smarkiem? Wykluczone! – wyprostował się, jakby chcąc zaznaczyć, że podobna propozycja uwłacza jego godności trzynastolatka. – On mi wszystko zabiera i psuje – protestował, nie chcąc rezygnować z przywileju w postaci samodzielnego pokoju.

– Babcia powinna zamieszkać z Sandrą. Lubi ją najbardziej ze wszystkich.

– O, co to, to nie! – zaoponowała energicznie córka. – Po pierwsze, słyszałeś, że babcia nie może chodzić po schodach. Po drugie, lubi nas wszystkich tak samo, tylko wam tego nie okazuje. Po trzecie, nie potrafię skupić się na nauce, jeśli ktoś jest tuż obok – sięgnęła po koronny argument i powiodła po nas triumfującym spojrzeniem.

– Dość tego! – zdenerwowała się moja żona. – Będzie, jak postanowiłam. Myślałby kto, że zmuszam was do nie wiadomo jakich poświęceń. Przecież kochacie babcię. Pomyślcie, jakie wspaniałe naleśniki smaży…

Ta uwaga wprowadziła nieco spokoju. Sam z rozrzewnieniem wspomniałem potrawy przyrządzane przez teściową i pewnie dlatego poparłem Annę.

– Mama ma rację. Nie ma o co robić afery. To w końcu góra trzy miesiące. Może mniej – próbowałem wlać optymizm w dziecięce duszyczki. – Zleci, ani się obejrzymy. Ty – wskazałem na Kacpra – zintegrujesz się z bratem. Sandra pod wpływem babci poprawi swoje maniery. A wszyscy razem będziemy objadać się smakołykami – uśmiechnąłem się krzepiąco. – Zobaczycie, będzie wspaniale…

Nie było.

Wiele ją bulwersowało: nasze jedzenie, ubrania…

Pierwszy tydzień po wprowadzeniu się do nas teściowej wspominam jako jeden niekończący się koszmar. Już następnego dnia po szumnych przenosinach wcześnie rano obudził mnie wyjący na cały regulator telewizor. Teściowa miała kłopoty ze słuchem, a nie wyobrażała sobie innego początku dnia niż wysłuchanie kilku serwisów informacyjnych.

Ale to było zaledwie preludium.

– Nie widział ktoś moich okularów?! – doleciał z dołu jej gromki głos.

– Sandrunia, Jędruś! – zwoływała starsze wnuki. – Pomóżcie mi szukać. Bez nich nic nie widzę…

Kiedy nieszczęsne okulary się odnalazły, teściowa założyła je na nos i rozejrzała się dookoła.

– A gdzie położyliście gazetę?

– Jaką gazetę? – spytała skonsternowana Asia.

– Zwykłą, codzienną. Przeczytałabym, co się dzieje w świecie.

– Mamo, od lat nie kupujemy papierowej gazety. Wszystko jest w internecie.

– W internecie-szmecie – dała upust swemu niezadowoleniu matka mej żony. – To nie to samo. W domu zawsze rano sąsiadka mi przynosiła. Ale tutaj wszystkim jedynie zawadzam… – wpadła w płaczliwy ton. – Tego się na starość doczekałam, że u córki nawet gazety przeczytać nie mogę…

– Nie denerwuj się, mamo, nie wiedziałam, że tak ci na tym zależy – mitygowała moja małżonka. – Obiecuję, od jutra będziesz miała swoją gazetę. Zbyszek będzie ci ją kupował, wracając z porannego joggingu – zadecydowała za mnie.

Nie byłem z takiego obrotu sprawy zadowolony. Zatrzymanie się przy kiosku nie stanowiło dla mnie problem, ale… od jutra poranne bieganie przestanie być przyjemnością, bo zmieni się w obowiązek. No ale pokiwałem głową na znak zgody, że oczywiście gazetę przyniosę. Teściowa rozpogodziła się i przeszła do kuchni.

– No dobra, kochani, przygotuję wam śniadanie – oznajmiła – a wy szykujcie się do pracy i szkoły.

Ledwie zdążyliśmy dojść do swych pokoi, dobiegł nas krzyk.

– O Boże! Co wy jecie? Jajka z marketu? Szynka z folii? Toż to trucizna! Naprawdę lekceważycie zdrowie swoje i dzieci… Przecież jedzenie trzeba kupować na rynku!

– Nie denerwuj się, babciu – próbował udobruchać ją Jędrzej. – Cały czas tak jemy i żyjemy. Ci z rynku biorą z tej samej hurtowni co sklep, więc nie ma sensu tam latać i przepłacać. Poza tym sklep ma większe obroty, więc spoko, prawdopodobnie towar ma świeższy – przekonywał nasz najstarszy.

– Tak mówisz? Czy tylko mnie wkręcasz? – błyskając znajomością nowszej terminologii, seniorka obrzuciła wnuka uważnym spojrzeniem. – Bo kiedyś w radio słyszałam…

– Słowo daję! Teraz dystrybucja towarów trochę inaczej wygląda. – Jędrzej dalej tłumaczył zasady gospodarki rynkowej. – Bezpowrotnie minął czas indywidualnych sprzedawców handlujących nadwyżkami z własnych gospodarstw.

Być może teściowa wysłuchałaby spokojnie wykładu, gdyby w drzwiach kuchni nie pojawiła się Sandra.

– O Matko! Sandrunia! Coś ty włożyła? Przecież te spodnie mają dziury!

– Ano mają – córka z dumą obejrzała swoje kolana wyglądające zza porwanego denimu. – Super, prawda?

– Dziecko, nie możesz tak iść do szkoły! Pomyślą, że z patologicznej rodziny jesteś. Daj igłę z nitką, to coś zaradzimy. Jakieś kwiatuszki naszyjemy…

– Kwiatuszki? – Sandra wydęła pogardliwie usta. – To dopiero wezmą mnie za patola. Nie znasz się, babciu, na modzie – skwitowała.

– Ja się nie znam na modzie, ja? – zaperzyła się teściowa. – Ja to na balu sylwestrowym zostałam okrzyknięta miss elegancji. Miałam wtedy na sobie taką zieloną, jedwabną suknię spiętą kremową różą. Jeden pułkownik ze mną zatańczył… – rozmarzonym głosem zaczęła snuć wspomnienia, z których wyrwał ją dopiero chichot wnuków.

Sam również mało nie parsknąłem śmiechem na myśl o obfitym ciele teściowej opiętym zielonym jedwabiem.

– Co się śmiejecie? Byłam wtedy szczuplejsza – mruknęła obrażona naszą reakcją i poszła smażyć omlety.

Jak skazaniec odliczający czas do końca odsiadki

Ta czynność na tyle skupiła jej uwagę, że zapomniała o dziurawych spodniach Sandry, która porwawszy omleta, krzyknęła „no to lecę”, i zniknęła za drzwiami. Wiedziałem jednak, że temat dziur prędzej czy później powróci. Tak więc, zanim wyszedłem do pracy, już byłem zmęczony, a miałem świadomość, że to dopiero początek. Czułem się jak skazaniec, który od pierwszej doby odsiadki zaczyna odliczać dni do końca kary.

Kiedy wróciłem do domu, zastałem teściową samą przed telewizorem.

Oglądała jakąś telenowelę.

– Dzień dobry, mamo. Gdzie wszyscy? – zapytałem.

– Poszli do swoich pokoi – odparła z nadąsaną miną. – Ja rozumiem, że nie jestem atrakcyjnym gościem, ale to chyba przesada – poskarżyła się.

– Co też mama mówi – zaprzeczyłem przez grzeczność. – Pewnie poszli lekcje odrabiać – usiłowałem usprawiedliwić zachowanie dzieci, choć dochodząca z góry głośna muzyka raczej mi w tym nie pomagała.

– Lekcje? – uczernione brwi teściowej powędrowały aż pod nasadę włosów. – Ciekawe, czego oni teraz uczą w tych szkołach. No ale dobrze, że jesteś. Usiłuję znaleźć swój ulubiony kanał, ale ten wasz pilot chyba nie działa. W ogóle dziwny jakiś… – podała mi urządzenie.

– Bo to nie jest pilot od telewizora – roześmiałem się. – Zaraz mamie wszystko pokażę…

– Miło, że masz dla mnie czas, zięciu. – obdarzyła mnie łaskawym uśmiechem. – I pomyśleć, że byłam przeciwna waszemu związkowi – westchnęła teatralnie. – No cóż, nawet ja czasem się mylę – dodała, jakby zdziwiona tym faktem.

Po raz kolejny musiałem wysłuchać wszystkich obiekcji, jakie kiedyś miała względem mojej osoby.

Dopiero gdy na chwilę zamilkła, aby zaczerpnąć tchu, udało mi się pod pozorem sprawdzenia, co u dzieci, wymknąć z pokoju.

Wieczorem, kiedy teściowa poszła spać, zwołałem na konspiracyjną naradę resztę rodziny.

– Tak być nie może. Trzeba ustalić jakieś dyżury, a nie zostawiać babcię całe popołudnie samą. Każde z was musi poświęcić jej godzinę.

Sandra zrobiła przerażoną minę.

– Na mnie nie licz. Kwadrans. Więcej nie wytrzymam.

– Tato, ale godzinę? To niewykonalne! – jęknął Jędrek. – Ona naprawdę strasznie przynudza…

– Na pewno znajdziecie jakiś wspólny temat – przekonywałem.

– A ja z babcią chętnie posiedzę – nieoczekiwanie zadeklarował się Kacper. – Wolę ją od towarzystwa tego głupka – wskazał na Antosia. – Przynajmniej nie pyta bez przerwy „pobawisz się ze mną” i czasem mówi ciekawe rzeczy.

– Jakie? – zainteresował się Jędrek.

– Oj, różne. Opowiadała mi o stanie wojennym. To było fajne…

Stan wojenny… fajny? No nic. Nie będę wybrzydzał.

– No, widzicie! – ucieszyłem się.

– Reszta też znajdzie z nią wspólny język. Ludzie, wykażcie trochę dobrej woli – zaapelowałem.

Dziatwa odpowiedziała wzruszeniem ramion i powątpiewającymi minami, ale nie buntowała się więcej.

Następnego dnia, gdy wróciłem z pracy, przy babci siedziała Sandra; obie spoglądały na siebie nieprzychylnie.

– Może ty przemówisz swojej córce do rozsądku – zwróciła się do mnie teściowa. – Zobacz… – podsunęła mi pod nos jakąś kolorową tkaninę. – Proponuję jej, żeby włożyła mój żakiecik, a ona na to, że nie, bo jest wieśniacki. A przecież to żakiet z Mody Polskiej. Prawdziwa, stuprocentowa wełna na podszewce!

– Babciu, ile razy mam ci powtarzać, że w czymś takim to jedynie na bal gałganiarzy mogę się wybrać. Moda Polska zakończyła swoją działalność piętnaście lat przed moim narodzeniem. Oddaj to-to do muzeum, zamiast mnie uraczać na siłę.

– A nie słyszałaś o modzie vintage? – teściowa potrafi nieraz zaskoczyć. – Wieśniacki to by był ze spódniczką, ale jak włożysz go do spółki z tymi swoimi podartymi portkami i ciężkimi butami, nabrałby innego sznytu.

Sznytu? No, nie wierzę…

– Tak mówisz? – w oczach Sandry błysnęło niechętne uznanie. – To może przymierzę… Chodźmy, babciu, do mojego pokoju, zrobimy próbę kostiumową.

W sumie to szkoda, że się już wyprowadziła…

W ciągu kolejnych dni wypracowaliśmy pewien modus operandi obsługi teściowej. Kiedy ja biegłem po gazetę, ona, jeszcze w szlafroku, szykowała dla wszystkich śniadanie. Gdy szła się myć i ubierać, dzieciaki schodziły na dół, jadły, a kiedy słyszały, że za drzwiami łazienki cichnie szum wody, łapały drugie śniadania i uciekały do szkoły, unikając w ten sposób uwag na temat niestosownych fryzur i ubrań. Przy posiłku teściowej towarzyszyli zazwyczaj Asia z Antosiem, którego żona potem odwoziła do przedszkola. Przedpołudnia teściowa spędzała sama, wykorzystując ten czas na gotowanie wymyślnych obiadów i pieczenie ciast. Obiad jedliśmy wszyscy razem. Potem przy teściowej zostawało jedno z dzieci, sumiennie zmieniane po godzinie przez następne. Wieczory należały do Joanny. W dni wolne staraliśmy się z żoną poświęcać teściowej więcej czasu, wożąc ją na cmentarz, do muzeum lub zabierając na spacer po lesie. Przy dobrej organizacji to nawet nieźle działało, a może po prostu przyzwyczailiśmy się do siebie, dzięki czemu to, co na początku irytowało, teraz głównie śmieszyło.

Coraz częściej, wracając z pracy, zastawałem teściową, jak wyłania się z górnych pokojów dzieci, zamiast rezydować w salonie. Nie umknęły mi też pewne tajemnicze mrugnięcia i gesty, jakie cała czwórka wymieniała z babcią. Oczywiście czasem wybuchały jakieś sprzeczki, ale generalnie wszystko funkcjonowało sprawnie.

Remont w mieszkaniu teściowej wreszcie się skończył. Osobiście przeprowadziłem odbiór techniczny, posprawdzałem rzetelność robotników, a potem wraz Jędrkiem poustawialiśmy meble. Asia z Sandrą umyły okna, zawiesiły świeże firanki i zadbały o kwiaty. Kiedy odwieźliśmy teściową na jej „stare śmiecie”, była tak wzruszona, że nie powiedziała ani słowa.

– Podoba się mamie? – Asię nieco zaniepokoił ten nietypowy brak reakcji; wolałaby, żeby mamusia znalazła sobie jakiś powód do narzekania, wtedy byłoby normalnie. – Bo jak nie, to meble jeszcze możemy przestawić…

– Bardzo mi się podoba. Teraz jest o wiele bardziej funkcjonalnie. Zawsze chciałam mieć stół pod oknem, ale twój ojciec upierał się, że musi stać na środku… Napijecie się herbatki?

– Dziękujemy, musimy uciekać – odpowiedziałem, chyba nieco zbyt szybko, bo teściowa spojrzała podejrzliwie. – Wpadniemy w niedzielę, mamie też należy się odpoczynek! – wytłumaczyłem nas szybko.

Następnego dnia mogliśmy spać do której chcieliśmy, żaden telewizor nas nie obudził. Kiedy ziewając, zeszliśmy na dół, nie czekało na nas śniadanie, nikt nie pouczał, że nutella jest niezdrowa i że lepiej zjeść domową konfiturę lub miód. Nikt nie podsunął mi świeżo zaparzonej kawy ani ciepłej grzanki. Spojrzałem na Asię, która też wydawała się zdziwiona panującą ciszą i brakiem zastawionego stołu. Nigdy bym nie pomyślał, że będzie mi brakować obecności teściowej. Marzyłem, żeby się od nas wyprowadziła, a teraz… chyba za nią tęskniłem.

Dzieciaki kręciły się, jakby nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. W końcu wsypały sobie płatki do miseczek i zalały mlekiem, ale widać było, że myślami są gdzieś indziej. Pierwszy nie wytrzymał Kacper:

– Mamo, kiedy babcia do nas wróci? Jej śniadania były lepsze. I nie dokończyła mi opowiadać, jak kiedyś jeździła na obozy harcerskie i spała pod namiotem. Musiało być ekstra…

– Mnie opowiadała bajki – pochwalił się Antoś. – Lepsze niż te w telewizji.

– No naprawdę w sumie szkoda, że już się wyprowadziła – westchnęła Sandra. – Miała nauczyć mnie ściegu szydełkiem, którym można zrobić i czapkę, i kamizelkę.

– Ja dzięki niej dostałem piątkę z polaka, za wypracowanie o historii rodziny. Wy nigdy nie macie czasu, a ona opowiedziała mi o pradziadkach, jak poznali się na robotach w czasie wojny. W zamian poduczyłem ją trochę śmigać po necie. Fajna jest nasza babcia.

– Macie rację – przyznaliśmy z Asią.

Zbigniew

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama