Reklama

W pierwszej chwili, gdy poczułam skurcze, chciałam dzwonić do Jarka. To był odruch. Do kogo innego miałabym dzwonić w takiej sytuacji, jak nie do męża? Niestety, Jarek był w Norwegii, na wyjeździe służbowym. Do planowanego porodu było jeszcze sześć tygodni. Cholera, połowa ósmego miesiąca to zdecydowanie za wcześnie! Może to tylko te słynne skurcze przepowiadające – myślałam, starając się uspokoić. Ale czułam się coraz gorzej, więc znowu sięgnęłam po komórkę i zadzwoniłam do siostry, osoby, która po Jarku była mi najbliższa.

Reklama

– O, Boże, Daga! Oddychaj, już jadę! – wołała, biegając po mieszkaniu. Słyszałam w tle, jak czymś trzaska, jak się z czymś szamoce, przeklina cicho, jak zamyka drzwi do domu. – Zaraz będę! Trzymaj się! – krzyknęła i rozłączyła się. W windzie i tak straciłaby zasięg.

A ja, starając się nie panikować, wyciągnęłam z szafy spakowaną już miesiąc temu torbę. Wsunęłam stopy w baleriny, włożyłam kurtkę, bo tego dnia wcale nie było tak ciepło, jak można by oczekiwać po wczesnym lecie, i czekałam. Dominika mieszkała niezbyt daleko, kilkanaście kilometrów ode mnie. Tak jak mówiła, zaraz tu będzie, zaraz zadzwoni domofonem… Ale mijały minuty, a moja siostra się nie pojawiała. W dodatku, kiedy do niej dzwoniłam, włączała się poczta.

Byłam jedną wielką paniką!

Odeszły mi wody i już nie udawałam spokojnej. Nie mogąc doczekać się siostry, zadzwoniłam po taksówkę i w ten sposób dotarłam do szpitala. Sądziłam, że Dominika utknęła gdzieś w korku, a telefon po prostu jej się rozładował. Zresztą myślałam głównie o tym, by mojemu dziecku nic się nie stało. Wyłącznie to się dla mnie liczyło. Akcja porodowa – bo to nie były żadne skurcze przepowiadające! – zaczęła się zdecydowanie za wcześnie. Moje maleństwo powinno jeszcze grzecznie siedzieć u mnie w brzuchu i rosnąć, a nie pchać się na ten świat. Rozpłakałam się w taksówce, ze strachu, co teraz będzie. Jarek nie odbierał. Pewnie siedział na jakimś superważnym spotkaniu. Nagrałam mu wiadomość, podobnie jak mojej mamie, która nagle także była niedostępna. Co się dziś, do cholery, dzieje? Gdzie oni się wszyscy podziali? Właśnie teraz, gdy najbardziej ich potrzebuję? Czułam się potwornie samotna. I przerażona jak nigdy dotąd.

– Nie zatrzymamy już porodu, akcja jest zbyt zaawansowana – powiedziała pani doktor, która badała mnie przy przyjęciu. – Ale niech się pani tak nie martwi, umiemy zadbać o wcześniaki, a pani synek będzie jednym ze starszych. Ktoś do pani dojedzie?

– Nie wiem! – znowu rozpłakałam się z nerwów. – Mąż jest za granicą, a do mamy i siostry nie mogę się dodzwonić.

– No, już, już, proszę nie płakać. I tak najważniejszą robotę do wykonania ma pani. Damy radę – lekarka pogłaskała mnie po ramieniu. – No, idzie Basia, to świetna położna, zaopiekuje się wami najlepiej na świecie.

I rzeczywiście, musiałam przyznać, że pani Basia zajęła się mną doskonale. Kilka godzin później mój synek pojawił się na świecie, krzycząc wniebogłosy. Dali mi go na chwilę, żebym mogła go przytulić, nim zabiorą go na badania i wsadzą do inkubatora. Był taki cudowny. Taki maleńki, ale idealny! Miałam nadzieję, że wszystko z nim będzie w porządku i że do inkubatora trafi na krótko. Chciałam mieć go przy sobie cały czas. I żeby Jarek mógł go jak najszybciej przytulić.

– Dagusia, jak się czujesz, co z małym?! – zadzwonił, spanikowany, gdy już od godziny leżałam na sali poporodowej. – Przepraszam, skarbie, że nie oddzwoniłem wcześniej, ale byliśmy w miejscu, w którym kompletnie nie ma zasięgu…

– Zostałeś tatą! – śmiałam się. – Oluś jest w inkubatorze, ale wszystko z nim w porządku.

Tyle się dowiedziałam od położnej, gdy zajrzała do nas, żeby pokazać mi, jak odciągać mleko laktatorem.

Nadal jednak nie miałam żadnej informacji od mamy ani Dominiki. Ale nagle do sali wpadła matka, robiąc wielkie zamieszanie.

– Dominika nie żyje! – wyszlochała.

Co? Niemożliwe! Przecież jeszcze dziś z nią rozmawiałam! Wszystko było z nią w porządku.

Mama chyba zwariowała! Jak to nie żyje? Musiała się pomylić!

– Jechała samochodem, wymusiła pierwszeństwo… Tamten samochód wbił się w nią od strony kierowcy… – matka zawodziła, nie zważając, że nie jesteśmy same.

Mnie też łzy płynęły po twarzy.

Dwie inne młode matki wstały i, pchając swoje dzieci w szklanych wózkach, wyszły, nie chcąc być świadkami takiej sceny.

– Boże, nie wierzę… – płakałam.

Mama zbladła, a potem wykrzyczała te słowa

Moja młodsza siostrzyczka! Dominisia, o którą dbałam, od kiedy się urodziła, i z którą się kłóciłam, od kiedy nauczyła się mówić. I co? Nagle zniknęła… nie ma jej… umarła? Powinna być teraz ze mną!

– To… to do niej zadzwoniłam, gdy… gdy zaczął się poród – chlipałam. – Powiedziała, że po mnie przyjedzie…

– Jechała do ciebie?! – moja matka odskoczyła od łóżka, jakby ją parzyło. – Więc… to… to wszystko przez ciebie? To ty ją zabiłaś?!

– Mamo! – nie mogłam uwierzyć, że powiedziała coś tak okrutnego.

Swojej córce, która właśnie urodziła dziecko, i to sześć tygodni za wcześnie, swojej córce, która właśnie straciła ukochaną siostrę.

– Tak, to przez ciebie! Nie mogłaś jechać taksówką? Jakoś tu trafiłaś bez Dominisi! A teraz jej już nie ma! Nie ma, rozumiesz? Przez ciebie! Nie wybaczę ci, nigdy ci nie wybaczę!

– Co się tu dzieje, co to za wrzaski? – pielęgniarka wkroczyła do sali, bo moja matka pewnie pobudziła dzieci w innych salach.

– Proszę się natychmiast uspokoić, to jest oddział poporodowy, a nie jarmark!

– Ma pani rację, już wychodzę. Pójdę do kostnicy, bo właśnie tam jest moje dziecko… – powiedziała zbolałym tonem. – A znalazło się tam przez nią – wskazała mnie głową jak kogoś obcego i wrogiego zarazem.

Opuściła salę.

– Wszystko w porządku? – pielęgniarka podeszła bliżej. – Potrzebuje pani czegoś na uspokojenie? Mogę zapytać lekarza.

Pokręciłam głową.

Nie chciałam niczego.

W tamtej chwili nie chciałam nawet żyć. Jak moja siostra…

Od Jarka, który tego samego dnia wsiadł w samolot, dowiedziałam się szczegółów. Dominika rzeczywiście zginęła w wypadku. Jechała do mnie zbyt prędko, skręcała, pewnie liczyła, że zdąży. Tamten samochód też jechał za szybko. Podobno zginęła na miejscu.

A moja matka oskarżyła mnie o jej śmierć. Takich słów się nie zapomina. Tym bardziej że to nie były słowa rzucone w szoku, w gniewnej rozpaczy, która musi natychmiast kogoś obwinić. Usłyszałam to samo, gdy zadzwoniłam do niej później. I na pogrzebie, z którego chciała mnie wygonić. Moja własna matka rzuciła się na mnie z pięściami i zażądała, żeby usunąć stąd „morderczynię jej córki”.

A ja? Już nie byłam jej córką? Tak się poczułam. Jak porzucone dziecko.

Pod wpływem ojca ustąpiła, ale robiła taki teatr, że stanęłam z tyłu, by nie rzucać się jej w oczy. Nie widziałam, jak trumna mojej siostry jest chowana w grobie. Nie mogłam się z nią pożegnać po raz ostatni. Stałam dalej niż jej koleżanka z nowej pracy, ponieważ moja matka nie chciała mnie widzieć.

Nie byłam w stanie cieszyć się pierwszymi tygodniami z moim synkiem, bo myślami błądziłam gdzieś indziej. Cały czas zamartwiałam się tym, że moja siostra zginęła, jadąc do mnie, chcąc mi pomóc. Może matka miała rację, że to moja wina? Mogłam od razu wezwać taksówkę, a Dominikę powiadomić po fakcie. Tymczasem ta, która tak bardzo cieszyła się, że zostanie ciocią, nigdy nie zobaczy swojego siostrzeńca, nie weźmie go na ręce, nie pobawi się z nim… Tęsknię za nią, tak bardzo za nią tęsknię, nigdy nie przestanę. Brakuje mi jej uśmiechu, radości życia, jej dobroci i życzliwości. To koszmar…

– Kochanie, to nie jest twoja wina, przestań się zadręczać. Dominika mogła jechać do sklepu, do koleżanki. To był fatalny zbieg okoliczności, że jechała do ciebie. Strach pomyśleć, co by się mogło stać, gdybyś już była razem z nią. Mogliście zginąć całą trójką. I kogo by wtedy twoja matka obwiniła? Mnie? – Jarek pocieszał mnie na swój logiczny sposób. – Wiem, że ją kochałaś. Ja też. I tak jak tobie będzie mi jej potwornie brakować, ale ciebie kocham bardziej i nie pozwolę, byś się zadręczała. To nie twoja wina, słyszysz? Dagusiu, nie twoja. Przez twoją matkę przemawiają żal i żałoba, może załamanie nerwowe. Kiedyś jej przejdzie i zrozumie, jak bardzo cię krzywdzi, i siebie przy okazji, bo teraz ma już tylko jedną córkę.

Tłumaczył mi to mnóstwo razy, ale nadal się opieram jego logice.

Ja chyba teraz wcale nie chcę jej wybaczenia

Mam wyrzuty sumienia z powodu śmierci Dominiki, chyba zawsze będę je miała, choć wiem, że to nie ja ją zabiłam. I mam potworny żal do matki. Powiedziała i powtórzyła to kilka razy, że nigdy mi nie wybaczy. Tylko… czy ja chcę jej wybaczenia? Wiem, że straciła dziecko, i teraz doskonale potrafię wyobrazić sobie jej rozpacz. Ale jako matka nie mogę pojąć tego, co mi zrobiła. Zamiast mnie wspierać, mało nie wpędziła mnie w depresję poporodową. Z początku miałam nadzieję, że wkrótce znowu spojrzy na mnie jak kiedyś, że jak pozna swojego wnuka, bo jeszcze nie widziała Olusia, to wtedy…

Ale im więcej czasu mija, a ona wciąż jest zapiekła, tym większą czuję gorycz.

Czemu mam żebrać u niej o miłość dla siebie i mojego synka? Patrzę na niego i naprawdę nie wiem, co by musiał zrobić, żebym kiedykolwiek przestała go kochać.

A ona…? Porzuciła mnie, odepchnęła, zraniła tak bardzo, że… to ja mam ochotę wykrzyczeć, iż nigdy jej nie wybaczę.

Jeśli kiedyś się otrząśnie, weźmie w garść, czy będę w stanie jej zaufać, dopuścić ją do mojego dziecka? A jak znowu będzie miała gorszy dzień i powie coś, co skrzywdzi także Olusia? Kto mi zagwarantuje, że i mojego synka nie obwini, bo gdyby nie pchał się na świat, Dominika wciąż byłaby z nami? Chyba nie zaryzykuję…

Dagmara

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama