„Kiedy okazało się, że Hani został rok życia, postanowiłem, że ją poślubię i adoptuję jej córkę. One nie miały nikogo poza mną”
Dzięki Hance czułem się jak człowiek, a nie odszczepieniec i degenerat. Była najbliższą mi osobą, kochałem ją jak najlepszego przyjaciela. Kiedy zachorowała, musiałem jej pomóc.
- redakcja mamotoja.pl
Hania dowiedziała się o mnie jako pierwsza. Nie musiałem nic mówić. Sama spytała, a właściwie stwierdziła fakt, kiedy ja wstydziłem się otwarcie przyznać, nawet sam przed sobą, że jestem gejem. To niełatwe, gdy mieszka się w niewielkiej miejscowości na wschodzie kraju, gdzie każde odstępstwo od przyjętego kanonu jest karane – w najlepszym razie plotkami.
Hanka nie oceniała. Nigdy nie zmieniła swojego nastawienia wobec mnie. Byłem dalej tym samym Tomkiem, którego znała od zawsze, bo mieszkaliśmy tuż obok siebie.
– Z planów naszych rodziców, że kiedyś nas pożenią i połączą gospodarki, nici – skwitowała ze śmiechem.
Taka jej reakcja była niewyobrażalną ulgą dla nastolatka, który ledwie radził sobie z dorastaniem, a tu jeszcze odkrył, że będzie mu dużo trudniej niż jego rówieśnikom. Świadomość, że choć jedna osoba w pełni mnie akceptuje, podtrzymywała mnie na duchu i ustawiała do pionu. Od tamtej pory Hanka nie była już tylko bliską sąsiadką i koleżanką, stała się przyjaciółką, powiernicą i opoką. Dzięki niej czułem się jak człowiek, a nie dziwak, odszczepieniec i degenerat. To dzięki niej przetrwałem do końca liceum bez targnięcia się na własne życie. Po jasnej stronie trzymały mnie rozmowy z nią, gdy nierzadko w prostych, żołnierskich słowach zapewniała mnie, że nie jestem nienormalny i skazany na piekielne męki, jak twierdził ksiądz dobrodziej.
Tuż po maturze wyjechałem do Warszawy. Miałem nadzieję, że w stolicy nie będę ewenementem, dziwadłem wytykanym palcami, że nie będę się musiał ukrywać ze swoimi preferencjami. I faktycznie tak było. Mogłem iść z chłopakiem na randkę i nikogo to nie obchodziło. No okej, zdarzyło się, że zostaliśmy obrzuceni inwektywami przez jakichś dresów czy oburzoną babcię dewotkę, ale to jednak były incydenty, nie norma. Zacząłem studia, a dwa lata później dołączyła do mnie Hania. Zamieszkaliśmy razem. Obiecałem jej rodzicom, że będę jej pilnować, żeby dobrze się uczyła i prowadziła należycie. Niemałe wyzwanie, biorąc pod uwagę, że jednocześnie sam się uczyłem i pracowałem.
Zobacz także
Rodziców nie stać było na moje studia, poza tym rozczarowałem ich ucieczką do miasta. Fakt, że ich jedyny syn jest gejem, bolał ich mniej niż to, że nie chciałem przejąć gospodarstwa. Wysyłali mi jakieś drobne kwoty, więc by się utrzymać, pracowałem jako barman. W dzień na uczelni, nocą w klubie – łapałem parę godzin snu nad ranem, godzinkę po południu i jakoś funkcjonowałem. A potem dołączyła do mnie Hania. Pracowała u nas jako kelnerka, więc mogłem mieć na nią oko i w domu, i w pracy. Gdy skończyłem studia i zacząłem pracę w banku, dalej mieszkaliśmy razem. Ona była na piątym roku, zostało jej ledwie parę miesięcy do obrony. Sądziłem, że już nie muszę jej pilnować…
Pewnego ranka wparowała do mojego pokoju z taką miną, że spytałem:
– Umarł ktoś?
– Przeciwnie. Jestem w ciąży… Zastrzel mnie, zanim rodzice to zrobią…
Hanka nigdy mi nie zdradziła, z kim zaszła w ciążę, a ja nie naciskałem. Skoro nie chciała powiedzieć, jej prawo. Nie radziłem jej też, co ma zrobić. Powiedziałem tylko, że będę przy niej bez względu na to, co zdecyduje.
Człowiek, którego znałem od pieluch, nie chciał nas znać
Postanowiła urodzić dziecko. Bo po chwili przerażenia pojawiło się szczęście. Ona naprawdę chciała zostać mamą, nawet jeśli czekało ją samotne rodzicielstwo. Właściwie to jej zazdrościłem. Byłem młody, ale widziałem, że nie mam szans na zostanie ojcem. Adopcja nie wchodziła w grę, nie w tym kraju. A dla mnie z kolei było nie do pomyślenia, bym związał się z jakąś kobietą z wyrachowania, nawet nazwanego marzeniem. Więc pragnienie posiadanie dziecka, w moim przypadku, zdeklarowanego homoseksualisty, musiało pozostać marzeniem niespełnionym.
Zresztą mniejsza o mnie, teraz liczyła się Hania. Moja kolej, by ją wesprzeć. Razem pojechaliśmy do jej rodziców. Wiedziałem, że to nie będzie miła rozmowa. Niby mieliśmy dwudziesty pierwszy wiek, ale nasi staruszkowie mentalnie tkwili chyba w dziewiętnastym. Ciąża bez ślubu oznaczała wstyd.
– Twoja sprawka? – spytał mnie ze złością ojciec Hanki. To były pierwsze słowa, jakie padły, gdy Hania powiedziała im o ciąży. – Weźmiecie ślub.
– To nie on. I nie weźmiemy ślubu – odparła Hanka. – Przyjechałam wam powiedzieć, że zostaniecie dziadkami. Możecie się cieszyć ze mną albo nie. Wasz wybór.
– Jak nie wiesz, czyje to dziecko, to znaczy, że jesteś dziwką! A ja… nie mam córki. Wynocha stąd!
– Halo, chyba się wujek zagalopował! – stanąłem w obronie Hanki, ale osiągnąłem taki efekt, że człowiek, którego znałem od pieluch, wpadł w szał i rzucił się na nas, krzycząc:
– Won! Dziwka i zboczeniec! Dobrali się! Wynocha!
Uciekliśmy stamtąd.
Prowadziłem auto, podczas gdy Hanka siedziała cicho i zagryzała wargę, żeby się nie rozpłakać.
– Nie będzie mieć ojca, nie będzie mieć dziadków… Co ja robię? – jęknęła i wczepiła palce we włosy.
– Za to będzie mieć cudowną mamę – pogłaskałem ją po ramieniu. – Będzie dobrze. Nie zostawię cię samej.
– No ja myślę. Wstydu byś nie miał – uśmiechnęła się przez łzy.
Jako przyjaciel musiałem się nią zaopiekować. Tym bardziej, że w widocznej ciąży nie mogła pracować jako kelnerka, a rodzice zerwali z nią kontakt i przestali przysyłać jakiekolwiek pieniądze. Ledwie udawało nam się przeżyć za moją pensję.
– Boże, jak ja ci oddam te pieniądze? Chyba w dzieciach… – jęczała Hanka, gdy wracałem z zakupami do domu.
– Nie rozpędzaj się, to jedno nam starczy – odpowiadałem.
Zakochaliśmy się w tej maleńkiej istocie
Żartowałem, bagatelizowałem, ale też się martwiłem, jak przeżyjemy we trójkę z jednej pensji. Na szczęście Hanka tuż przed porodem spięła się i obroniła pracę magisterską, więc liczyła na to, że kiedy mała pójdzie do żłobka, ona będzie mogła pójść do pracy. No i zaczęły wpływać pieniądze na jej konto. Zasiłek macierzyński, pięćset plus i dodatek za samotne wychowywanie dziecka. Koszty utrzymania niemowlaka były spore, ale dawaliśmy radę.
Zakochaliśmy się w tej maleńkiej istotce od pierwszego wejrzenia. Była cudowna. Idealna. Mogłem ją nosić na rękach godzinami. Mój partner patrzył na mnie podejrzliwie i zastanawiał się, czy na pewno nie ja jestem ojcem Klary, skoro tak się angażuję w opiekę nad nią i nie chcę się do niego przeprowadzić. Prosiłem go o cierpliwość. Nie mogłem zostawić Hani, ot tak, bo poznałem superfaceta, z którym fantastycznie mi się układało. Nie wtedy, gdy było jej ciężko. Przecież ją też kochałem, i to niemal całe moje życie. Musiała stanąć na nogi – i finansowo, i jako matka. Wtedy z czystym sumieniem mógłbym zadbać o moje prywatne sprawy.
Uff, wreszcie los odpuścił, sprawy zaczęły się prostować. Hania znalazła pracę w małym biurze księgowym, gdzie relacje i układy były na tyle swobodne, że nie stanowiło problemu, by została w domu, gdy mała zachorowała i nie mogła iść do żłobka. Mając regularne dochody, Hanka mogła wynająć jakieś mieszkanko i utrzymać się razem z córką. Bez szaleństw i luksusów, ale też nie na granicy ubóstwa. Nim Klara skończyła dziesięć miesięcy, przeprowadziłem się do Wita. Nadal jednak kilka razy w tygodniu odwiedzałem moje dziewczyny. Chodziłem z małą na spacery, robiłem z nimi zakupy, gotowaliśmy coś wspólnie, a potem dzwoniłem po Wita, żeby wpadł na kolację.
Mój facet długo przekonywał się do Hani. Nie mógł uwierzyć, że nie jestem bi, a Hania jest dla mnie jak młodsza siostra. Musiał na własne oczy i uszy się przekonać, że jesteśmy jak dwoje rozbitków z innego świata i długo mieliśmy tylko siebie nawzajem. Kochaliśmy się czystą, przyjacielską miłością. Zaś Klarę darzyłem uczuciem bezgranicznym i bezwarunkowym, nie sądziłem nawet, że można kogoś tak kochać.
Hania wreszcie odżyła. Zrzuciła kilogramy, które zostały jej po ciąży, w pracy dostawała coraz więcej ambitniejszych zleceń, bo udowodniła, że jest dobrą księgową. Jako mama sprawdzała się w dwustu procentach. Klara była szczęśliwym dzieckiem.
I wtedy zaczął się koszmar.
To były zwykłe, rutynowe badania. Coś było nie tak z wynikami morfologii Hanki, potem kolejne badania, i kolejne, aż w końcu postawiono diagnozę. Glejak wielopostaciowy czwartego stopnia. Rokowania bardzo niepomyślne. Chemioterapia nic by nie dała, a operacji nikt się nie chciał podjąć. Lekarze przebąkiwali coś o eksperymentalnej terapii, ale bez wielkiego entuzjazmu i dawania nadziei. Nie mogliśmy w to uwierzyć. Nie chciałem się zgodzić na coś takiego. Nie i już!
– Znajdziemy innych lekarzy. Założymy zbiórkę, przecież na świecie są chirurdzy, którzy działają cuda, gdy inni się poddają…
Hania milczała, jakby uszła z niej cała energia. Posprzątała zabawki Klary, nakarmiła małą i położyła spać. I dopiero wtedy rozpłakała się tak, jak nie płakała nigdy dotąd.
– Ja się tylko o nią martwię… – szlochała. – Co się z nią stanie? Ma tylko mnie. Mam ją odesłać do moich rodziców, którzy nigdy o nią nie zapytali, nigdy jej nie widzieli? Zrzucić na nich ciężar tego „wstydu”? Żeby potem oni przerzucali go na Klarę? Nawet nie chcę ich powiadamiać. Pamiętaj, nie chcę! – zastrzegła.
– W porządku. A ty pamiętaj, że macie mnie. Nigdy nie zostawię Klary...
– Nikt cię nie będzie pytał o zdanie. Prawnie jesteś dla niej nikim – westchnęła. – Ukochanym wujkiem, moim przyjacielem, ale…
– Nie poddawaj się jeszcze, dziewczyno, dobrze? Jeszcze zawrócimy tę rzekę kijem – mocno ją przytuliłem i głaskałem po plecach, gdy płakała.
Zostałem na noc. Uspokajałem ją i pocieszałem, kołysałem do nerwowego snu. A nad ranem, kiedy świt zaczął przebijać zza ciemnych chmur, wymyśliłem sposób na to, by Hania przestała się martwić o Klarę.
– Bierzemy ślub – oświadczyłem się jej, gdy tylko otworzyła oczy.
Aż zamrugała.
– Jaki ślub?
– Normalny, znaczy fikcyjny dla nas, bo kochamy się platonicznie, ale oficjalny dla świata. Dzięki temu będę mógł adoptować Klarę. Zostanie prawnie moją córką. Więc przestań się zamartwiać, co będzie z małą, gdyby doszło do najgorszego, a skup się na leczeniu. Gdy spotkasz swojego księcia na białym koniu, wtedy się rozwiedziemy, ale na razie…
– Tomek… dzięki, ale… – Hania pokręciła głową. – Nie mogę.
– Owszem, możesz.
– A Wit? Co z nim? Zostanie naszym świadkiem i będzie sypał kwiatki na ślubie? Nie mogę wymagać od ciebie czegoś takiego. Od niego tym bardziej. Muszę walczyć o zdrowie, muszę żyć dla mojej córki… – Hania znowu zaczęła płakać.
Wzięliśmy ślub miesiąc później, bez przyjęcia
Po kilku tygodniach obydwoje wiedzieliśmy, że się oszukujemy, wierząc w cud. Słaliśmy wyniki do szpitali za granicą, ale zewsząd dostawaliśmy odmowę. Nie podejmą się leczenia, skoro nie ma nawet dwóch procent szans na sukces. Szkoda pieniędzy. A przede wszystkim szkoda czasu, który Hania spędzi w szpitalach, zamiast z bliskimi. Nie wracaliśmy do tematu małżeństwa po tamtej rozmowie, ale kiedy okazało się, że pora przygotować się na najgorsze, Hania sama zapytała, czy mówiłem wtedy serio. Pogodziła się z losem. Teraz zależało jej już tylko na tym, by zadbać o Klarę. Żeby nie wychowywała się w domu dziecka albo u obcych ludzi, nawet tych, którzy biologicznie byli jej dziadkami.
Wiedziałem, że najtrudniejsze w tym wszystkim będzie przekonanie Wita. Dopiero co uwierzył, że Hanka jest moją przyjaciółką, nie kochanką, a teraz zamierzam się z nią ożenić.
Miałem rację.
– Ty chyba żartujesz?! – Wit złapał się za głowę. – Jaki ślub, człowieku? Jakie dziecko?
– Nie mam wyjścia. Hania umiera. Zostało jej najwyżej kilka miesięcy, góra rok. Boi się o córkę, to chyba zrozumiałe. Nie chce, żeby trafiła do domu dziecka. Ja też nie chcę.
– Ale to jest dziecko! Nie psiak, którego w razie czego oddasz do schroniska. To odpowiedzialność na całe życie.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Jak również z tego, że dzięki Hani mam przed sobą jakiekolwiek życie. Nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie ona. Jest mi bliska jak siostra i mam wobec niej ogromny dług. Poza tym zawsze chciałem być ojcem, a Klarę kocham tak czy inaczej… Jeśli za zgodą Hani mogę się nią zająć, to tak zrobię.
– Okej – Wit uniósł ręce. – Rób, jak uważasz. Ale beze mnie. Ja się na coś takiego nie pisałem.
Złamał mi serce. Odrzucił wszystko, co nas łączyło, bo chciałem pomóc umierającej przyjaciółce. Chciałem, by mogła spokojnie odejść, nietargana lękiem o swoje dziecko. Liczyłem naiwnie, że sam będę miał wsparcie w Wicie, gdy stracę jedną z najbliższych mi osób. Pomyliłem się. W środku wszystko we mnie wyło, ale nie zmieniłem zdania. Nie mogłem się wycofać, zostawić Hanię bezradną, z rozpaczą w sercu.
– Zarejestrowałem najbliższą datę – powiedziałem, gdy przyniosłem wietnamskie jedzenie na obiad. Hania je uwielbiała. – I wprowadzam się, bo od dziś jestem bezdomny.
– Tomek… – zaczęła.
– Skoro nie mógł być przy mnie w tak ważnym momencie, skoro nie chciał zrozumieć, widocznie nie był tym jednym. Znajdzie się inny. Albo i nie. Będę miał córkę. Będę miał kogo kochać.
Wzięliśmy ślub miesiąc później. Bez przyjęcia weselnego, bo nie byliśmy w nastroju do weselenia się. Koleżanka z pracy Hani i jej mąż byli naszymi świadkami. Ceremonia trwała kwadrans i zostaliśmy małżeństwem. Następnego dnia złożyłem wniosek do sądu o przysposobienie Klary. Jak na szpilkach czekaliśmy na termin wyznaczenia rozprawy. Między żłobkiem, pracą, szpitalem… codziennie sprawdzaliśmy skrzynkę, czy nie ma wezwania. Wreszcie wyznaczono termin. Na rozprawę udaliśmy się we trójkę, sędzia wypytał nas o to, co uznał za stosowne, i już, oficjalnie zostaliśmy rodziną.
Choć odczułem ulgę, że nie pojawiły się jakieś nieprzewidziane obstrukcje, nie potrafiłem się cieszyć. To był najgorszy okres w moim życiu. Każdy kolejny dzień oznaczał mniej czasu dla Hani. Jej życie nieubłaganie dobiegało końca. Znowu uciekły nam godziny, znowu sekundy przepłynęły przez palce… Klara śmiała się i stawiała pierwsze, chwiejne kroki, Hania patrzyła na to, uśmiechała się, słuchając śmiechu swojej córki, a wieczorami płakała, bo wiedziała, że jej czas się kurczy.
– Wiesz, czego żałuję najbardziej? Że nie będzie mnie przy niej w tych wszystkich momentach, gdy będzie mnie potrzebowała – powiedziała do mnie któregoś dnia, patrząc, jak mała spokojnie śpi. – Gdy będzie chciała coś świętować, poradzić się, wyżalić…
– Napisz do niej. Widziałem to w jakimś filmie. Napisz do niej na wszelkie okazje, jakie przyjdą ci do głowy. A ja będę jej wręczał listy od ciebie. Wiem, że to nie to samo, ale w ten sposób wciąż będziesz przy niej, nawet jeśli fizycznie już cię… – nie dokończyłem zdania, nie byłem w stanie.
Powoli odbudowujemy naszą relację, krok po kroku
Nie wiem, czy Hania napisała tyle listów, ile chciała. Podejrzewam, że chciałaby zostawić wiadomość dla Klary na każdy dzień jej życia. Zdążyła napisać wysoki stos, zanim jej stan pogorszył się na tyle, że trafiła do szpitala, a potem przeniosłem ją do hospicjum. Każdego dnia byłem tam z Klarą. Nawet wtedy, gdy Hania już nie bardzo wiedziała, co się wokół niej dzieje. Pewnego wczesnojesiennego dnia zadzwonił telefon z hospicjum i… już nie było naszej trójki. Zostaliśmy z Hanią we dwoje. Spojrzałem na moją córkę, która bawiła się klockami, próbując układać jeden na drugim, nieświadoma faktu, że właśnie straciła mamę. Usiadłem obok i pomagałem jej układać wieżę, mimo płynących strumykiem łez…
Ciężko być samotnym rodzicem. Codziennie brakowało mi obecności Hani, a gdy docierało do mnie, że ona już nie wróci, że nie wyszła na chwilę do sklepu, czułem, jak moje serce na nowo pęka z żalu. Jej brak był taki… ostateczny. Za każdym razem, gdy uświadamiałem sobie, że jej już naprawdę nie ma, we mnie też coś umierało. To było takie niesprawiedliwe. Takie smutne. Była młoda, mądra, dobra, dzielna, powinna mieć przed sobą całe życie, zaznać w nim wiele miłości, prowadzić swoje dziecko ku dorosłości, a nie leżeć w grobie.
Wit zadzwonił kilka tygodni po pogrzebie. Przeprosił mnie, że odszedł w taki sposób i że nie mogłem na niego liczyć, gdy umierała Hania. I poprosił o jeszcze jedną szansę.
– Przestraszyłem się… Twoja decyzja oznaczała przecież, że całe nasze życie wywróci się do góry nogami. Nie sądziłem, że jestem gotowy na taką odpowiedzialność, ale… Nie wiedziałem, że będę tak tęsknił. Tego, że stracę ciebie na zawsze, boję się bardziej niż wychowywania z tobą dziecka.
Powoli odbudowujemy naszą relację, małymi kroczkami. Już nie jest, jak było wcześniej. Teraz najważniejsza jest dla mnie Klara. A na Wicie bardzo się zawiodłem, więc musi odzyskać moje zaufanie oraz zdobyć przychylność mojej córki. Jeśli mu się to uda, Klara będzie miała dwóch ojców. Żaden z nas nie zastąpi jej matki, ale będę starał się z całych sił, by rosła zdrowo, bezpiecznie i szczęśliwie. A wręczając jej kolejny list z wiadomością od Hani, będę jej przypominał, jak mocno mama ją kochała. Mam nadzieję, że wychowam ją na dobrego człowieka. Już wiem, że ma oczy swojej mamy. Oby miała także jej duszę.
Tomasz
Zobacz także:
- „Mama obroniła mnie przed napastliwym wujkiem. A kiedy przyszedł kolejny raz, zaatakowała. Musiałyśmy uciekać”
- „Ojciec bez słowa zniknął, gdy byliśmy mali. Dopiero po latach poznaliśmy straszną prawdę”
- „Wyszłam za Tomka, urodziłam córkę, ale ten związek był nijaki. Rozwiedliśmy się, jednak to nie dało mi szczęścia…”