Prawdziwe historie: straciłam córkę i męża
Gdybym tylko zatrzymała się w tym biegu za karierą i pomyślała... Przecież nigdy świadomie nie opuściłabym mego dziecka. Ale ja chciałam mieć jedno i drugie. Poznaj historię Anny, 36-letniej tłumaczki.
Jeszcze może tego misia przestawię.. Koniecznie. Przecież Amelka tak go lubiła. I jeszcze tę lalkę... O, teraz jest idealnie. Tylko czy to coś zmieni? Przecież to już duża dziewczynka! Gdzie uciekły mi te lata, kiedy Amelka bawiła się misiami?... Ile bym dała, żeby cofnąć czas!
Niewinne początki
Wszystko zaczęło się tak niewinnie. Byliśmy zwykłym małżeństwem.
– Jaka ta Agata mądra, wykształcona, no i dziewczyna pochodzi tu od nas, ze wsi, żadnej pracy się nie boi, nie mogłeś lepiej trafić, synku – powtarzała przyszła teściowa jeszcze przed ślubem.
Już wtedy, kiedy się poznaliśmy, różniliśmy się wykształceniem, pozycją, ambicjami. Sławek był mechanikiem, skończył zaledwie zawodówkę. Nie ciągnęło go w świat, najchętniej cały dzień przesiedziałby przed telewizorem tępo wgapiając się w ekran, na którym leciały jakieś programy motoryzacyjne. Wtedy mi to nie przeszkadzało, nie myślałam o tym, byłam zakochana, młoda i głupia, jak wolę mówić dzisiaj.
Większą uwagę zwracałam na to, że Sławek jest przystojny, zawsze elegancko ubrany. No i wpatrzony we mnie, jak w obraz – tak, jak żaden mężczyzna przed nim i – powiedzmy to sobie szczerze – po nim. Nie należałam do szczególnie urodziwych i niestety wiedziałam o tym aż za dobrze. W szkole, kiedy inne dziewczyny latały na dyskoteki, ja zostawałam w domu, nad książkami. Bo po co miałam iść – żeby podpierać ściany?
Udowdnię wszystkim, że sama dam radę
– I na co ci tyle tego uczenia się – powtarzała mama nie raz i nie dwa. – Lepiej byś poszła gdzieś między ludzi, chłopa sobie znalazła. Co to dla dziewczyny za życie w pojedynkę?
Więc może dlatego, żeby rodzicom udowodnić, że sama dam sobie radę, a może tak jakoś po prostu wyszło... W każdym razie zaraz po maturze wyjechałam na studia i to daleko, aż do Warszawy. Mieszkałam w akademiku, żyłam innymi sprawami. Szybko zorientowałam się, że tu już nie jest najważniejsze, z kim kto mieszka, ale jak mieszka, jednym słowem – na co może sobie pozwolić. A ja nie mogłam na wiele. Rodzice przysyłali mi ile mogli, dorabiałam sobie korepetycjami, ale to wszystko było mało. Ledwie starczało na skromne życie. Lepiej sytuowanym koleżankom mogłam tylko zazdrościć – wypadów do fajnych klubów, wyjazdów zagranicę, markowych ciuchów.
Czasami jeździłam do domu, choć mama narzekała, że tak rzadko mnie widują. Ale co miałam tam robić? Wieczorami w naszej małej wiosce nudziłam się jak mops. Nawet wakacje starałam się spędzać poza domem. Znajdowałam sobie jakąś pracę na wakacje, ale na wrzesień wracałam jednak do naszej wsi, bo nie chciałam robić rodzicom przykrości...
Jak poznałam Sławka...
– Może pójdziemy na dyskotekę? – zaproponowała któregoś dnia koleżanka z dzieciństwa, dziś już mama dwójki dzieci. – Ja się wyrwę z domu na trochę, ty może poznasz kogoś fajnego, co?
Nie miałam lepszych planów, więc poszłam. Od szkolnych lat chyba się w tej Warszawie zmieniłam, bo tym razem nie stałam w kącie, przeciwnie, miałam całkiem duże powodzenie. Szczególnie często prosił mnie do tańca pewien bardzo przystojny brunet. Ledwie poznałam w nim tego niezgrabnego chłopaka, którego pamiętałam z dzieciństwa.
Z dyskoteki wyszliśmy już razem. I umówiliśmy się na spacer następnego dnia. I jeszcze następnego. Do mojego wyjazdu spotykaliśmy się już codziennie. Potem Sławek przyjechał kilka razy na weekend do mnie do akademika, a w poniedziałek bladym świtem wracał do warsztatu. Niezbyt pasował do mojego "uczelnianego" towarzystwa, ale wtedy nie zwracałam na to uwagi. Cieszyłam się, że nie jestem już sama, że jest ktoś, do kogo mogę się przytulić, że w końcu nie słyszę pytań, kiedy nareszcie sobie kogoś znajdę.
Przeczytaj również: Proszę, zaopiekuj się dziećmi