Reklama

Sprawa mieszkania nabrzmiała i pękła, kiedy nie wiem już który raz zostałam zmuszona do przeprowadzki. Dobrze mówię, zostałam, ja i tylko ja, sama jak palec, bo Sławek jak zwykle nie miał czasu, a Celinka, chociaż rwała się, by pomóc mamusi, była za mała na takie wyzwanie.

Reklama

– Mam tego serdecznie dość – awanturowałam się, kopiąc pudło, jedno z wielu zalegających w przedpokoju i utrudniających i tak już niełatwe życie.

– Czego masz dość? – całkiem poważnie zainteresował się Sławek, na chwilę odrywając się od komputera.

Kończył jakiś projekt i nie miał głowy do takich przyziemnych spraw jak przeprowadzka.

– Wynajmowania mieszkań! – wrzasnęłam, wymierzając tekturze kolejnego kopa. Lepiej wyładować się na pudle niż na własnym mężu.

– Kochanie, przecież nieraz o tym rozmawialiśmy – rzucił pobłażliwie Sławek, rozwścieczając mnie jeszcze bardziej.

– Dokładnie siedem razy, przy każdej przeprowadzce – wycedziłam.

– I wtedy zgodziłaś się ze mną, że tak jest dobrze. Nie stać nas na mieszkanie za gotówkę, a branie kredytu na trzydzieści lat oznacza konieczność spłaty koszmarnych odsetek. W sumie oddamy bankowi o wiele więcej, niż wzięliśmy, a tego nie chcemy, prawda?

– Zaraz cię uduszę – powiedziałam wolno i dobitnie.

– Poparłaś moją koncepcję, by uzbierać co najmniej połowę potrzebnej kwoty, a tylko resztę pożyczyć z banku i szybko spłacić zadłużenie.

– To było ponad dziesięć lat temu! Od tej pory przeprowadzaliśmy się siedem razy, a nasi znajomi od dawna mieszkają u siebie i nie muszą co dwa lata pakować całego życia do pudeł!

– Nie moja wina, że oszczędzanie tak wolno nam idzie – naindyczył się Sławek.

– A może moja?! Uważasz, że jestem rozrzutna?

– Ja zarabiam, ty wydajesz.

– Ja też zarabiam!

Krzyczeliśmy na siebie jak nigdy przedtem, w ferworze kłótni nie zauważyliśmy Celinki, która przyszła zobaczyć, co się dzieje. Uderzyło mnie, że wygląda na zalęknioną.

– Cicho, mała się boi – rzuciłam w stronę Sławka.

– Nic dziwnego, bez przerwy krzyczysz – odgryzł się, obarczając mnie całą winą.

Wzięłam córeczkę na ręce i wyszłam z pokoju, na odchodnym pokazałam Sławkowi niedopakowane pudła.

– Ja już tego nie tknę, a rano przyjeżdża po nie samochód. Zobacz sam, jak łatwo jest spakować dobytek przed kolejną przeprowadzką. Może wtedy cię oświeci, że już czas na własne mieszkanie.

Pakował te pudła do samego rana

Sławek wzruszył ramionami i wrócił do komputera, ale późnym wieczorem, widząc, że to nie przelewki, wziął się do roboty. Skończył nad ranem, dwie godziny przed przyjazdem kolegi dysponującego dostawczakiem, który zobowiązał się przewieźć część naszego majątku do domu teściów. W ślad za pudłami pojechałam i ja z Celinką, zostawiając wściekłego małżonka na pastwę własnych przemyśleń.

– Sama przyjechałaś? – zdziwiła się Małgorzata, wyglądając za bramę w poszukiwaniu jedynaka.

– Sławek ma jeszcze coś do załatwienia, przyjedzie później – odparłam wymijająco.

– Pokłóciliście się – to było raczej stwierdzenie niż pytanie, dlatego nie odpowiedziałam.

Małgorzata taktownie nie dopytywała się, chociaż widziałam, że jest zaniepokojona. Nie była ciekawska, za to właśnie ją lubiłam, i jeszcze za to, że nie kazała mówić do siebie „mamo”. Zwracałam się do teściów po imieniu, jak do przyjaciół, którymi, miałam nadzieję, byli. Jeśli chodzi o nich, trafiłam idealnie. Zachowywali się, jak trzeba, nie wtrącali się w nasze małżeństwo. Mieli swoje życie, z którego byli bardzo zadowoleni, promieniowało od nich ciche zadowolenie i spokój.

Lubiłam u nich bywać, zawsze wtedy odpoczywałam, bo Małgorzata nie życzyła sobie pomocy w kuchni, a Zdzisław chętnie zajmował się Celinką, organizując jej zabawę w ogrodzie. Wszyscy troje znikali mnie i Sławkowi z oczu, nie interesując się nami przesadnie. Mogliśmy zrelaksować się, zająć sobą i na chwilę zapomnieć o tym, że jesteśmy zabieganymi, pracującymi rodzicami.

Uwielbiałam niedziele u teściów. Jak opowiadałam o tym koleżankom, nie wierzyły, że można mieć tak idealne układy z rodzicami męża, w dodatku jedynaka.

Dlatego, kiedy właściciel mieszkania, które wynajmowaliśmy, oznajmił, że mamy je opuścić, bo wraca z zagranicy, z wdzięcznością przyjęliśmy ofertę Małgorzaty i Zdzisława.

– Nie szukajcie nowego mieszkania na łapu-capu, na to trzeba czasu. Na kilka miesięcy wprowadźcie się do nas, jakoś się pomieścimy, na górze są wolne dwa pokoje. Przez ten czas coś sobie załatwicie.

Przystałam na to z entuzjazmem. Domek teściów był mały, ale uroczy, w dodatku przylegał do niego zadbany ogród, w którym Celinka będzie mogła się bawić. Stęsknieni za wnusią dziadkowie odciążą mnie trochę, będę miała czas i możliwości, by urobić opornego męża w kwestii kupna własnego mieszkania. Taki miałam plan, nie przypuszczałam, że przedtem nie wytrzymam, wybuchnę i wprowadzimy się do teściów pogniewani na amen.

Milczenie obrażonego Sławka nie było tak dolegliwe jak ciasnota, której się nie spodziewałam. Wiedziałam, że pokoje na górze nie są wielkie, ale kiedy część naszych mebli wjechała na górę, okazało się, że się nie mieszczą.

– No to zonk – powiedział enigmatycznie Sławek, siadając na sofie, która po wstawieniu do pokoju uniemożliwiła zamknięcie drzwi. – To był kiedyś mój pokój, wydawał mi się większy.

– Po prostu miałeś mniejsze oczekiwania – zaśmiał się Zdzisław. – Ale nie łamcie się, dzieci, tata przybywa na pomoc. Zdejmiemy bok sofy, wciśniemy ją do kąta i będzie dobrze.

Drugi pokój, przeznaczony dla Celinki, był do niedawna ukochaną graciarnią teścia, pełną narzędzi, resztek farb malarskich, słoików z posortowanymi według wielkości gwoździami.

– Nie żal ci tej kanciapy? – spytałam, gdy montowali ze Sławkiem łóżeczko córki.

– Żal, ale czego się nie robi dla dzieci – odparł nadspodziewanie szczerze.

Zrobiło mi się przykro, że w tak bezpośredni sposób mówi, ile musiał dla nas poświęcić.

– Mina ci się wydłużyła – teść spojrzał na mnie przelotnie. – Nie łam się, przeczekam niewygody, jak się wyprowadzicie, wrócę na swoje śmieci.

– He, he – dodał znacząco Sławek, sugerując, że tata właśnie zażartował.

Poganiani przez Zdzisława hasłem „nie łamcie się, to się da zrobić” ogarnęliśmy jako tako dwa pokoje i padliśmy wyczerpani na leżaki w ogrodzie. Małgorzata uraczyła nas zimnym piwem, Sławek rzucił propozycję, by rozpalić grilla.

– Tata grilluje najlepiej na świecie, nikomu nie pozwala dotykać się do kotletów z karkówki.

– Nie mam karkówki – wtrąciła się do rozmowy Małgorzata.

– Kiełbasa też może być – zezwolił Sławek, jedyny syn swoich rodziców.

Jakbym ja tak przemawiała w rodzinnym domu, trzy siostry i mama zabiłyby mnie śmiechem…

Ostatecznie jednak coś tam znalazło się w lodówce, Zdzisław rozpalił grilla i zaczął opiekać parówki wraz z kromkami bułki. Nieziemski zapach pobudził moje ślinianki, nawet niejadek Celinka zawisła na dziadku, nie mogąc się doczekać, aż przyrumieniona kiełbaska znajdzie się na jej talerzu.

Tak można żyć, pomyślałam, rozkoszując się ciepłym wieczorem w ogrodzie i nagłym, zapomnianym poczuciem bezpieczeństwa. Nawet nie miałam ochoty kłócić się ze Sławkiem, on też uśmiechał się błogo, konsumując ostatnią parówkę. Spać poszliśmy całkowicie pogodzeni.

Poranek został nam podarowany, Celinka nie urządziła nam pobudki o 5 rano, wolała iść do babci i dziadka. Sławek wymknął się do kuchni, zrobił nam kawę i zwinął z szafki paczkę herbatników. Śniadanie zjedliśmy w łóżku, krusząc i ciesząc się każdą chwilą.

Chyba lubili te nasze imprezy

Z każdym dniem było coraz lepiej. Odżyliśmy, przestaliśmy bać się przyszłości, odnowiliśmy stosunki towarzyskie, na które wcześniej nie mieliśmy ani ochoty, ani pieniędzy. Teraz grill w ogrodzie załatwiał sprawę, a duży plastikowy basen, pierwotnie przeznaczony przez dziadka dla Celinki, stał się nieoczekiwanie wielką atrakcją dla naszych przyjaciół. Przyjęcia nad basenem stały się sławne, obfitowały w wiele nieoczekiwanych wydarzeń, o których długo było głośno. Teściowie też brali udział w weekendowych rozrywkach, są towarzyscy, nie zauważyłam, by byli niezadowoleni. Owszem, szli wcześniej spać, ale to starsi ludzie, nikt się temu nie dziwił. Uważaliśmy ze Sławkiem, że wszystko jest w porządku.

Oznaki, że coś się sypie, nadeszły dość szybko. Zdzisława złapała rwa kulszowa, kulał, podpierał się laską, smarował czymś o zapachu eukaliptusa i w ogóle stał się nie do życia. Prędko okazało się, że potrzebuje pomocnika. Sławek długo pracował, padło więc na mnie.

– Nie mogę się schylać, a trzeba zrobić nową grządkę, przyszedł czas na posadzenie tych bylin – dyrygował mną z właściwą sobie szczerością.

Nienawykła do łopaty, wieczorem czułam wszystkie mięśnie, raz nawet skorzystałam ze stojącej w łazience rozgrzewającej maści teścia, ale zapach był tak straszny, że sama ze sobą nie mogłam wytrzymać. W czasie choroby Zdzisława dowiedziałam się, ile ten niepozorny człowiek robił koło domu. Uprawiał ogród, reperował wszystko, co się zepsuło, uruchamiał rozmaite maszyny, zapewniając rodzinie światło i ciepło. Na przykład podczas awarii trakcji elektrycznej pokazał mi, jak uruchomić generator prądu, nauczył mnie też resetować ustawienia kapryśnie pracującego pieca olejowego.

Wieczorem padałam na twarz, wyrzucając mężowi, że to przez niego.

– Robię tu za syna, bo ciebie wiecznie nie ma w domu, nie mam już do tego siły.

– Tata potrafi gonić do roboty, wiem coś o tym – patrzył na mnie ze współczuciem. – Dlatego szybko się wyprowadziłem, tutaj jest jak w raju, ale wytrzymać się nie da. Pracuję nad tym, żeby nas uwolnić. Dostałem podwyżkę i premię, nasze oszczędności rosną, bo teraz wydajemy o wiele mniej. Wytrzymaj jeszcze trochę, błagam! Jesteśmy na dobrej drodze do własnego mieszkania.

Po tak pomyślnej wiadomości nabrałam nowych sił. Fakt, że Sławek wreszcie zrozumiał, jak bardzo potrzebujemy własnego dachu nad głową, dodał mi energii. Zasuw koło domu już nie wydawał mi się taki męczący, tym bardziej że obowiązki związane z prowadzeniem domu i opieką nad Celinką przejęła Małgorzata. Mogłam poświęcić się robieniu za silnego mężczyznę.

Niestety, nieszczęścia chodzą parami, długo nie nacieszyłam się wygodnym podziałem obowiązków. Małgorzata również zaniemogła, najpierw się przeziębiła, potem wywiązał się z tego atak reumatyzmu. Poruszała się z trudem i powoli, co krok przepraszając za swoją niedyspozycję.

Przejęłam jej królestwo, roboty było po kokardę, więc zmusiłam Sławka do pomocy, nie słuchając gadania o tym, jaki jest zarobiony. Tyraliśmy oboje, nawet Celinka miała swoje obowiązki. Nie spodziewałam się, że taki mały dom generuje tyle pracy. Poza tym teściowie potrzebowali pomocy, biegaliśmy również koło nich. Dni mijały szybko, a w weekendy nie mieliśmy siły na przyjmowanie gości.

Nie możemy ich zostawić samych

Nie miałam już przyjemnego poczucia bezwarunkowego bezpieczeństwa, które towarzyszyło mi, odkąd weszłam do domu teściów. Teraz wszystko było na mojej głowie – organizowałam życie, naganiałam męża do roboty, zajmowałam się dzieckiem. Dużo tego było, ale po okresie początkowego bałaganu udało mi się wszystko poukładać. Dom błyszczał, teściowie wyglądali na zaopiekowanych, wszystko szło jak w zegarku.

Kiedy już ogarnęliśmy najgorsze i poukładaliśmy od nowa życie, Sławek wyskoczył z nowym projektem.

– Czas się wyprowadzić, nie będę wiecznie mieszkał z rodzicami, nie przyzwyczajaj się – powiedział. – Widziałem świetną miejscówkę, mieszkanie nieduże, w sam raz dla nas. Jeśli ci się spodoba, wchodzimy w to.

– Mamy na to kasę?

– Więcej niż połowę, mówiłem ci, że ostatnie miesiące były tłuste, a wydatki nam spadły. Damy radę. Tylko jak to powiedzieć rodzicom? Oni teraz potrzebują pomocy.

Sławek bał się z nimi sam pogadać, namówił więc mnie, żebym wysondowała, co teściowie myślą o naszym projekcie. Poszłam z tym do Zdzisława, bo on, człowiek lubiący szczerze stawiać sprawę, powinien lepiej nas zrozumieć.

– Chcecie się wyprowadzić? – teść wyraźnie się ożywił. – Co za wspaniała wiadomość! Każda rodzina powinna być na swoim, wtedy inaczej się oddycha. Cieszę się waszym szczęściem.

– Ale co z wami? Jak poradzicie sobie bez nas?

– Tak jak do tej pory, lepiej lub gorzej. Zobacz, jeszcze całkiem nie zdziadziałem.

Wstał i zrobił kilka dziarskich kroków, nie opierając się na lasce.

– Chyba mi lepiej – powiedział. – Każda choroba musi kiedyś minąć, nie?

Nabrałam podejrzeń, że mnie wkręca.

– Robisz dobrą minę do złej gry? Udajesz, żebyśmy mogli wyprowadzić się bez wyrzutów sumienia?

Zaprzeczył, ale nie przekonał mnie.

Wieczorem opowiedziałam Sławkowi o swoich podejrzeniach.

– On jest tak wielkoduszny, że nigdy by nas nie zatrzymywał ze względu na własne potrzeby.

W miarę jak mówiłam, ściskało mnie w gardle, a łzy napływały do oczu. Wzruszyłam się, bo nigdy przedtem nie spotkałam się z takim lekceważeniem własnych potrzeb dla uszczęśliwienia dzieci. W mojej rodzinie byłoby to niemożliwe.

– Masz cudownego tatę – otarłam oczy rąbkiem kołdry.

Sławek patrzył na mnie bez słowa, wreszcie przytulił mnie i westchnął.

– Skoro tak mówisz… To co, zostajemy, żeby zaopiekować się staruszkami?

– Chyba musimy – odszepnęłam z żalem, bo jednak bardzo chciałam się wyprowadzić do wymarzonego własnego mieszkania.

Upierali się, że to zły pomysł

Rano oznajmiliśmy teściom swoją decyzję i rozpętała się burza. Z piorunami. Było tak energetycznie, że za sprawą zastrzyku adrenaliny nie tylko Zdzisław ozdrowiał, ale również Małgorzata odzyskała elastyczność ruchów. Oboje gorąco namawiali nas, byśmy nie rezygnowali ze swoich planów. Tak się przy tym upierali, że nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy im obiecać, że się wyprowadzimy.

Znów pakowałam pudła, ale tym razem pomagał mi Sławek, we dwójkę sprawniej szło. Celinka płakała, bo nie chciała opuszczać domu dziadków.

– Kochanie, nie płacz, wrócimy tu w niedzielę na obiad – tłumaczył jej. – A kiedyś odziedziczysz po dziadku i babci cały dom – walnął z grubej rury, jako nieodrodny syn szczerego ojca.

Mała Celinka ucieszyła się, bo nie umiała powiązać tego wydarzenia z wcześniejszym odejściem ukochanych dziadków.

– Nie tak szybko, chwilowo nigdzie się nie wybieram – zaśmiał się od progu Zdzisław, który – jak się okazało – pojawił się z pomocą.

– Za późno, tatuś, wszystko już zrobiliśmy – osadził go syn.

– Dobrze, tak ma być. Pora już była wydorośleć – rzucił tajemniczo Zdzisław i wycofał się na parter.

Zauważyłam, że po schodach szedł, nie utykając, nie posługiwał się też laską. Zakwitło we mnie podejrzenie, że wcześniej udawał, żeby dołożyć nam roboty i wypłoszyć z domu, ale prędko je zgasiłam. Nie umiałam przypisać temu dobremu człowiekowi tak niskich pobudek. Powiedział przecież, że każda choroba kiedyś się kończy, więc pewnie po prostu wyzdrowiał. Małgorzata też wyglądała i czuła się lepiej, mogliśmy bez wyrzutów sumienia zostawić ich samych.

Byliśmy bardzo zajęci urządzaniem nowego mieszkania i chętnie odpuścilibyśmy sobie niedzielny obiad u teściów, ale Celinka nie darowała. Cały tydzień czekała na spotkanie z babcią i dziadkiem, nie mogliśmy jej odmówić.

Przyjęli nas dość skromnym posiłkiem, tłumacząc się mętnie z kulinarnych zaniedbań.

– Jesteśmy teraz z matką jak młode małżeństwo, cieszymy się wolną chatą, nie chciało nam się gotować – przyznał szczerze Zdzisław. – Ale mogę rozpalić grilla, wiem, że lubicie imprezy w ogrodzie.

Oczy błysnęły mu złośliwie, wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał uśmiech.

– Możecie zaprosić przyjaciół, ale to nic pilnego, jak zrezygnujecie z przyjęcia nad basenem, to sobie po prostu z matką odpoczniemy. Cisza, spokój, tak jak najbardziej lubimy. I będziemy wylegiwać się w łóżku do dziewiątej!

Było im bez nas bardzo dobrze! Nic, tylko się cieszyć, ale w drodze powrotnej oboje ze Sławkiem milczeliśmy. Coś się skończyło, musieliśmy się do tego przyzwyczaić.

Aneta

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama