„Moja córeczka pokonała raka. Pamiętam, jak płakała, kiedy wypadały jej ostatnie włosy. Teraz obydwie pomagamy chorym, którzy nadal walczą”
Zaproponowałam szefowej, żebyśmy obsługiwały klientki, które chcą oddać włosy na peruki dla chorych.
– Chyba nie myślisz, że będę pracować za darmo? To twoje prywatne sprawy – rzuciła beznamiętnie.
- redakcja mamotoja.pl
Kiedy córka zachorowała, myślałam, że to koniec. Wychowywałam ją sama, bo mój były mąż zostawił nas, gdy Wiki miała dwa latka. Od tamtego momentu nic w naszym życiu nie układało się jak trzeba, ale wieść o chorobie była niczym grom z jasnego nieba. Do dzisiaj prześladują mnie wspomnienia z tamtego przygnębiającego okresu.
Badania, chłód gabinetów, zapach szpitala, słowa lekarza - niepozostawiające złudzeń
Załamałam się. Nie miałam pojęcia, co robić. Córka była taka młoda, miała tylko czternaście lat. Była ciężko chora i to ja powinnam być dla niej wsparciem, a tymczasem to ona pocieszała mnie.
– Mamo, proszę, nie martw się. Wszystko będzie dobrze – powtarzała.
Gdy minął pierwszy szok, wzięłam się w końcu w garść. Do pomocy zaangażowałam moją mamę, tak by Wiki nie przebywała zbyt długo sama w czterech ścianach szpitalnej sali. Pracowałam jako fryzjerka i pomimo ciężkiej choroby córki musiałam wywiązywać się ze swoich obowiązków.
Nie stać mnie było na utratę pracy, potrzebowałyśmy przecież mnóstwo pieniędzy. Ale kiedy tylko mogłam wyrwać się z salonu, od razu jechałam do szpitala, choćby tylko po to, żeby ucałować Wiktorię na dobranoc i potrzymać za rękę, dopóki nie zaśnie. Moja kochana dziewczynka, była taka dzielna.
Pierwszy cykl chemioterapii i od razu pojawiły się wszystkie możliwe skutki uboczne
Opatrzność wciąż nam nie szczędziła ciosów. Gdybym wierzyłam w Boga, znienawidziłabym go. Wyłam z żalu po kątach, ale przy córce zaciskałam zęby, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo mi ciężko patrzeć na jej cierpienie. Zawsze próbowałam ją chronić, niestety w obliczu choroby byłam bezradna.
– Mamo, ja już tego nie wytrzymam – wyszeptała Wiktoria pewnego popołudnia, gdy siedziałyśmy razem w łazience.
Czesałam jej długie blond włosy i patrzyłam, jak złoty pukiel powoli spada na podłogę. Kolejne pasmo zostało mi w dłoni, a cały kłąb na szczotce. Przerażający widok i jeszcze gorsze przeżycie.
– Kochanie, co ty mówisz? – uklękłam przed nią i chwyciłam jej twarz w dłonie.
Nie chciała spojrzeć mi w oczy, a z jej długich rzęs kapały łzy. Serce mi pękało.
– Nie pamiętasz? – Przytuliłam ją. – Sama mi mówiłaś, że damy radę!
– Mówiłam, ale… – załkała. – Przepraszam cię, mamusiu, ale ja już nie mam sił.
– Ale ja jeszcze mam, skarbie! – zapewniłam.
Usiadłyśmy razem na podłodze i przytulone do siebie długo tego dnia wypłakiwałyśmy całą rozpacz i wściekłość, jakie nas wypełniały.
Wiktorii wypadły wszystkie włosy
Byłam taka rozgoryczona, gdy codziennie w pracy musiałam wysłuchiwać narzekań klientek, jak to im natura dała nie takie włosy, jak chciały. Wciąż marudziły, że źle im się układają, że są za proste albo zbyt kręcone, za cienkie albo za sztywne, za jasne, za ciemne, za krótkie, za długie, i tak w kółko kilka godzin dziennie.
– A moja córka jest całkiem łysa! – miałam ochotę wykrzyknąć.
Powstrzymywałam się jednak i szlochałam w samochodzie, wracając do domu. To był bardzo ciężki czas w moim życiu. Czas okropnej bezradności i dojmującej samotności.
Ojca Wiktorii nie obchodził jej los. Nawet gdy się dowiedział, że nasze dziecko potrzebuje przeszczepu, próbował odcinać się od całej sprawy. Dopiero po długich negocjacjach i groźbie, że opowiem jego znajomym, jakim jest nieczułym draniem, zgodził się poddać badaniom na zgodność szpiku.
Niestety ani ojciec Wiki, ani ja nie mogliśmy zostać dawcami
Rozpoczęły się poszukiwania odpowiedniej osoby. W szkole Wiktorii zorganizowano festyn, podczas którego zachęcano do rejestrowania się w bazie dawców szpiku. Poruszyłabym ziemię i bezduszne niebo, by ocalić córkę. I wreszcie pojawiło się światełko w tunelu, łut szczęścia w morzu cierpienia.
Znalazł się dawca i już dwa miesiące później Wiktoria leżała w szpitalu podłączona do życiodajnej kroplówki. Przeszczep się powiódł i nasze życie powoli zaczęło wracać do normy. Każdego dnia dziękowałam wszystkim możliwym bogom za to, że nie pozwolili, by choroba zabrała mi córkę.
Miałam świadomość, że mogło skończyć się zupełnie inaczej. Widziałam przecież niejedną tragedię rozgrywającą się na szpitalnym oddziale. Dla nas los był łaskawy.
Jesienią Wiktoria wróciła do szkoły
A ja, choć nadal o nią drżałam, byłam szczęśliwa. Choroba odcisnęła na niej piętno, moja dziewczynka dojrzała. Nie wątpiłam, że takim bagażem doświadczeń poradzi sobie w dorosłym życiu. Czas mijał, nie było nawrotów, a Wiktoria cieszyła się życiem i dobrym zdrowiem.
Wszystkie badania kontrolne wychodziły książkowo, co napawało mnie radością i nadzieją. Włosy Wiki odrosły i już prawie niemal zapomniałyśmy o tych strasznych dniach.
Któregoś dnia ona czytała książkę w fotelu, a ja siedziałam przy jej dawnym biurku, przeglądając Facebooka. To właśnie wtedy zobaczyłam post na temat akcji, która miała wesprzeć osoby chore na raka. Zachęcała do oddawania włosów na rzecz jednej z fundacji, która z pozyskanych w ten sposób włosów tworzyła z nich peruki.
Spojrzałam na zdjęcie dziewczynki z łysą głową i zalała mnie fala wspomnień
Zalałam się łzami. Wiktoria zerwała się z fotela, zrzucając książkę na podłogę.
– Co się stało? – spytała, podchodząc do biurka i zaglądając mi przez ramię.
Poczułam jej ciepły policzek przy swoim. Objęła mnie ramionami, nic nie mówiąc. Wszystko było jasne. Przysunęła krzesło do biurka i razem poszukałyśmy więcej informacji o tej akcji. Okazało się, że biorą w niej udział salony fryzjerskie, oferujące darmowe strzyżenie tym, którzy chcą przekazać swoje włosy na peruki.
– Mamo, to genialny pomysł – podsumowała Wiki. – Musisz się tam zgłosić.
– Kochanie, przecież to nie zależy ode mnie. To nie mój salon – odparłam.
– Porozmawiaj z Moniką – nalegała.
Udział w akcji zależał wyłącznie od dobrej woli mojej szefowej i właścicielki zakładu, w którym pracowałam.
– Nie pamiętasz, jak płakałam, gdy całkiem stałam się łysa? – szepnęła Wiki.
– Oczywiście, że pamiętam. Gdybym mogła, oddałabym ci wtedy moje włosy.
Córka uśmiechnęła się i otarła zaszklone oczy rękawem. Widziałam, że zapaliła się do tego pomysłu, a ja chciałam w jakiś sposób odwdzięczyć się za to, że moja córka wyzdrowiała.
W poniedziałek rano wyłuszczyłam sprawę Monice
Może nie spodziewałam się jakiejś entuzjastycznej reakcji mojej szefowej, ale nie myślałam też, że natknę się na mur niezrozumienia. Monika popatrzyła na mnie w milczeniu z taką miną, jakbym zaproponowała jej coś mocno niestosownego.
– Chyba nie myślisz, że będę pracować za darmo? – powiedziała wreszcie.
– Przecież wiesz, że Wiktoria była chora – tłumaczyłam. – To dla mnie ważne, dla niej też. Poza tym to piękna akcja.
Monika jak gdyby nic zaczęła przygotowywać się do przyjęcia pierwszej klientki.
– To twoje prywatne sprawy – rzuciła beznamiętnie.
Wzięła w dłoń kalendarz i przekartkowała zapełnione zapisami strony.
– Zobacz, ile jest klientek. Nie mam czasu się podrapać, a ty chcesz marnować nasz czas na jakieś dziwne akcje? Daj na mszę, skoro czujesz się w obowiązku komuś podziękować, ale nie rób tego moim kosztem.
– Przemyśl to, proszę – błagałam łamiącym się głosem, zapominając o dumie.
– Posłuchaj – spojrzała na mnie twardo – pracujesz na moich zasadach, albo załóż własny salon i tam rób, co chcesz.
Miałam ochotę wyjść, trzaskając drzwiami.
Monika zawsze była bezpośrednia i nieco arogancka, ale przesadziła
W ogóle nie liczyła się z moimi uczuciami. Nawet ona musiała zauważyć, jaką traumą była dla mnie choroba córki. Po powrocie do domu zadzwoniłam do Wiki i opowiedziałam o wszystkim.
– Mamo, w zasadzie to ona ma rację… – myślałam, że się przesłyszałam.
– Nie rozumiem… – Powinnaś otworzyć własny salon fryzjerski – oświadczyła Wiki.
– Zwariowałaś, dzieciaku?! – prychnęłam w pierwszym odruchu, ale potem zaczęłam się na tym zastanawiać.
Praca u Moniki już od jakiegoś czasu męczyła mnie fizycznie i nużyła psychicznie. Fryzjerstwo przestało mnie cieszyć. Nie rozwijałam się. Szefowa nie wysyłała mnie na szkolenia, bo kasy i czasu ciągle brakowało. Poza tym byłam samotną matką, a potem musiałam opiekować się chorą Wiki.
Jaka nauka? Jaka samorealizacja? Liczyło się tylko, żeby przetrwać. Praca stała się przykrym, acz koniecznym obowiązkiem. Może coś by się zmieniło, gdybym otworzyła własny salon – pomyślałam. Niestety nie miałam ani grosza na to, by rozpocząć działalność, więc takie myśli to były zwykłe mrzonki. Poza tym, jak mówią, lepsza stara bieda niż nowa. Gdzie pewność, że by mi się udało?
Parę dni później siedziałyśmy we trzy w kawiarni
Ja, Wiktoria i moja mama, która obchodziła tego dnia urodziny.
– A co z twoimi planami? – zagadnęła mnie nagle chwili Wiktoria.
– Niby jakimi? – wzruszyłam ramionami zrezygnowana. Nie miałam ochoty o tym rozmawiać, zwłaszcza przy mamie.
– Nie udawaj. Mówię o pomyśle otworzenia własnego salonu – Wiktoria nie zamierzała odpuścić.
– Dziecko, dajże spokój… – westchnęłam i wyjaśniłam, że to nierealne, z powodów finansowych. – Musimy z czegoś żyć, nie stać mnie na założenie salonu. Nie mam wyjścia, muszę zostać na etacie u Moniki.
– Wcale nie musisz! – wtrąciła się nieoczekiwanie moja mama. – Oczywiście pod warunkiem, że rzeczywiście tego nie chcesz. Mam spore oszczędności, z którymi nie bardzo wiem co zrobić. Może więc zainwestuję w ciebie. Co ty na to, Stasiu?
Patrzyła na mnie z uśmiechem. Wiedziałam, że babcia Wiki odkładała pieniądze od wielu lat, jednak nawet do głowy by mi nie przyszło, żeby prosić ją o pożyczkę. Oszczędności powinna przeznaczyć na swoje potrzeby, realizację marzeń, na podróże albo zachować na czarną godzinę... Wystarczająco nam pomogła, gdy Wiktoria zachorowała.
– Przestań, nie wezmę od ciebie ani grosza – zaprotestowałam. – Coś by się nie udało i nie miałabym jak oddać.
– Przecież nie zabiorę tych pieniędzy do grobu – mruknęła mama. – A innego pomysłu na ich spożytkowanie nie mam, więc przestań się wreszcie krygować.
Łamałam się, a dwie najważniejsze dla mnie osoby w ciągu następnych dni kuły żelazo, póki gorące, non stop wracając do tematu.
Zrozumiałam, że już wcześniej musiały się zmówić przeciwko mnie
Trudno powiedzieć, czy uwierzyłam w powodzenie pomysłu, czy już chciałam, żeby dały mi święty spokój. Założyłam firmę i cała machina ruszyła. Wynajęłam niewielki lokal, a salon nazwałam imieniem córki. Wybierając wyposażenie do zakładu, przed oczami miałam minę Moniki w momencie, gdy dawałam jej wypowiedzenie.
– Idę, kochana, realizować swoje fanaberie – powiedziałam na odchodnym.
Zatkało ją totalnie. Wyszłam, a ona wciąż stała skonsternowana, pełna niedowierzania. Nie spodziewała się po mnie tak śmiałego kroku. Zawsze stałam w cieniu, przygnieciona obowiązkami, wyczerpana życiem i zrezygnowana. Jednak nie do końca. Uznałam, że skoro przetrwałam chorobę córki, to poradzę sobie z każdym wyzwaniem i przeszkodą. Wkrótce wszystko było gotowe i mogłam zacząć pracować na własny rachunek. Podobno Monika po pierwszym szoku wpadła w złość, ponieważ wszystkie moje stałe klientki poszły za mną.
Ani trochę nie współczułam byłej szefowej
Dość czasu bez mrugnięcia okiem wykorzystywała moją pracę i jakoś nigdy nie dała mi odczuć, że mnie docenia. Teraz, nieograniczana wymyślonymi przez Monikę wymogami i zasadami, mogłam dać upust swojej kreatywności. Pasja i radość z wykonywanego zawodu wróciły, dzięki czemu wkrótce mój kalendarz pękał w szwach. Nie zapomniałam, co było impulsem do stworzenia Salonu Wiktoria.
Gdy okrzepłam, znalazłam w sieci adres poczty elektronicznej, na który wysłałam zgłoszenie i niebawem mój salon stał się partnerem akcji „Włosy na peruki”. Wiktoria wydrukowała ulotki, zachęcające do udziału i osobiście roznosiła je po mieście. Pewnego popołudnia zjawiła się bez zapowiedzi. Skończyłam akurat układać fryzurę ostatniej klientce i miałam chwilę na rozmowę. Wiktoria bez słowa usiadła w fotelu przed lustrem.
– Obcinaj – powiedziała.
– Nie mówiłaś, dzieciaku, że chcesz ściąć włosy – zdziwiłam się.
– Minimum dwadzieścia pięć centymetrów, tak? – spytała, a ja zrozumiałam, że chce oddać swoje włosy na akcję.
Położyłam dłonie na jej ramionach i spojrzałam w lustro.
– Wiesz, że będą bardzo krótkie?
Wiktoria uśmiechnęła się przekornie.
– Ważne, że będą – odparła. – I ważne, że ktoś inny będzie je miał.
Podzieliłam jej piękne, gęste włosy na pasma, związałam gumkami, ujęłam nożyczki i… obcięłam pierwszy kosmyk. Zanim skończyłam, płakałyśmy obie. Ze szczęścia, miłości, ulgi, że wciąż mamy siebie, że żyjemy, a przed nami niejeden nowy początek. Po obcięciu Wiktoria miała krótką fryzurę tuż za ucho.
Wyglądała pięknie. Tak pięknie, że bardziej się nie da. Zrobiła coś wspaniałego, oddała część siebie, aby komuś pomóc. Ona i wiele innych osób. To dzięki niej wykrzesałam z siebie siłę i chęć do działania i do tego, by zawalczyć jeszcze o coś w życiu. Czy było warto?
Trzymam w dłoniach gruby warkocz, związany z obu stron wstążkami. Dziś rano ktoś anonimowo wrzucił go w kopercie do skrzynki stojącej przed moim salonem. Wzruszyłam się. Nie wiem, kim jesteś, ale dzięki tobie ktoś się uśmiechnie – pomyślałam. Na blacie kontuaru paruje kubek świeżo zaparzonej aromatycznej kawy, a za oknami na wietrze wirują jesienne liście. Na razie jest cicho i spokojnie, lecz za chwilę salon zacznie tętnić życiem. Dopijam kawę i biorę głęboki wdech. Spoglądam na wizytówkę, na której widnieje imię mojej córki. Wiktoria znaczy zwycięstwo. Dobrze o tym wiem.
Stanisława, 49 lat
Czytaj także:
- „Moja 17-letnia córka wpadła. Musieliśmy zająć się wnuczką, bo młoda mama wolała imprezy i alkohol"
- „Urodziłam dziecko z gwałtu, bo rodzice nie zgodzili się na aborcję. Gdy patrzę na twarz Adrianka, widzę mojego oprawcę"
- „Na kolanach błagają, by oddać im dzieci. A potem one znów lądują u nas we łzach i siniakach…”