Reklama

Mimo że od jedenastu lat nie byłem mężem Wery, jej śmierć mną wstrząsnęła. Była dobrą kobietą, może trochę nerwową, miała te swoje neurotyzmy i małe obsesje, ale starała się być jak najlepszą matką. Żoną niekoniecznie, nawet sama to przyznała, kiedy podjęliśmy decyzję o rozwodzie. To była naprawdę wspólna decyzja, długo rozmawialiśmy o tym, co będzie najlepsze dla Fabiana, i doszliśmy do wniosku, że atmosfera wiecznych pretensji i kłótni w domu na pewno nie jest dla niego czymś dobrym. Miał wtedy osiem lat i wiedział, że coraz bardziej się nie znosimy z jego matką.

Reklama

Co ciekawe, po rozwodzie zostaliśmy przyjaciółmi. Żadne z nas z nikim się nie związało, za to oboje zainwestowaliśmy tony uczucia i uwagi w nasze dziecko. Fabian mieszkał wprawdzie z matką, ale widywałem go codziennie, woziłem na zajęcia, siedziałem w poczekalni u lekarzy, chodziłem z jego klasą na szkolne wycieczki, byłem opiekunem, kiedy dzieciaki w drugiej klasie miały basen. Potem Fabian przychodził do mnie po szkole, pilnowałem, żeby jadł zdrowo i odrabiał lekcje. Z byłą żoną mieliśmy bardzo dobre relacje, ja przestałem ją irytować, ona mnie – krytykować. Kiedy syn miał dwanaście lat, pojechaliśmy nawet we trójkę na wakacje. Fabian mieszkał w pokoju ze mną, Wera obok. Cóż, to nam dość dobitnie przypomniało, dlaczego się rozwiedliśmy, i więcej tego nie robiliśmy. Najlepiej było, kiedy syn spędzał czas raz z nią, raz ze mną.

Jej śmierć mnie przeraziła. Wera była młodą kobietą, ledwie po pięćdziesiątce, a dostała udaru, który ją zabił. Fabian miał dziewiętnaście lat, był dwa miesiące przed maturą. Nie był w stanie jej zdać, musiał podchodzić do egzaminów po wakacjach, ale też mu się nie udało. Mieszkał ze mną, pilnowałem go, ale widziałem, że syn ma problemy z koncentracją, zaczął palić e-papierosy, całymi dniami potrafił nic nie robić, tylko siedzieć na balkonie z telefonem w ręce.

Nie wiem, czy te studia mają sens…

Na szczęście zdał maturę rok później i wyraził chęć studiowania.

– Chcę iść na psychologię – powiedział, czym mnie zaskoczył. – Chciałbym być terapeutą, pracować z dziećmi po traumach.

No tak, w ten sposób chciał sobie poradzić z własnym dramatem utraty matki – pomyślałem. Zapytałem, czy wybrał szkołę, i wskazał prywatną uczelnię. Zgodziłem się płacić czesne.

Ale pierwszy rok był dla Fabiana fatalny. Niby siedział w swoim pokoju i się uczył, bywało, że oddawał mi telefon, żeby go nie rozpraszał, ale i tak zawalał kolokwia i egzaminy. Nie sztorcowałem go, w końcu był dorosły, ale próbowałem zrozumieć, czy dalsze studia mają sens, skoro za nie płaciłem.

– Tato, ja się staram – jęknął. – Po prostu jestem zmęczony.

– Przecież spałeś dzisiaj do dziesiątej – zdziwiłem się, bo to była niedziela. – To jak: zmęczony?

– Ogólnie zmęczony, codziennie, nieważne, ile bym spał. Nie mogę się skupić. Tato, chcę iść do psychiatry, to może być depresja.

No proszę, szybko zaczął się samodiagnozować – pomyślałem, ale dałem mu pieniądze na wizytę prywatną. Zastanawiałem się, czy mi powie, co stwierdził lekarz. Jeśli to była depresja, to przecież są leki, terapia, powinno dać się temu zaradzić.

Dostał jakieś pigułki, został skierowany na terapię grupową. Niestety, nie poszedł, bo w nocy dostał gorączki. Przesunął termin, ale infekcja się powtórzyła. Znowu miał ponad trzydzieści dziewięć stopni, ale tylko w nocy, rano temperatura spadła. Wszedłem do pokoju, akurat kiedy siedział bez koszulki na łóżku, i nagle dotarło do mnie, że syn schudł w ciągu ostatnich miesięcy. Siedział tam, wychudzony, drapiąc się wściekle po ramionach i plecach, w pokoju pachniało przepoconą pościelą, a ja zacząłem zastanawiać się, czy to wszystko to aby tylko depresja.

Na szczęście, dorosły czy nie, Fabian ciągle mnie słuchał i pojechał do lekarza, kiedy wyraziłem zaniepokojenie jego stanem. Zadzwonił zaraz po wizycie.

– Mam skierowanie na badania. Powiększona wątroba i śledziona – zrelacjonował sucho. – Lekarka pytała, czy w naszej rodzinie były nowotwory, ale nie wiedziałem. Na co umarł dziadek? A babcia? – spytał.

– Dziadek Adam na raka prostaty, babcia Ania na raka jelita grubego… – powiedziałem zdrętwiałymi ustami. – Ale dlaczego lekarka cię o to pytała? Coś jest nie tak?

– No coś chyba jest, bo długo mi macała brzuch – mruknął Fabian. – Jutro zrobię te badania.

Nie pamiętam dokładnie, co w nich wyszło, ale natychmiast potem syn dostał skierowanie na biopsję węzła chłonnego. A potem na tomografię komputerową.

To mają być dobre rokowania?!

Diagnoza brzmiała straszliwie: ziarnica złośliwa, zwana też chłoniakiem Hodgkina. Niestety, straciliśmy dużo czasu, biorąc symptomy takie jak przewlekłe zmęczenie czy niechęć do życia za objawy depresji. Syn musiał być natychmiast zapisany na oddział onkologiczny.

– Chemioterapia, radioterapia, resekcja węzłów chłonnych – odpowiedziała lekarka na pytanie syna o plan leczenia. – Musimy zacząć natychmiast. Rokowania dla osób w pana wieku i stadium choroby są pomyślne, ale nie można zwlekać.

Sprawdziłem, jak pomyślne są te rokowania. Dziewięć na dziesięć osób w pierwszym i drugim stadium ma szansę na pięcioletnią przeżywalność.

– I to są dobre rokowania?! – wykrzyknąłem w pustkę, rzucając telefonem.

– W najlepszym wypadku, jeśli chemia i radioterapia się uda, to Fabian pożyje jeszcze pięć lat?!

To właśnie lekarze uważali za „dobre rokowania”.

– Niestety, do całkowitego wyleczenia i zapobiegnięcia nawrotom potrzebny byłby przeszczep szpiku kostnego – poinformowała nas lekarka. – Czy Fabian ma rodzeństwo?

Pokręciłem głową.

Chemioterapia była dla syna wykańczająca, stracił włosy i rzęsy, znowu schudł. Przerwał studia, nie był w stanie nawet wychodzić na spacery. Teraz jego siedzenie na balkonie z telefonem było jedyną dostępną rozrywką i cieszyłem się, widząc, jak czasem uśmiecha się pod nosem.

Ale kiedy tamtego dnia wszedł do kuchni, gdzie smażyłem mu placki z cukinii, był bardzo poważny.

– Tato, musimy pogadać – rzucił. – Chodzi o mamę. I o mnie.

Zdjąłem patelnię z gazu i usiadłem naprzeciwko niego. Od dawna nie myślałem o Werze. Co by zrobiła? Pewnie niewiele więcej niż ja, ale na pewno jej nerwica by nam nie pomogła. To była przykra myśl, ale szczera. Moja była żona ze stresu robiła różne dziwne rzeczy.

Bała się, że go odrzucę

– Mama cię zdradziła – wypalił Fabian, wbijając się niespodziewanie w mój tok myślowy. – Powiedziała mi, kiedy skończyłem osiemnaście lat. Uważała, że mam prawo wiedzieć.

Boże, ta Weronika! Co jej strzeliło do głowy, żeby informować dziecko o tym, że zdradzała jego ojca?! Znowu te jej dziwne pomysły, znowu ta neuroza…

– Tato, słyszysz? – syn wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. – Mama cię zdradziła. Ja… nie jestem twoim biologicznym synem…

Nagle zrozumiałem, dlaczego mu to powiedziała. Świat przez moment stał w miejscu, a potem ruszył z absurdalną prędkością myśli, wspomnień i pytań.

Wera mnie zdradziła? Zaszła w ciążę z kimś innym? I powiedziała Fabianowi, ale nie mnie?!

– Uważała, że mam prawo znać swoje pochodzenie, tożsamość – syn mówił cicho, jakby się bał, że głośniejszy ton mnie zabije. – Ale nie chciała, żebyś ty wiedział. Bała się, że to zniszczy naszą relację, że się mnie wyrzekniesz… Nie powiedziałbym ci, ale chcę żyć, rozumiesz? A mój biologiczny ojciec może być dawcą szpiku, może też mieć inne dzieci, może mam rodzeństwo. Chcę wykorzystać tę szansę. Pomożesz mi?

Musiałem przetrawić to pytanie. W czym ja miałem mu pomóc? W znalezieniu ojca? Bo ja nim nie byłem. To dlatego nie mogłem go uratować. Ale może jakiś inny facet, dawny fagas mojej eksżony mógł. Miałem go poszukać, poznać, prosić o pomoc. Człowieka, z którym żona mnie zdradziła. Którego dziecko wychowywałem w przekonaniu, że jest moje. Był ostatnią osobą na Ziemi, którą miałem ochotę spotkać!

– Tak, musimy go znaleźć – odpowiedziałem jednak.

Tyle lat w kłamstwie…

Wera podała Fabianowi jego imię i nazwisko. Był jakimś jej dawnym kolegą z oazy, spotkali się, kiedy była już moją żoną, przypadkiem. Oczywiście, była na mnie wtedy zła, jak niemal zawsze. Pewnie była rozgoryczona, smutna, a on przypomniał jej o dawnych czasach, kiedy jeszcze była smukłą nastolatką z długimi blond włosami i bez nawarstwionych problemów emocjonalnych. Powiedziała Fabianowi, że to był tylko jeden raz, jedna zdrada, ale może po prostu nie chciała go ranić bardziej, niż to było konieczne.

– On o tobie wie? – zapytałem, otępiały.

Syn kiwnął głową.

– Mama mu powiedziała. Zrobili testy DNA – zdradził. – Ale on nie chciał mnie poznać, był wtedy żonaty. Ustalili, że najlepiej będzie, jeśli..

…jeśli Wera wmówi mi ojcostwo – pomyślałem. Nie chciałem już słuchać o zdradzie żony, o facecie, który spłodził Fabiana, o oszustwie, w którym żyłem ponad dwadzieścia lat. Tyle że nie miałem wyboru. Życie mojego dziecka zależało od tamtego człowieka. Musieliśmy zdobyć jego szpik.

Podszedłem do tego rozumowo. Wmówiłem sobie, że ten człowiek to po prostu ktoś, kto może pomóc mojemu synowi przeżyć, nikt ważny. Nikt, kto może cokolwiek zmienić w naszym życiu.

Ale prawda okazała się inna. Mężczyzna, którego odnalazł Fabian, nie był jakimś odpychającym dupkiem, jakiego sobie wyobrażałem.

– Jestem Jacek – przedstawił się. – Rozumiem, że zna pan całą historię. Chcę tylko powiedzieć, że mi przykro. Nie planowaliśmy tego z Weroniką. Potem się wycofałem, chciałem jak najlepiej dla Fabiana. Mam nadzieję, że to…

W dupie miałem jego przeprosiny.

– Ma pan inne dzieci? – przerwałem mu bezpardonowo. – Najlepszy byłby szpik od rodzeństwa, nawet przyrodniego.

– Nie mam – wyglądał na przybitego.

– To znaczy mam, ale to córka żony, nie moja…

To też mnie nie interesowało. Ale nie powiedziałem mu tego, bo starałem się być uprzejmy. Jego odmowa poddania się badaniu mogła kosztować mojego syna życie.

Jacek miał zgodność ze swoim biologicznym synem, mógł zostać dawcą. Chciał mu to powiedzieć osobiście. Prosił jednak, żebym przy tym był. Przyznaję, że ten gest zrobił na mnie wrażenie. Fabian był dorosły, moja obecność nie była obowiązkowa.

Patrzyłem na tych dwóch mężczyzn razem i myślałem o tym, czy są podobni. Byli trochę, ale Fabian był blondynem po matce i – jak zawsze myślałem – po mnie, a Jacek miał ciemne włosy i zarost. To samo z oczami, syn miał takie jak Wera i ja – jasne, a tamten – niemal czarne. Ciekawe, że Wera i ja byliśmy tak do siebie podobni – pomyślałem. Dzięki temu udało jej się zbudować to całe kłamstwo.

Ale mieli coś wspólnego. Szczękę. Pochylenie ciała. Mimikę. No i sylwetkę, to na pewno Fabian odziedziczył po tamtym, też chudym i żylastym. Starałem się odsuwać te myśli, najważniejsze było, że syn mógł dostać szpik.

Transplantacja się udała. Onkolożka była zadowolona, organizm Fabiana dobrze zareagował na nowe komórki szpikowe. Jego rokowania skoczyły z „pięcioletniego przeżycia” do „możliwości trwałego wyleczenia”.

Jacek leżał na innej sali. Poszedłem do niego podziękować. Wszedłem tam i zobaczyłem, że śpi. Był blady, wydał mi się chudy, wręcz kruchy. Dziwne tak myśleć o innym facecie, zwłaszcza o takim, który spał z twoją żoną, ale nagle zorientowałem się, że nie mam do niego żadnego żalu, złości, wrogości. Byłem mu po prostu wdzięczny, że uratował mojego syna.

Ocknął się i uśmiechnął blado, przywołując mnie na krzesełko obok łóżka.

– Jak on się czuje? – zapytał.

– Dobrze. Ma szansę na pełne wyleczenie. Chciałem panu podziękować.

Spojrzał na mnie z lekkim smutkiem, jakbym powiedział coś nie tak.

– Możemy być po imieniu? Jacek jestem – wyciągnął chudą rękę.

– Marek – podałem mu swoją. I nagle zapytałem: – Twoja żona… ona wie, że tu jesteś? Że, no, masz syna z inną kobietą?

– Moja była żona dawno ma takie rzeczy gdzieś – parsknął z lekkim rozbawieniem. – Nie widziałem jej od piętnastu lat. Córki też. Była dla mnie jak moja własna…

Fabian traktuje go jak kumpla

Ale rozbawienie minęło, kiedy zaczął mi opowiadać, jak mu się żyje. Z chorą matką, bez kobiety, bez innej rodziny. Bez przyjaciół. Nie żalił się, po prostu chciał mówić, a ja byłem mu winny chociaż wysłuchanie go. I z każdą minutą czułem, że ten człowiek w niczym nie zagraża moim prawom ojca. Jedyne, czego chciał, to uratować życie młodego chłopaka, który był jego biologicznym synem.

– Słuchaj, lubimy z Fabianem oglądać mecze koszykówki. Mamy telewizor panoramiczny i pakiet wszystkich programów sportowych. Lubisz NBA? – zapytałem.

Powiedział, że lubi i że przyniesie przekąski. Piwa nie, bo ani on, ani Fabian nie mogli jeszcze pić.

Było okej. Gość naprawdę zna się na koszu, chociaż ceni innych zawodników niż ja i Fabian. Podyskutowaliśmy, pokibicowaliśmy, potem upiekłem skrzydełka, a oni zrobili grzanki i sałatkę.

Na kolejny mecz zrobiłem żeberka. Jacek przyniósł niemożliwie pyszny sos własnej roboty, Fabian upiekł ziemniaki.

Jacek nie usiłuje odgrywać wobec Fabiana tatusia, mówią sobie po imieniu, są trochę jak koledzy, trochę jak kuzyni. Lubią się i to jest w porządku. My, starzy, mamy sporo wspólnego, trochę się nawet kumplujemy, mamy o czym pogadać. Syn po wakacjach wraca na studia. Nadal chce być terapeutą dziecięcym. Jacek i ja jesteśmy z niego dumni.

Janek

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama