Reklama

Idę w sobotę do rodziców. Może… – Jurek znowu próbował.

Reklama

– Nie! – odpowiedziałam głośniej, niż powinnam. – Nic się nie zmieniło! Nie chcę ich widzieć!

– Ale Kaja… przecież…

– Nieeee!

Mąż podniósł ręce w geście poddania się i wyszedł z pokoju. Nie miałam mu za złe, że próbował, w końcu to byli jego rodzice, prawda? A ja byłam w ciąży, miałam urodzić ich pierwszego wnuka. Robił, co mógł, żebym im wybaczyła. Ale ja nie potrafiłam. Minęło półtora roku od naszego wesela, a ja wciąż nienawidziłam teścia za to, co zrobił, a teściową za to, że na to pozwoliła.

Bo przecież to tylko jeden kieliszek. „No, na weselu córki się nie napijesz, bracie? Teraz jesteśmy rodziną, nasze dzieciaki się pobrały, no dawaj, nie przesadzaj, pijemy!”.

Cztery miesiące później mój ojciec już nie żył. Ten jeden cholerny kieliszek wódki odebrał mi jedynego rodzica, jaki mi pozostał, i to w momencie, kiedy właśnie miał zacząć nowe życie. Jak mogłam wybaczyć temu bezmyślnemu, prymitywnemu pajacowi, że namówił, a właściwie zmusił szantażem emocjonalnym tatę do wychylenia tamtego kieliszka? To, że ojciec umarł, było jego winą. I nie zamierzałam nigdy więcej oglądać go na oczy.

Mówili, że jestem ich cudem

Kiedy jeszcze była z nami mama, ojciec nie pił. Po co miałby uciekać w alkohol, skoro był szczęśliwy? Z mamą byli ogromnie zakochani, miałam najszczęśliwsze dzieciństwo na świecie, zwłaszcza że byłam ich wymarzonym, wyczekanym dzieckiem. Wiedziałam, że byłam „cudem”, mama często mi to powtarzała. Dopiero po jej śmierci ciotki i babcia zaczęły mi mówić, że ten „cud” był okupiony ogromnym poświęceniem, przyjmowaniem hormonów i innych substancji, bo rodzice chwytali się każdej nadziei na przywrócenie jej płodności. Jeździła do lekarzy, uzdrowicieli i zwykłych oszustów, piła zioła niewiadomego pochodzenia, łykała jakieś szamańskie tabletki. W końcu zaszła w upragnioną ciążę i przez dziesięć lat mogła być przekonana, że wszystko jej się w życiu udało.

Do dzisiaj nie wiemy, czy jej gwałtownie rozwijający się nowotwór miał związek z tymi wszystkimi specyfikami, którymi się szprycowała w nadziei na dziecko. Lekarze nie powiedzą pacjentowi takich rzeczy, nie ma badań, nauka tego nie potwierdza. Ale ciotki i babcia wiedziały swoje – mamę zabiło to, co dawało jej nadzieję.

– Kochanie, one wygadują bzdury! – mówił wtedy tato. – Ludzie tak robią, kiedy cierpią. Szukają winnych, ale prawda jest taka, że nawet najzdrowsi, młodzi ludzie zapadają na nowotwory. Nawet dzieci…

Ojciec kochał mnie ogromnie, dopiero później zorientowałam się, że w jakimś sensie widział we mnie przedłużenie ukochanej żony. Zrobiłby wszystko, żebym była szczęśliwa. To straszne, ale myślę, że wypił wtedy ten kieliszek wódki, bo sądził, że powinien. Przecież jego córka właśnie wyszła za mąż, więc musiał wznieść toast, prawda?

Po śmierci mamy wszystko było inaczej. W domu ciągle panowała cisza, ojciec najczęściej po pracy czytał albo udawał, że czyta, a tak naprawdę siedział, gapiąc się tępo w kartki książki.

A potem zaczął pić. Ukrywał to przede mną, nigdy nie widziałam go pijanego, ale alkohol nieubłaganie niszczył jego organizm i kiedy dostał zapalenia wątroby, lekarze powiedzieli, że oba te czynniki złożyły się na marskość zagrażającą śmiercią.

– Wpiszemy pana na listę biorców – usłyszeliśmy podczas którejś wizyty. – Jeśli dostanie pan wątrobę do przeszczepu, długość pana życia może wydłużyć się nawet do dwudziestu lat.

– A… jeśli nie dostanę…? – zapytał tata, ściskając moją dłoń.

Odpowiedź brzmiała „pół roku do ośmiu miesięcy”.

Robił wszystko, co kazali lekarze

Dostaliśmy listę zaleceń dla potencjalnych biorców. Była tam rozpisana dieta, zalecenia co do przyjmowania leków i oraz bardzo wyraźnie napisane, że ojciec nie może spożywać alkoholu. Nic. Ani kropli. Na jeden organ do przeszczepu czeka kilkaset osób, wątroba to dar ponownego życia i lekarze nie wszczepią jej komuś, kto nie umie takiego daru uszanować i docenić. Zwłaszcza w przypadku pacjentów, którzy w przeszłości mieli problem z alkoholem, ta zasada była bardzo restrykcyjnie przestrzegana.

Ojciec odmówił kieliszka szampana podczas naszego przyjęcia zaręczynowego. Nie i już, mimo że przecież kilkadziesiąt godzin później alkohol byłby nie do wykrycia w jego organizmie, a badania kontrolne miał dopiero za dwa tygodnie. Ale traktował swoją chorobę oraz szansę na nowe życie bardzo poważnie. Każdego dnia zasypiał z telefonem przy łóżku ustawionym na maksymalną głośność, chodził z nim do toalety, nie wyłączał nawet w kościele. Bo gdyby zadzwonili ze szpitala, że mają odpowiednią wątrobę, musiałby jechać tak jak stał. Nie byłoby czasu do stracenia; wątroba może być poza ciałem dawcy tylko osiem godzin, potem obumiera.

Wieść o naszym ślubie trzymała ojca przy życiu. Strasznie się bał, że go nie dożyje, więc przyspieszyliśmy procedurę. Staram się nie myśleć o tym, że gdybyśmy tego nie zrobili, tata by żył…

Nie było mnie wtedy przy stole. Może tańczyłam, może z kimś rozmawiałam. Jurek pewnie był ze mną, a teść robił to, co ojcowie panów młodych robią na polskich weselach: polewał gościom. Wcześniej widziałam, jak chodził z żoną od stolika do stolika i namawiał gości do napicia się z nim. Ja byłam tym zdegustowana i żałowałam, że nie mogłam postawić temu kresu, ale rodzina męża była „tradycyjna”. Na weselu musiała lać się wóda, goście musieli być pijani, inaczej wesele byłoby nieudane.

To najprawdziwszy cud!

Ojciec zadzwonił o jedenastej następnego dnia. Odsypaliśmy wesele w apartamencie dla nowożeńców na piętrze domu weselnego, ojciec miał pokój w willi obok.

– Kaja, zadzwonili! Mają dla mnie wątrobę! – krzyczał. – Szybko, jedziemy do szpitala!

Zerwałam się z łóżka i naprędce wcisnęłam się w sukienkę naszykowaną na poprawiny, bo nic innego nie miałam w pokoju. Jurek dopinał koszulę już na schodach.

– Boże, to cud! To prezent ślubny od Pana Boga i od mamy! – mówiłam z płaczem, kiedy mąż odpalał silnik. – W dzień naszego ślubu ojciec dostał wątrobę! Będzie żył, będzie dziadkiem!

Byłam taka szczęśliwa!

Trochę się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam tatę. Spodziewałam się, że będzie płakał z radości jak ja, a on był milczący i spięty.

– Kaja, muszę ci coś powiedzieć… – zaczął, kiedy byliśmy w trasie. – Dowiesz się tego lada chwila, jak zrobią mi badania…

I tak dowiedziałam się, że ojciec się napił alkoholu. Maleńki kieliszeczek, tylko tyle, żeby napić się z moim teściem. Powiedział, że długo się opierał i odmawiał, ale w końcu uległ, bo przecież to tylko malutki łyk, a alkohol znika z organizmu po kilku godzinach.

– Przy uszkodzonej wątrobie, po kilku dniach… – wyszeptałam, czując jak moje ciało zamienia się w kamień. – Tato, oni to wykryją w testach…

W szpitalu miałam jeszcze nadzieję na cud. Może ten łyk wódki jakoś się zmetabolizował, może laboratorium nie wykryje alkoholu we krwi taty, może lekarz zrozumie, że to była wyjątkowa sytuacja.

To ja błagałam ordynatora szpitala i szefa chirurgii, żeby zrozumieli, że to był tylko raz. Że ojciec nie pije alkoholu, że uszanuje nowy narząd i że naprawdę na niego zasługuje. To było moje wesele, a on uległ namowom mojego teścia.

– Przykro mi, ale to nie my decydujemy – powiedział stary doktor. – Wyniki badań są przekazywane do systemu, a o tym, kto dostanie wątrobę, decyduje komputer. Inaczej dochodziłoby do zbyt wielu nadużyć. Istnieje centralny rejestr biorców i pozyskanych narządów, wszystko jest administrowane przez algorytmy. Był pan na szczycie listy ze względu na konieczność pilnego zabiegu, ale teraz pana miejsce na liście może ulec zmianie.

Boże, jak ja płakałam. Jakie to było straszne, że ten unikatowy dar miał zostać zmarnowany, i to tylko przez to, że zdecydowaliśmy się przyspieszyć ślub i że był tam mój cholerny teść, i że mój tato nie potrafił asertywnie i dosadnie posłać go do wszystkich diabłów razem z jego wódką i gadką „na weselu córki się nie napijesz?”.

Ojciec spadł na dół listy. Wątroba uratowała życie komuś innemu. Tata zmarł trzy miesiące później.

Zaszłam w ciążę, teściowie robili wszystko, żeby naprawić stosunki między nami. Ale ja, choćbym i chciała im wybaczyć, nie potrafię na nich patrzyć. Cud, że moje małżeństwo z Jurkiem jeszcze trwa, że nie przeniosłam na niego części winy jego ojca.

Tak, oczywiście, mój tata był dorosły i mógł odmówić namolnemu facetowi polewającemu mu wódkę. Sam podjął decyzję, że wychyli ten kieliszek. Nie przypuszczał, że wątroba dla niego znajdzie się, zanim alkohol się ulotni z jego organizmu. Myślał, że oszuka system, że to mu ujdzie bezkarnie. Tak, też był winny, tylko że on zapłacił za to życiem. A teść i teściowa, która na to patrzyła i nie zareagowała, chociaż wszyscy wiedzieli o sytuacji taty, nadal sobie żyją i wznoszą swoje toasty z kolejnych okazji. To tak strasznie niesprawiedliwe… Jak mam to zaakceptować i im wybaczyć?

Kaja

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama