Reklama

Zadziwiające, jak z biegiem czasu może się zmienić punkt widzenia. To, co kiedyś uważałam za zaletę, po latach okazało się… więzieniem.

Reklama

– Nie możesz tego dłużej znosić. Bo będzie tylko gorzej – tłumaczyła mi przez telefon Magda. – Przecież to niemal niewolnictwo!

Siedziałam na brzegu fotela, podczas gdy mój mąż wpatrywał się w swój telefon, w swoje centrum dowodzenia, nieświadomy, że właśnie zaraz ogłoszę bunt i rozpocznę walkę wyzwoleńczą.

Gdyby wiedział, zabroniłby mi nie tylko zapraszać Magdę do „jego” domu, ale też rozmawiać z nią przez telefon, za który on płacił rachunki. Serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe. Jakbym dopuściła się jakiejś zbrodni. Cóż, dla tyranów rewolucja to najgorszy z grzechów.

Nie musiałam martwić się o pieniądze

Gdy byłam nastolatką, Grzegorz bardzo mi imponował tym swoim niezłomnym charakterem i tradycyjnym podejściem do życia. Znaliśmy się zaledwie kilka miesięcy, kiedy poprosił mnie o rękę. Wcześniej widywaliśmy się parę razy przy różnych okazjach, ponieważ Grzesiek był synem znajomych mojego ojca.

– Nie mam czasu na chodzenie za rączkę przez kilka lat – tłumaczył. – Wiem, czego chcę. Chcę stworzyć z tobą rodzinę. Taką rodzinę, o jakiej zawsze marzyłem.

– Ja też tego chcę! – byłam wniebowzięta tym wyznaniem i wydawało mi się wtedy, że podzielam jego poglądy.

Na ślubnym kobiercu stanęłam w wakacje przed rozpoczęciem studiów. Starszy o pięć lat Grzesiek rozwijał już w tym czasie swoją firmę.

Mogłam więc spokojnie studiować, bez obaw o sytuację finansową. Mieliśmy nawet pieniądze na podróż poślubną. Polecieliśmy na gorącą Kretę i spędziliśmy tam cudowne dwa tygodnie. A do domu wróciliśmy nie sami…

– Jak ty sobie to wszystko wyobrażasz? – denerwował się Grzesiek.

Był szczęśliwy z powodu ciąży, ale nie chciał, bym poświęcała się jakimkolwiek innym zajęciom. A ja przecież dopiero co podjęłam studia.

– Czasem trzeba dokonać wyboru, nie można mieć wszystkiego. Myślałem, że chciałaś stworzyć ze mną rodzinę. To jest właśnie ten czas.

– Kochanie, przestań panikować – uspokajałam go. – Nie ja pierwsza, nie ostatnia będę studiować z brzuchem. Wszystko jakoś pogodzę.

– Jakoś? Nie zgadzam się, żebyś była żoną i matką na pół gwizdka! – krzyknął, a ja poczułam ukłucie w sercu.

Nie znosiłam, kiedy na mnie krzyczał, warczał, kiedy burczał albo cedził słowa protekcjonalnym tonem, kiedy zamykał mnie w dwóch słowach: żona i matka.

Byłam ambitna, nie chciałam utknąć w domu pod kuratelą męża. To wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, że nasze wizje wspólnego życia znacząco się rozmijają. Pod moim sercem rósł jednak owoc naszej miłości, a ja mocno wierzyłam w to, że wszystko się poukłada. Byłam bardzo młoda…

W końcu doszliśmy z Grześkiem do porozumienia.

– Moja mama obiecała ci pomóc – poinformował mnie mąż, kiedy zbliżał się termin porodu, a ja miałam mnóstwo materiału do wkuwania.

Po długiej rozmowie Grzesiek zrozumiał, jak ważne są dla mnie te studia. Chciałam zdobyć zawód i móc się realizować, co nie znaczy, że zaniedbywałabym domowe obowiązki. Jak się chce, tłumaczyłam mu, jak się postara i pójdzie na pewne kompromisy, to da się pogodzić sferę prywatną i zawodową.

– Zależy mi na rodzinie i chcę zbudować z tobą szczęśliwy dom.

– Trzymam cię za słowo.

Uznałam to za zgodę.

– Cieszę się – cmoknęłam go w policzek. – Mówiłam, że damy sobie ze wszystkim radę.

Grzesiek tylko się uśmiechał i pobłażliwie kiwał głową. Do pomocy zaprzągł swoją matkę, siostrę, a nawet ciotkę. Momentami miałam dość ich ciągłego towarzystwa, lecz zaciskałam zęby. Nasz synek Wiktor miał dobrą opiekę, a ja dzięki ich asyście mogłam skończyć studia.

Chcę być kimś więcej niż żoną i matką

Dopiero później zrozumiałam, że w tamtym czasie dla Grześka ważniejsze niż to „moje studiowanie” był fakt, że nie pracowałam i nie zarabiałam. To dlatego poszedł na ustępstwa, a ja cieszyłam się, że jest taki wyrozumiały. Brak pracy, a co za tym idzie własnych środków finansowych, to doskonały instrument kontroli.

Nie zaprzeczam, że przez jakiś czas była to dla mnie wygodna sytuacja. Firma Grześka dynamicznie się rozwijała i w zasadzie już na początku naszego małżeństwa zaczęła przynosić spore dochody. Niczego nam nie brakowało.

W piątą rocznicę ślubu wprowadziliśmy się do nowo wybudowanego domu, zaprojektowanego przez architekta, na górze sypialnie, na dole przestronny hall połączony z nowoczesną kuchnią. Pewnie niejedna z moich koleżanek zzieleniałyby z zazdrości. Tymczasem ja czułam dojmującą pustkę, kiedy wchodziłam do środka. Od dłuższego czasu byłam przytłoczona prowadzeniem domu i macierzyństwem. Potrzebowałam jakiejś odskoczni.

Grzesiek miał swoją firmę, więc dlaczego ja nie mogłam mieć czegoś swojego, w czym mogłabym się wykazać i spełniać, inaczej niż żona i matka? Wiktorek chodził już do przedszkola i trochę przerażał mnie fakt, że pół dnia miałabym spędzić sama w tym wielkim domu. Po co on taki duży w ogóle? Dla naszej trójki…?

– Nie wygłupiaj się, nie musisz pracować i więcej do tego nie wracajmy – uciął kategorycznie Grzesiek, kiedy powiedziałam mu o swoich planach.

Ale ja nie planuję mieć więcej dzieci!

Wkrótce wszystko zaczęło się gmatwać jeszcze bardziej. Grzesiek rozpoczął inwestycje związane z rozwojem jego firmy i nagle wymyślił sobie, że założy mi osobne konto, na które będę otrzymywała z góry określone kwoty.

– Nie możesz mieć dostępu do wspólnego konta, bo nie masz zielonego pojęcia o rozporządzaniu budżetem – dowodził przy obiedzie tonem niezadowolonego z podwładnego szefa.

W jednej ręce trzymał widelec, a drugą scrollował ekran swojego smartfona. Nie zauważył, że zakręciły mi się łzy w oczach.

– Udowodniłaś to już nieraz, oboje o tym doskonale wiemy – dodał.

– Powiedziałeś, że mam urządzić dom tak, jak chcę – obruszyłam się. – Pieniądze nie grają roli, to twoje słowa!

– Za bardzo wzięłaś je sobie do serca – prychnął. – Poza tym musimy trochę odłożyć, jeżeli planujemy powiększyć rodzinę.

– A planujemy? – wybałuszyłam na niego oczy, bo pierwsze o tym słyszałam.

– Tak – odparł i wrócił do jedzenia zapiekanki.

Czyli żadnej pracy, samorealizacji, własnego życia, tylko siedź w chacie, ródź kolejne dzieciaki i bądź na każde zawołanie pana i władcy. Poczułam się jak uwięziona w klatce. Pięknej, własnoręcznie przeze mnie urządzanej złotej klatce.

To dlatego była taka wielka, by pomieścić kolejnych dziedziców. Przez tych kilka lat ignorowałam sygnały ostrzegawcze, co doprowadziło do tego, że mąż odciął mnie od pieniędzy. Bo to jego kasa, bo to on na nią ciężko pracuje, więc ma prawo wydzielać mi określone sumy. Ich wysokość zależna była od mojego zachowania.

Słowem, musiałam sobie zasłużyć na wypłatę z jego konta. Zarazem na to, bym poszła do pracy, nie chciał się zgodzić za żadne skarby.

Nawet groził rozwodem i zostawieniem mnie na lodzie, bez niczego, oczywiście syna też, bo jaka ze mnie matka, skoro wolę iść do pracy, niż zajmować się domem i rodziną. Demagogia, ale skuteczna. Ustępowałam, dawałam się zastraszać.

Od tego siedzenia w domu byłam okropnie stłamszona, straciłam pazur, całą moją hardość.

Byliśmy dobrze sytuowaną rodziną, a ja w zasadzie żyłam od pierwszego do pierwszego. Kwoty stawały się coraz mniejsze; Grzesiek karał mnie za to, że nie chcę odstawić antykoncepcji i „migam się” od swoich obowiązków w sypialni.

Dawałam sobą manipulować, ale tu nie mogłam dać się złamać, bo nie wyobrażałam sobie rodzenia mu kolejnych potomków. Zwyczajnie bałam się, że znienawidzę i siebie, i te dzieci.

Wreszcie musiałam przyznać, że nie tak to miało wyglądać, nie to mi obiecywał. Wychodziłam za mężczyznę, któremu zależało na rodzinie, jak twierdził.

Tradycyjny podział ról wydawał mi się dobrym rozwiązaniem, pod warunkiem że mąż uszanuje moje potrzeby. Tymczasem Grzegorz stał się tyranem, który chciał mieć nade mną pełnię władzy. Już mi dyktował, jak mam się ubierać i czesać. Bo on lubi długie włosy i sukienki, więc tak mam chodzić i nieważne, czy to wygodne, czy mi się podoba.

Grzesiek obcinał mi „pensję”, zarazem żądając, by wszystko w domu działało jak należy, posiłki miały być pożywne, zdrowe i smaczne, dom wysprzątany na błysk, dziecko oporządzone, nieważne, że są podwyżki i inflacja.

– Kombinuj – odpowiadał, gdy się skarżyłam, że mi nie starcza pieniędzy na zakupy.

– Ucz się gospodarności w praktyce – ironizował, gdy pytałam, za co mam kupować jedzenie, środki czyszczące, ubranie dla małego. – Albo zajdź w ciążę. Wtedy znowu będziesz miała się jak pączek w maśle.

Byłam chyba u progu depresji i poddałabym się, gdyby nie Magda.

W końcu coś we mnie pękło

Dotąd trzymałam przed nią fason, ale coś wyczuła, zadawała celne pytania i w końcu wszystko ze mnie wyciągnęła.

– Matko Boska, przecież to jest ewidentna przemoc ekonomiczna! Nie dość, że cię nie szanuje, kompletnie się nie liczy z twoim zdaniem i twoimi potrzebami, to jeszcze się nad tobą znęca i cię szantażuje. To też jest przemoc, nie wiedziałaś? Nie musisz mieć siniaków, żebyś była ofiarą nękania.

– Czy ty trochę nie przesadzasz? – zaoponowałam. – Już nie rób z Grześka jakiegoś potwora. Jest bardzo dobrym ojcem i dzięki niemu mamy ten dom…

– Nie chcę tego słuchać! Gadasz, jakbyś miała syndrom sztokholmski. Czemu go bronisz, skoro cię unieszczęśliwia? Czy musi ci przyłożyć, wystawić na mróz w bieliźnie albo nie dawać wody w upał, żebyś zrozumiała, że to chory na władzę sadysta?

Oblałam się rumieńcem. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Tosiu, musisz wiać. Już jesteś od niego uzależniona, ale na razie tylko finansowo, a to da się ogarnąć – Magda z czułością poklepała mnie po ramieniu.

Ten drobny, czuły gest sprawił, że coś we mnie pękło. Wybuchnęłam płaczem. Miało być tak pięknie…

Wyszłam przecież za odpowiedzialnego mężczyznę. Nie chciałam myśleć o sobie jak o kobiecie, która doświadcza przemocy. Pora jednak spojrzeć prawdzie w oczy, zanim będzie za późno, zanim mnie całkiem zniszczy. Zanim zacznie posuwać się dalej, zanim uzna, że w małżeństwie gwałt się nie liczy, poza tym cel uświęca środki, zanim zabiję jego albo siebie.

– Na pewno będzie cię szantażował i straszył. Przygotuj się też na ostrą walkę o dziecko. Będzie ciężko, nie zamierzam kłamać, że nie, ale nie możesz się poddać, bo inaczej cię stłamsi. Zginiesz w tym pięknym domu.

Zatem ruszam do walki. Jeśli wiecie, co mnie czeka, trzymajcie kciuki.

Tola

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama