„Miałam 16 lat, gdy zaszłam w ciążę. Nie miałam wyboru, musiałam oddać córkę. Nawet nie chciałam jej zobaczyć”
„Urodziłam w andrzejkową noc, 30 listopada. Córeczkę. Jeszcze przed rozwiązaniem poprosiłam, żeby mi nie kładli dziecka na piersi, tylko od razu je zabrali. Bałam się, że będzie tak, jak mówiła babcia. Że gdy je zobaczę, przytulę, zmienię zdanie... Nie mogłam tego zrobić”.
- redakcja mamotoja.pl
Kaśka mówi, że jestem w czepku urodzona. Mam piękne mieszkanie, dobrą pracę no i przede wszystkim męża, który kocha mnie nad życie. Obsypuje mnie prezentami, spełnia wszystkie moje zachcianki… „Ty to musisz być szczęśliwa” – powtarza często. Kiwam głową, potakuję, uśmiecham się, choć prawda jest zupełnie inna. Kaśka nie wie, że przed dwunastu laty zrobiłam coś, co nie pozwala mi cieszyć się tym szczęściem. Co powraca we wspomnieniach podczas bezsennych nocy. Coś, o czym nie powiedziałam nawet Piotrowi. Miałam zaledwie 16 lat, gdy urodziłam córeczkę. I ją oddałam. A teraz nie potrafię z tym żyć.
Wychował mnie ojciec. Mama zmarła na raka, gdy miałam siedem lat. Tata bardzo to przeżył. Nie potrafił pogodzić się z jej śmiercią. Całymi nocami siedział w fotelu, patrzył na zdjęcie mamy i płakał. Myślał, że tego nie widzę, ale ja często podglądałam go przez niedomknięte drzwi do mojego pokoju. O Boże, jak mi go było żal. I siebie…
Potem zaczął pić. Nawet go za to nie winię. Myślał, że w ten sposób ukoi ból, zapomni. Dzieciństwo kojarzy mi się ze smutkiem, samotnością, butelką wódki stojącą na stole. I… z całkowitą swobodą. Zawsze mogłam robić, co chciałam. Ojciec interesował się mną właściwie tylko wtedy, gdy był trzeźwy. A nie zdarzało się to często. W wieku 14 lat chodziłam na dyskoteki, imprezy… Koleżanki musiały wracać do domu przed dziesiątą, a ja balowałam czasem do białego rana.
Marka poznałam niedługo po moich 15. urodzinach
Był starszy ode mnie o trzy lata. Wydawał mi się taki dorosły, mądry, odpowiedzialny. Uczył się w najlepszym liceum w mieście, chciał zostać adwokatem, jak jego ojciec. Wszędzie chodziliśmy razem, wyjeżdżaliśmy na weekendy za miasto. Było cudownie! Czar prysł, gdy okazało się, że jestem w ciąży. Marek nie chciał słyszeć o dziecku. Twierdził, że nie będzie sobie marnował życia, że to na pewno nie jego dziecko, bo z taką jak ja to nigdy nie wiadomo… Pewnie przeskakiwałam z łóżka do łóżka, a teraz chcę go wrobić w bachora. Nie mogłam uwierzyć w to, co mówił. Przecież to on był tym moim pierwszym. I jedynym! Doskonale o tym wiedział.
Płakałam, rozpaczałam. Chciałam się nawet zabić, ale zabrakło mi odwagi. Nie wiedziałam, co robić, do kogo zwrócić się o pomoc. Tacie bałam się przyznać. Zresztą on prawie nie trzeźwiał. A babcia? Mieszkała na drugim końcu Polski. Była chora, miała swoje problemy…
Któregoś dnia, w akcie desperacji, poszłam do rodziców Marka. Nie wiem, co sobie myślałam. Może miałam nadzieję, że tacy mądrzy, wykształceni ludzie, zdeklarowani katolicy zachowają się przyzwoicie? Obiecają wsparcie, pomoc? Nawet nie chcieli mnie wysłuchać! Matka wyzwała mnie od puszczalskich i naciągaczek. Ojciec wrzeszczał, żebym zapomniała o jego synu, że jak pojawię się u nich jeszcze raz, to mnie zniszczy. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Przecież nosiłam pod sercem ich wnuka lub wnuczkę! Tydzień później przyszedł niespodziewanie do naszego mieszkania. Powiedział tacie o mojej ciąży. A potem podsunął mu jakiś dokument do podpisania. Obok położył kopertę z pieniędzmi. Za, jak to określił, załatwienie sprawy.
Tata długo wpatrywał się w ten papier. A potem nagle wstał i przywalił mu w nos. Pan adwokat uciekał, aż się za nim kurzyło! To wtedy tata po raz pierwszy mnie uderzył. Potem przepraszał, tłumaczył, że nie mógł opanować nerwów. Rzeczywiście był wściekły, jak nigdy przedtem. Krzyczał, że go zawiodłam, że nie chce widzieć mnie na oczy, że mama w grobie się przewraca… A potem zadzwonił do babci. Kilka dni później wsadził mnie do pociągu do Szczecina. Mówił, że tak będzie lepiej, bo on nie potrafi mi pomóc…
Zamieszkałam u babci, zapisałam się do szkoły wieczorowej
Próbowałam oswoić się z myślą, że zostanę matką. Nie mogłam sobie jednak tego wyobrazić. Nie chciałam tego dziecka, nienawidziłam go. Babcia mówiła, że mi pomoże, że na pewno dam sobie radę. Ale ja czułam tylko złość. Rosła razem z brzuchem, rozsadzała mnie od środka. Babcia powtarzała, że to się zmieni. Że jak maleństwo już się urodzi, jak je zobaczę, to na pewno je pokocham. Ale nie słuchałam. Postanowiłam, że zostawię dziecko w szpitalu. Pomyślałam, że tak będzie lepiej. I dla niego i dla mnie. Babcia była zdruzgotana, ale uszanowała moją decyzję.
– Daj Boże, żebyś tego później nie żałowała – powiedziała ze smutkiem.
Zadzwoniłam do ojca Marka. Chciałam, żeby dopilnował wszelkich formalności. Byłam przecież nieletnia. W pierwszej chwili nie chciał ze mną rozmawiać, ale jak się dowiedział, co zamierzam zrobić, od razu zmienił ton.
– No, widzę, że zmądrzałaś. I bardzo dobrze! Po co masz rujnować sobie życie, cały świat stoi przecież przed tobą otworem – powiedział i obiecał, że mi pomoże.
Nie byłam głupia, doskonale wiedziałem, że nie myśli wcale o mnie tylko o swoim synalku. Bo przecież dzięki mojej decyzji on też pozbywał się problemu.
Urodziłam w andrzejkową noc, 30 listopada. Córeczkę. Nawet nie chciałam jej zobaczyć. Jeszcze przed rozwiązaniem poprosiłam, żeby mi nie kładli dziecka na piersi tylko od razu je zabrali. Bałam się, że będzie tak, jak mówiła babcia. Że gdy je zobaczę, przytulę, zmienię zdanie. I nie będę chciała się z nim rozstać. Na szczęście nikt nie zadawał żadnych pytań, niczego nie komentował. Personel wiedział, że zostawiam maleństwo w szpitalu. Przed przyjęciem na oddział podpisałam wstępne oświadczenie o zrzeczeniu się praw do dziecka. Ale nikt mi z tego powodu nie dokuczał, nie traktował źle.
– Nie martw się, mała jest śliczna i zdrowa, na pewno szybko znajdzie rodzinę – szepnęła mi tylko pielęgniarka, gdy odpoczywałam po porodzie.
Ze szpitala wypisałam się już następnego dnia, na własną prośbę. Nie chciałam patrzeć na szczęśliwe twarze innych mam tulących swoje maleństwa, na dumnych, rozemocjonowanych tatusiów. Denerwował mnie ten widok! Ojciec mojej córeczki nie cieszył się z jej narodzin. Raczej modlił się, razem ze swoimi rodzicami, żebym nie zmieniła zdania i nie postanowiła jednak zatrzymać dziecka. Nie wycofałam się. Po sześciu tygodniach poszłam do sądu i ostatecznie zrzekłam się praw do córeczki. Ojciec Marka był cały czas przy mnie. Gdy postawiłam ostatnią parafkę na dokumentach, zauważyłam, że odetchnął z ulgą.
Po tym wszystkim postanowiłam wrócić do Wrocławia. W moim rodzinnym mieście nikt nie wiedział, że byłam w ciąży. Oczywiście poza Markiem i jego rodzicami. Ale nie bałam się, że zdradzą moją tajemnicę. Im przecież też zależało na dyskrecji. Może nawet bardziej niż mnie. Starałam się wrócić do normalnego życia, ale to nie było łatwe. Zdałam maturę, dostałam się na studia. Cały czas poświęcałam nauce, żeby zapomnieć. Ale się nie udawało. Patrzyłam na dzieci idące ulicą i myślałam: „Może to ona, ta w niebieskim sweterku? Jak ma na imię? Czy ma dobrych rodziców? Co myśli, co czuje? Czy jest szczęśliwa?”.
Któregoś dnia w bibliotece poznałam Piotrka, wtedy jeszcze studenta medycyny. Później powiedział mi, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia. Długo bałam się mu zaufać, ale wreszcie uległam. Tuż po wręczeniu dyplomów wzięliśmy ślub. Miałam nadzieję, że przy nim odzyskam spokój. Piotr jest cudownym mężem. Czułym, opiekuńczym, odpowiedzialnym. Mogę z nim porozmawiać na każdy temat. Nie mam przed nim tajemnic – z jedynym wyjątkiem. Nie powiedziałam mu o córce. Nie byłam w stanie wyznać mu prawdy. Nie sądzę, by zrozumiał. On tak kocha dzieci… Coraz częściej wspomina, że chciałby zostać ojcem, dopytuje się, czy wolałabym chłopca, czy dziewczynkę.
– Syn to duma tatusia, ale córeczka to mała księżniczka. Więc może zrobimy sobie jednak księżniczkę? – żartuje.
Uśmiecham się, choć w środku zbiera mi się na płacz. Przecież już miałam taką małą księżniczkę. Ale ją odrzuciłam, nie dałam jej szansy. Nie umiem sobie tego wybaczyć, zapomnieć…
Katarzyna, 28 lat
Czytaj także:
- „Po 2 latach starań o dziecko mój brat usłyszał wyrok... Był bezpłodny. Żona go zostawiła, bo uznała, że jest bezużyteczny”
- „Kontrolowałam córkę, bo bałam się, że zostanie nastoletnią matką. Nie sądziłam, że przez to ona i mąż będą mnie okłamywać”
- „Harowałam jak wół, a 11-letni syn zastąpił mnie w domu. Nie chodził do szkoły, bo zajmował się siostrą i gotował obiady”