Reklama

Niewiarygodne, że przeszłam tyle etapów rekrutacji! Wiedziałam, że mam niezły angielski, ale była też cała masa innych testów i egzaminów – tu myślałam, że przegram z konkurentami i konkurentkami. A jednak doszłam do okresu próbnego w zagranicznych, bardzo prestiżowych liniach lotniczych! Miałam zacząć pracę jako stewardesa, latać po świecie i być może – zaklinałam rzeczywistość, żeby to się wydarzyło – dostać stałą umowę!

Reklama

Już samo włożenie uniformu i apaszki w barwach naszej linii było ekscytującym przeżyciem. Umiałam też wiązać włosy w wymagany kok i kupiłam lakier do paznokci o neutralnej barwie. Buty na obcasie, chociaż wygodnym i niezbyt wysokim, refundował nam pracodawca. Leah, z którą dzieliłam pokój podczas szkolenia, poleciła mi dobrą firmę.

– Wolałabym ładne szpilki, ale cóż, względy bezpieczeństwa – prychnęła po angielsku.

– Czemu byś wolała szpilki? – zdziwiłam się. – Przecież są cholernie niewygodne!

– Ale seksowne! A piloci je uwielbiają! – puściła do mnie oko i wróciła do malowania oczu.

Wtedy dowiedziałam się, że piloci i stewardesy romansują nie tylko na filmach. Leah miała w liniach siostrę, która latała od ośmiu lat i dokładnie wprowadziła ją w podniebny świat. W skrócie: mężczyźni tam mieli prestiż i pozycję, a kobiety dysponowały urodą i dyskretnym seksapilem. Z takiego połączenia wynikało sporo namiętnych relacji damsko-męskich.

– Siostra mówi, że przestała sypiać z pilotami, dopiero jak ją przenieśli do obsługi klasy biznes. Wiesz, teraz spotyka się z milionerami, a piloci już jej nie interesują. Ale zawsze mówi, że z jakiejś przyczyny większość pilotów, i to każdej linii, to prawdziwe ciacha. Zresztą, sama zobaczysz.

To cud, że zwrócił na mnie uwagę

No i zobaczyłam. Już na lotnisku zaczęłam weryfikować tezę siostry Leah i ze zdumieniem odkryłam, że rzeczywiście, niemal wszyscy mężczyźni w mundurach pilotów to wysocy, klasycznie przystojni mężczyźni bez śladu brzucha czy nadwagi. Czyżby linie wymagały od nich regularnych ćwiczeń na siłowni? – zastanawiałam się.

Szybko doszłam do przyczyny takiego stanu rzeczy. Piloci mieli intensywną i stresującą pracę, więc kiedy zatrzymywali się w hotelach, lubili odprężać się właśnie w siłowni. Stewardesy, które na lotach są ciągle na nogach, wolały raczej oglądać telewizję w swoich pokojach. Ja byłam w zasadzie uzależniona od sportu i po prostu musiałam iść potrenować z obciążeniem, choćbym padała z nóg.

– Dobry wieczór – usłyszałam któregoś razu, zdaje się, że w hotelu w Miami.

Mężczyzna, który się ze mną przywitał, był świetnie zbudowany, klasycznie przystojny, tylko że zamiast munduru miał na sobie koszulkę i spodnie dresowe.

– Dobry wieczór, kapitanie! – sapnęłam, odkładając sztangę na miejsce.

Nigdy bym nawet nie marzyła, że zwróci na mnie uwagę. Na ostatnim rejsie była taka Miriam, prześliczna blondynka, która ewidentnie zagięła na niego parol. Sądziłam, że bawiło go flirtowanie z nią, więc zdziwiłam się, gdy zapytał, czy po treningu nie mam ochoty czegoś zjeść.

– Restauracja w hotelu będzie już zamknięta – zwątpiłam w sens tego pomysłu.

– Mogę zamawiać jedzenie do pokoju, na koszt firmy – uśmiechnął się. – Mają tu niesamowitego kurczaka w curry. Jakby co, to zapraszam.

I tak to się zaczęło. Banalny romans kapitana samolotu i stewardesy na próbnym stażu. Ale Michael był inny niż pozostali piloci. Nie upierał się trzymać naszego związku w tajemnicy, adorował mnie przy innych stewardesach, dbał o mnie.

– Wiesz co? Chyba jesteś jednorożcem – powiedziała Leah ze śmiechem. – Tą mityczną stewardesą, w której naprawdę zakochał się pilot i która potem zostanie jego żoną. Moja siostra mówiła, że zna tylko jedną historię, która tak się skończyła. Normalnie i piloci, i my nie wytrzymujemy długo w tych związkach, ale ty i kapitan Michael… To wygląda poważnie.

Dla mnie Michael nie był kapitanem, tylko po prostu nim. Mężczyzną, w którym się zakochałam, któremu ufałam i z którym chciałam być na poważnie.

Kiedy dostałam tę pracę na stałe, Michael załatwił nam pokój w pięciogwiazdkowym hotelu w Los Angeles. Leżeliśmy na wielkim łóżku i piliśmy szampana za to, że pracujemy razem i możemy prowadzić względnie normalne życie pary.

– Związek z kimś, kto nie lata, jest nie do wytrzymania na dłuższą metę – powiedział mi wtedy. – Ja latam, bo taką mam pracę, a ona cierpi, bo mnie nie ma na święta czy na naszą rocznicę. W końcu zawsze zerwie i trudno się temu dziwić. Ale my mamy szansę!

To był rok 2019. Oboje mieliśmy sylwestra zajętego, na różnych rejsach. Mieliśmy się spotkać na początku 2020 roku. Ale na nasz wspólny rejs nie wsiadłam, bo tuż przed odlotem zaczęłam strasznie wymiotować i szefowa pokładu wystraszyła się, że mam coś zakaźnego. Wydzwonili inną dziewczynę, a mnie kazali wrócić do hotelu. Po drodze coś mnie tknęło i wstąpiłam do apteki. Kiedy spotkaliśmy się z Michaelem 4 stycznia, miałam przy sobie trzy testy ciążowe. Nie było mowy o pomyłce, wszystkie były pozytywne.

– Co? Ale jak to?! – Michael zbladł.

– Przecież jesteś na pigułce.

Traktował to jak problem do rozwiązania

Doszliśmy do tego, że musiało chodzić o różnice stref czasowych. Organizm mi się kompletnie rozregulował i całe przyjmowanie tabletki o stałej porze poszło w diabły, bo nieraz budziłam się w Miami, szłam spać w Wiedniu, a następnego dnia byłam w Buenos Aires. Antykoncepcja więc nie zadziałała.

– Załatwię ci zabieg. Mam okienko 10 i 11 stycznia – zaczął mówić wpatrzony w swój smartfon. – A ty? Zresztą, możesz powiedzieć, że to pilna sprawa medyczna, do kadr dostaniesz zaświadczenie od lekarza. Gdzie wolisz mieć zabieg? Amsterdam czy Oslo? W obu miejscach mogę to załatwić bez żadnych formalności.

Słuchałam go i czułam, jak krew tężeje mi w żyłach, a w płucach brakuje tchu. Dla niego to był tylko problem do rozwiązania. Załatwiał mi aborcję, tak pewny, że tego właśnie chcę, że nawet nie zapytał. Napomknęłam, że muszę to przemyśleć, a on mnie czule objął.

– Kochanie, wiem, to ciężkie, ale jestem z tobą. Przejdziemy przez to razem. – brzmiało to tak, jakby już to kiedyś mówił. I to nieraz. – Potem weźmiesz trochę urlopu, odpoczniesz, a kiedy wrócisz do pracy, znowu będziemy podniebną parą królewską – próbował zażartować. – Dostałaś pracę swoich marzeń, masz mnie, możemy wszystko, skarbie! To się zdarza, ale poradzimy sobie z tym.

Dałam się przytulić, ale miałam ochotę wyć. Miał rację, że aborcja była racjonalnym wyjściem. Na razie miałam umowę tylko na rok, ciąża przekreśliłaby moje szanse na dalsze latanie. Wszystko, co już osiągnęłam, utonęłoby w stosach pampersów. No i związek. Michael był cudowny. Ale nie chciał mieć partnerki na stałe na ziemi, i to jeszcze z dzieckiem. Wyraźnie mi o tym mówił wiele razy. Chciał latać po świecie, kochać się na różnych kontynentach i pić szampana w drogich hotelach.

Ale ja nie mogłam się zdecydować. Byłam kompletnie rozdarta. Kochałam swoje życie, Michaela, swoją pracę i przyszłość, ale przerwać ciążę… nie, nie mogłam nawet o tym myśleć. Oszukiwałam więc, przeciągałam termin zabiegu, miałam nadzieję, że wydarzy się coś, co jakoś rozwiąże problem za mnie.

I wtedy zaczęła rozkręcać się pandemia. Najpierw Chiny, potem kolejne kraje. Loty odwoływano, mówiono, że wszystkich nas zamkną w domach.

Odwlekałam decyzję o aborcji

Ostatni dzwonek na bezpieczną aborcję w Amsterdamie miałam 30 marca. Ale już 17 marca zostały zawieszone loty do i z Francji, kraju, w którym była zarejestrowana nasza linia. Wszystkie linie zaczęły masowo kasować loty, personel został uziemiony.

Zaczęto wtedy mówić o zwolnieniach w branży lotniczej, ruszyła lawina kolejnych restrykcji. Wszystkie loty moje i Michaela zostały odwołane, a nasza praca zawisła na włosku.

Siedzieliśmy w hotelu, chyba gdzieś w Europie, bo za ocean już nikt nie latał, Chiny także były odcięte od świata. Tak, to musiał być jakiś mniejszy kraj europejski, chociaż nie ma szans, żebym sobie przypomniała jaki. Michael miał lecieć następnego dnia do jakiegoś kraju, który właśnie ogłosił pełny lockdown, ja miałam pracować na locie do Grecji, która właśnie zamknęła lotniska. Zostaliśmy uziemieni w tym hotelu na nie wiadomo ile.

Do tego w tamtym kraju były obostrzenia w poruszaniu się poza miejscem zamieszkania. Michael załatwił więc nam wspólny pokój, chociaż to było wbrew zasadom. Ale i sytuacja była nadzwyczajna, więc nie robiono nam przeszkód.

Spaliśmy więc całymi dniami, dostawaliśmy posiłki do pokoju, mogliśmy na szczęście wychodzić na hotelowy taras i do ogrodu. Michael całymi dniami usiłował zorganizować transport do Amsterdamu na zabieg, co zaczęło graniczyć z cudem.

I wtedy zrozumiałam, że jeśli nie wtedy, to nigdy.

– Nie chcę aborcji – powiedziałam. – Nie wiemy, co się stanie za miesiąc, za rok. Może wszyscy umrzemy… może świat już zawsze będzie taki jak teraz… Chcę mieć to dziecko.

Myślałam, że zacznie mnie przekonywać, że to głupie. Bo praca, latanie, my… Zdumiało mnie, że nic nie powiedział. Po prostu siedział na ławce w hotelowym ogrodzie, jakby nie umiał zareagować na moje słowa.

– Też tak myślę – powiedział w końcu cicho. – Z kimkolwiek rozmawiam, mówi, że to się szybko nie skończy. Kolega został w Chinach, mówi, że to teraz jeden wielki obóz koncentracyjny, nikt stamtąd nie wyjedzie przez długi czas. Koleżanka utknęła w Meksyku, nie ma jak wrócić do domu. Powiedzieli jej, że firma wynajmie jej mieszkanie, bo to będzie taniej niż hotel. Czyli wiedzą już, że to nie tygodnie, tylko miesiące. My mamy termin na sierpień. Do tego czasu raczej nie stracisz lotów, patrząc na to, co się dzieje…

Chyba najbardziej uderzyło mnie w jego wypowiedzi to „mamy termin”. Nie „masz termin”, tylko „my mamy”. Zrozumiałam, że źle go oceniłam.

Nie namawiał mnie na aborcję za wszelką cenę, nie próbował zniechęcić mnie wizją konfliktów „żony na ziemi” i „latającego męża”. Z tego kraju zabrano nas drogą lądową po kilku dniach. Zdecydowałam się pojechać nie do domu, tylko do Manchesteru, zamieszkać z Michaelem. Wkrótce potem dostałam pismo z linii, że muszą zawiesić mój kontrakt, ale „dobra wiadomość” jest taka, że pozostałe miesiące będę mogła wypracować, kiedy zechcę. Doradzali mi przebranżowienie się, poszukanie innej pracy na czas lockdownu, ale szlachetnie zapewniali, że przyjmą mnie z powrotem, kiedy sytuacja się polepszy. Uznałam, że to… doskonała wiadomość. Mogłam donosić ciążę, urodzić, a potem zdecydować, co dalej.

Michaelowi obniżono wynagrodzenie, na szczęście znalazł pracę jako kapitan samolotu transportowego. Miał mniej lotów, ale dzięki temu był przy narodzinach naszego syna. No, prawie był, bo to był środek lockdownu, więc nie wpuszczono go na salę do mnie. Ale widział Nataniela przez szybę i jestem pewna, że otarł łzę kciukiem.

Zakaz lotów trwał dłużej, niż wszyscy myśleli, a potem linie nie były w stanie – i nie są do dzisiaj – wrócić do ilości lotów sprzed pandemii. Spora część stewardes i pilotów nie wróciła do pracy, lotnisko w Amsterdamie co i rusz odwołuje setki lotów z braku personelu naziemnego, w Polsce zastrajkowali kontrolerzy lotów i istniało ryzyko, że za chwilę nikt nigdzie nie poleci, bo innych pracowników nie było na ich miejsce.

Pobierzemy się w przestworzach

Ja wróciłam do pracy, kiedy Nataniel miał rok. Linia przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Latam tylko na lotach wewnątrzeuropejskich, zawsze wracam do domu, do syna, tego samego dnia.

Synek ma dzisiaj już ponad dwa lata, ma cudowną brytyjską nianię, a kiedy jesteśmy w Polsce, nie można go zdjąć z kolan mojego ojca i wyrwać z ramion mamy. Rodzice kochają też zięcia, chociaż nieformalnego, bo jeszcze nie wzięliśmy ślubu. Nie dlatego, że nie jesteśmy gotowi, tylko jeszcze nie wiemy, jakiej ceremonii chcemy. Wiemy tylko, że na pewno pobierzemy się pod niebem, to pewne!

– Wybrałaś już druhnę? – zapytała tylko mama, która zawsze martwiła się, że nie mam przyjaciółek.

– Tak, poproszę Leah. Nie znasz jej, to koleżanka z pracy – odpowiedziałam, bo wciąż się przyjaźnimy. – Raz nazwała mnie jednorożcem. To było trochę jak dobra wróżba.

– Jednorożcem? – mama uniosła brwi.

– Ale dlaczego?

Nie powiedziałam jej. No bo co mam mówić? Że piloci i stewardesy praktycznie zawsze tylko romansują, sypiają ze sobą, ale nie utrzymują poważnych związków? Że Michael i ja jesteśmy sławni w środowisku jako para, która ma dziecko i wciąż jest razem? Nie chcę, żeby mama myślała, że pracuję z ludźmi pozbawionymi moralności, a pewnie tak by było. I nie chcę, żeby wiedziała, że gdyby nie koronawirus i lockdowny, pewnie nie miałabym takiego życia, jakie mam. Bo nie znam innej osoby, która zawdzięczałaby pandemii tyle, ile ja! Mogłam urodzić dziecko, odchować je i wrócić do pracy, a mój partner zrozumiał, jaką wartość ma rodzina.

Wiem, że covid to straszna choroba, wiem, że ludzie potracili życie, zdrowie, pracę czy firmy, ale czasami składa się tak, że nawet najtrudniejszy czas potrafi zaowocować czymś dobrym i pięknym. Nigdy nie wiemy, co czeka na nas za zakrętem życia…

Kinga

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama