Reklama

Moja ośmioletnia córka bardzo poważnie traktowała przystąpienie do sakramentu Pierwszej Komunii Świętej. Nie opuściła żadnego spotkania w kościele, pilnie uczyła się katechizmu. Z niecierpliwością wyczekiwała majowej niedzieli.

Reklama

Tymczasem ja czułam się coraz gorzej… Jestem samotną matką. Mój mąż zginął tragicznie cztery lata temu. Był zatrudniony na czarno, więc nasze dziecko nie otrzymuje po nim nawet renty rodzinnej. Pracuję w sklepie, zarabiam niewiele, muszę liczyć każdy grosz. Wiedziałam, że nawet przy pomocy rodziny nie stać mnie będzie na drogie prezenty ani urządzenie wystawnego przyjęcia w restauracji. Ledwie udało mi się wysupłać pieniądze na używaną, białą sukienkę. Kiedy z bólem serca powiedziałam o tym córce, mocno się do mnie przytuliła.

– Nie martw się, mamusiu. Nie muszę dostawać drogich prezentów. Najważniejsze, że przyjmę Pana Jezusa – odparła poważnie.

Pomyślałam wtedy z wielką wdzięcznością o księdzu z naszej parafii, który uczy, że w tym uroczystym dniu nie prezenty i pieniądze są ważne, lecz sam sakrament. Dwa tygodnie przed uroczystością Kasia przyniosła ze szkoły wiadomość, że rodzice wszystkich dzieci przystępujących do komunii mają przyjść do kościoła na zebranie.

Byłam pewna, że chodzi o sprawy organizacyjne, więc nawet zamieniłam się z koleżanką na zmiany, by zdążyć. Ale chodziło o coś innego. Młody ksiądz, który przed nami wystąpił, miał bardzo poważną minę.

– Proszę państwa, na kilka dni przed uroczystością dzieci dostaną od nas na lekcji religii koperty ze swoim imieniem i nazwiskiem. Po komunii poprosimy o ich zwrot – powiedział. Spojrzałam na innych rodziców. Niektórzy uśmiechali się znacząco, inni rozglądali się zaskoczeni.

Członkowie wspólnoty mają wiele obowiązków…

– Ale po co te koperty? – odważył się zapytać jeden z ojców.

Ksiądz spojrzał na niego karcącym wzrokiem.

– Kochani, przecież wszyscy doskonale wiemy, że wasze dzieci dostaną z okazji komunii prezenty, w tym także pieniądze. Dobrze by było, żeby podzieliły się nimi z naszym kościołem. Na pewno się ucieszą, że mogą złożyć taką ofiarę od serca.

W zeszłym roku kilkoro dzieci ofiarowało kościołowi wszystkie pieniążki, które otrzymały. Nawet po trzy tysiące złotych. To piękny gest, godny naśladowania, prawda? – podkreślił i zanim ktoś zdążył się odezwać, zniknął w zakrystii.

Kompletnie mnie zamurowało.

Nie potrafiłam zrozumieć, jak można wyciągać od nas kolejne pieniądze! Przecież zapłaciliśmy już składkę komunijną, sto złotych. Czyżby proboszczowi ciągle było mało? No i te nazwiska na kopertach. Przecież od razu wiadomo, o co chodzi. Ksiądz chce wiedzieć, kto ile dał, kto jest szczodry, a kto skąpy.

Zszokowana wyszłam z kościoła. Tuż za bramą natknęłam się na grupę rodziców żywo dyskutujących o tym, co przed chwilą usłyszeli. Większość, podobnie jak ja, była oburzona. Ustaliliśmy, że pójdziemy na plebanię i spróbujemy przekonać proboszcza, by zrezygnował z rozdawania dzieciom kopert.

Przyjął nas po prawie godzinie. Gdy dowiedział się, o co chodzi, bardzo się zdenerwował.

– To nie wiecie, że członkowie wspólnoty mają obowiązek dbać o potrzeby domu bożego? – zapytał.

– Wiemy, ale po co angażować w to dzieci? Każdy z nas da na tacę w czasie mszy, ile może. Anonimowo. Wtedy to będzie prawdziwa ofiara, taka od serca – odparłam.

Ale proboszcz trwał przy swoim.

– Już ja was znam. Teraz obiecujecie złote góry, a potem nic nie dacie. A ławki trzeba odnowić, nowe komże ministrantom kupić. Nie ma więc o czym mówić – stwierdził. I grzecznie, ale stanowczo, wyprosił nas z plebanii.

Wyszliśmy potulnie, bo co mieliśmy robić. Kłócić się z księdzem? Przecież nie wypada.

– Chyba trzeba będzie dać te pieniądze. Proboszcz uczy religii, zemści się na dzieciach, jeśli się postawimy. Albo nawet stopnie obniży – powiedziała jedna z matek.

– Zróbmy tak, dla świętego spokoju – westchnęłam zrezygnowana.

Pomyślałam, że nawet jeśli Kasia dostanie od krewnych jakieś pieniądze, pozwolę je jej zatrzymać. Niech choć raz kupi sobie coś pięknego, spełni choć jedno malutkie marzenie. Postanowiłam, że do koperty włożę trzydzieści złotych, które miałam schowane na czarną godzinę.

Za inne dzieci dla świętego spokoju zapłacili rodzice

Nadszedł dzień Pierwszej Komunii. Kasia była bardzo przejęta. Po uroczystości w kościele zaprosiłam naszych gości na skromny obiad do domu. Kiedy chrzestni i kuzynka wprowadzili do pokoju prezent – wspaniały rower – córka aż podskoczyła z radości. Z wypiekami na buzi oglądała inne podarunki: złoty medalik i pamiątkowy album, do którego babcia włożyła sto złotych.

– O, mam pieniądze do koperty dla księdza – powiedziała Kasia, podając mi banknot.

– Nie. Pieniążki od babci włóż do swojej skarbonki – powiedziałam.

– Ale ksiądz powiedział, że trzeba się dzielić – odparła córka z powagą. No więc ustaliłyśmy, że włożymy do koperty połowę, czyli 50 złotych. – Podzieliłam sprawiedliwie, prawda, mamusiu? – dopytywała się.

Następnego dnia Kasia zaniosła nieszczęsną kopertę do szkoły. Wróciła zapłakana. Długo nie była w stanie mi wytłumaczyć, co się stało.

– Dzieci się ze mnie śmieją, wytykają palcami. Mówią, że jestem biedna albo skąpa – wykrztusiła wreszcie.

– Dlaczego? – zdenerwowałam się.

– No bo ksiądz otworzył na religii te koperty. I po nazwisku odczytywał, kto ile dał. W naszej kopercie było najmniej. Inni rodzice włożyli po 300, a nawet 500 złotych.

– No i? – dopytywałam się.

– I wyczytał moje nazwisko, pokazał wszystkim te pieniążki. A potem powiedział, że to nieładnie nie podzielić się z kościołem! – szlochała.

– Nie słuchaj ich. Jesteś najwspanialszą i najdzielniejszą dziewczynką pod słońcem – pocieszałam Kasię, tuląc ją mocno.

Widziałam jednak, że jest jej bardzo, ale to bardzo przykro.

Następnego dnia poszłam do szkoły. Nie zamierzałam udawać, że nic się nie stało. Na dużej przerwie wparowałam do pokoju nauczycielskiego. Ksiądz akurat gawędził sobie miło z wychowawczynią Kasi.

– Nie życzę sobie, żeby ksiądz upokarzał moje dziecko – powiedziałam stanowczo, a potem zrelacjonowałam nauczycielom, co się stało.

– Moja córka oddała połowę pieniędzy, które dostała. Sama, z dobrej woli. I co ją za to spotkało? Drwiny? Może dla księdza 50 złotych to grosze, ale są ludzie, którzy muszą za to wyżyć kilka dni! – krzyczałam.

– Co pani sobie myśli… – zaczął ksiądz aż czerwony ze złości, ale wychowawczyni ścisnęła go za ramię.

– Niech ksiądz lepiej zamilknie – zażądała i zwróciła się do mnie. – Kasi w tej szkole nic złego już nie spotka, obiecuję. A na swojej lekcji powiem, jak było naprawdę – obiecała.

Nauczycielka dotrzymała obietnicy. Z Kasi nikt już się nie śmieje. Niektóre dzieciaki patrzą nawet na nią z podziwem. Okazało się bowiem, że jako jedyna naprawdę podzieliła się pieniędzmi. Za innych, dla świętego spokoju, zapłacili rodzice.

Bogumiła, 42 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Kiedy żona powiedziała mi, że znowu jest w ciąży, uciekłem. Jako samotna matka poradzi sobie lepiej, państwo jej pomoże”
  • „Przez teściową przestałam cieszyć się z ciąży. Wierzyła w przesądy i szantażem zmusiła mnie do ich przestrzegania"
  • „Usunęłam ciążę, żeby leczyć raka. Nie chciałam osierocić dwóch synków. Sąsiedzi wyzywali mnie od morderczyń”
Reklama
Reklama
Reklama