Reklama

Tamtego dnia mój nowy samochód, niby niezawodny, nie zapalił. Siła wyższa – pomyślałem i zadzwoniłem do znajomego mechanika, by zabrał auto do naprawy, a mnie dał zastępcze.

Reklama

– Nie mamy, panie Januszu. Wszystkie trzy są u klientów.

Jak pech, to pech. Wywołałem numer firmy taksówkowej. Trudno, odżałuję…

Pociąg. Ta myśl przyszła mi do głowy niespodziewanie. Pociąg? Kiedy ostatnio jechałem pociągiem? W zamierzchłych czasach. Samochodem było szybciej, wygodniej, nie było w nim pasażerów – znudzonych, gadających o głupotach. Ale kiedy myśl o pociągu przyszła mi do głowy, nie chciała jej opuścić. Na odczepnego zajrzałem w telefonie do rozkładu PKP. Był pociąg, jeszcze zdążę, dojedzie na czas.

Pojechałem taksówką na dworzec. Kupiłem bilet w pierwszej klasie. Usiadłem, pociąg ruszył, ja otworzyłem laptop i zagłębiłem się w raporty. W pewnej chwili poczułem, że jest mi strasznie gorąco. Uniosłem głowę. Facet naprzeciwko mnie wachlował się gazetą. Gdy zobaczył moje spojrzenie, rzucił:

– Klimatyzacja wysiadła, wyobraża pan sobie? Człowiek płaci krocie za bilet, a potem musi jechać w saunie.

Zamknąłem komputer i wyszedłem na korytarz poszukać konduktora. Wyjaśnił, że w dwóch wagonach pierwszej klasy padła klimatyzacja, co jest dziwne, bo to nowe wagony, i bardzo przeprasza w imieniu PKP. W wagonie restauracyjnym jest chłodno, więc jeśli mam życzenie… Miałem. Zabrałem torbę i przesiadłem się do Warsu. Zająłem miejsce przy stoliku, zamówiłem kawę i zagapiłem się w okno.

Starałem się wytworzyć aurę niedostępności (podobno byłem w tym mistrzem), by nikt do mnie się nie przysiadł. Niestety.

– Zawsze lubiłem jeździć pociągami – usłyszałem głos nieznajomego.

Mężczyzna – jakoś tak pod siedemdziesiątkę, łysawy, z wielkim sumiastym wąsem – siedział po drugiej stronie miniaturowego stolika.

Nie zauważyłem, kiedy się dosiadł. Popatrzyłem na niego zimno, wrogo. Ale spłynęło to po nim jak po kaczce.

– Można spotkać wielu interesujących ludzi, wysłuchać pouczających lub zabawnych historii. Pan też tak ma?

Patrzył na mnie jasnym, serdecznym spojrzeniem, takim jakimś niewinnym, że choć zamierzałem bez słowa odwrócić wzrok, poczułem, że to byłoby jak kopanie psiaka.

– Nie – odparłem.

Ucieszył się, jakby to jedno słowo było zaproszeniem do rozmowy. I popłynęła opowieść o podróżach pociągiem po całej Europie, a także o miasteczku, w którym zamieszkał, gdy skończył pięćdziesiąt lat. Słuchałem z ciekawością, co mnie samego zaskoczyło, a opis miasteczka sprawił, że wbrew sobie poczułem, że może chciałbym je poznać.

Szaleństwo. Facet miał gadane.

– Przejechałem taki szmat ziemi, ale to właśnie w M. odnalazłem dom. Cudowni ludzie, piękne krajobrazy. O, to właśnie tu – wskazał dłonią za okno.

Spojrzałem. Staliśmy na stacji, w oddali widziałem kolorowe budynki i iglicę kościoła.

– Dzisiaj będzie tu ważna uroczystość – powiedział pasażer z sumiastym wąsem, wstając z miejsca. – I myślę, że uzna ją pan za wyjątkowo interesującą. Z typu tych zmieniających życie. Zapraszam.

– Nie, dziękuję. Mam ważne spotkanie we Wrocławiu. Może w drodze powrotnej…

Nachylił się do mnie, jego wzrok wbił się w moje oczy, nagle ostry, wszystkowidzący.

– Wtedy będzie za późno – wyszeptał.

Serce zabiło mi mocno, przez ciało przebiegł dreszcz. Dlaczego? Spojrzałem w okno – on tam stał, na peronie, i kiwał zapraszająco ręką. Jakim cudem tak szybko…

Danuta… Danka… Dana. Tak! Teraz ją pamiętam

Usłyszałem gwizdy kolejarzy zapowiadające odjazd pociągu.

Zawsze wiedziałem, że impulsywne decyzje są niedobre dla spokoju, porządku i bezpieczeństwa. A mimo to, pchnięty nagłą potrzebą, chwyciłem torbę i w ostatniej chwili wyskoczyłem na peron.

Wąsacza na nim już nie było. Pociąg odjechał. Gdy się rozglądałem, ogarnęło mnie przedziwne wrażenie – obce budynki stacji nagle stały się znajome. Jakbym kiedyś już tu był. Wiedziałem, dokąd prowadzi droga z dworca – na kolorowy rynek ze sklepami, kawiarniami i urzędem miejskim. Poszedłem tam. Niestety, sklepy były zamknięte, kawiarnie też, choć było czwartkowe południe. Sprzedawczyni ze sklepu z pamiątkami właśnie zamykała drzwi. W ręku trzymała bukiet kwiatów. Podszedłem i spytałem, co się dzieje.

– Wszyscy idziemy na pogrzeb – wyjaśniła. – To tylko godzina. Potem sklepy zostaną otwarte.

– Całe miasto? – zdziwiłem się.

Pokiwała ze smutkiem głową. I ruszyła w kierunku kościoła za rzeczką. Szedłem obok niej.

– Prawdziwa tragedia – opowiadała. – Pewien kretyn podpalił Dom Samotnej Matki, bo schroniła się tam jego żona z dwójką dzieci. Nie mógł już traktować ich jak worków treningowych, pan rozumie. Ale ważniejsze, że nie mógł już jej zabrać pieniędzy, jakie przynosiła z pracy. Poczuł, że mu wygodne życie z rąk się wyślizguje, i postanowił działać.

Im bliżej dochodziliśmy do kościoła, za którym zaczynał się cmentarz parafialny, tym więcej ludzi do nas dołączało, z kwiatami, wieńcami. Właścicielka sklepu z pamiątkami kontynuowała:

– Zanim przyjechała straż pożarna, już połowa domu się paliła. Większość mieszkanek i dzieci stała na szczęście na zewnątrz. Ostatnie dzieci wyniosła na rękach kierowniczka domu, ta, która była inicjatorką jego powstania. Zmarła w szpitalu, miała poparzone płuca. Jest też druga ofiara, pan Rączkiewicz, który przekazał dom nieodpłatnie fundacji. Dopadł go zawał, gdy dowiedział się o śmierci Danusi. Bardzo ją lubił. To podwójny pogrzeb.

– Okropne – odparłem szczerze.

W kościele był tłum, jeszcze większy przed świątynią. Msza się właśnie skończyła i ludzie szykowali się, by przejść na cmentarz. Część już teraz składała kondolencje rodzinom zmarłych. Zobaczyłem starszą kobietę stojącą obok chłopca, może trzynastoletniego, o twarzy tak smutnej, że zrozumiałem, że to syn kierowniczki domu. Było w nim coś znajomego…

– To Januszek, syn Danuty – powiedziała moja nowa znajoma. – Biedaczysko. Ta kobieta obok pracuje w opiece społecznej. Chłopak trafi do jakiegoś domu dziecka. Nie ma tu rodziny.

Serce mi się ścisnęło. Jednocześnie wrażenie, że skądś go znam, pogłębiło się.

– A ojciec? – spytałem.

Wzruszyła ramionami.

– Przyjechał na wakacje, zbałamucił dziewczynę i wyjechał. Nawet adresu nie zostawił. Podobno dzieciak ma po nim imię.

Janusz. Danusia. Wrażenie, że go znam… No pewnie! Ile razy oglądałem swoje zdjęcia z dzieciństwa? Ten chłopiec wyglądał tak samo jak ja w jego wieku!

Zrozumiałem, skąd bierze się to wrażenie znajomego miejsca. Kiedyś tu byłem, miesiąc ze znajomymi, na łódkach. Zapewne znalazłem sobie dziewczynę na ten czas, jak zawsze. Nigdy nie miałem stałej partnerki, dłuższe związki mnie nie pociągały, za dużo odpowiedzialności, chaosu, nieprzewidywalności…

Twój syn.

Jest tak do ciebie podobny…

I znów myśl, która podsuwała koncepcje mi obce. Jak pociąg. Jak przerwanie podróży.

Chciałem zobaczyć twarz kobiety, która najwyraźniej urodziła moje dziecko. Na tablicy informacyjnej było ogłoszenie o pogrzebie. Widziałem z daleka dwa zdjęcia. Podszedłem bliżej i założyłem okulary do czytania.

Twarz kobiety była znajoma. Ale to było tyle lat temu…

Poczułem na sobie czyjś wzrok. Obróciłem się. Za mną stał chłopiec, tak do mnie podobny. Patrzył uważnie. Czekał.

No już, to twój syn.

Nie udawaj gorszego, niż jesteś.

W jednym błysku przypomniałem ją sobie: Danka. Dana. Ładna twarz, seksowne usta i zaskakująco żywy umysł. I charakterek. Już pamiętałem – chciałem poderwać jej bardziej łagodną koleżankę, ale Dana miała inne plany. I tak właśnie mówiła, gdy nie podobało jej się, co robiłem: „Nie udawaj gorszego, niż jesteś”.

Chyba znała mnie najlepiej ze wszystkich moich kochanek. Może zrobiłem błąd, traktując ją jak inne… Może teraz mam szansę go naprawić?

Schyliłem się i powiedziałem:

– Hej. Mam na imię Janusz. Nie jestem w tym najlepszy, ale chciałbym być twoim ojcem, jeśli pozwolisz.

Chłopiec powoli skinął głową.

– Tak.

Zdziwiłem się.

– Nie wydajesz się zaskoczony.

Kiwnął głową.

– Mama powiedziała, żebym się nie martwił, bo sprawi, że tata się mną zaopiekuje. I żebym się nie bał jego groźnych min, bo jest lepszy, niż mu się wydaje. A poza tym… – chłopak wyciągnął do mnie rękę. – Podobno jestem tak samo wkurzający, jak mój ojciec. I za to mnie kochała.

Poczułem żal, że nie poznałem lepiej tej kobiety. Ale spełnię jej obietnicę, którą dała synowi, i będę najlepszym ojcem, jakim jestem w stanie być.

Nie wiem, czy to wiele, ale będę się starał. W końcu opracowanie tych wszystkich „przypadków”, które doprowadziły mnie do syna naprawdę wymagało… Sam nie wiem czego, ale lepiej nie zadzierać z taką mocą.

Janusz

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama