Reklama

Czekaliśmy niecierpliwie na dzień, kiedy nasza mała Amelka pierwszy raz pójdzie do szkoły. Przyznam, że czułam się dziwnie, kiedy odprowadzałam córkę za rączkę na uroczyste rozpoczęcie roku. Przecież nie tak dawno nosiłam ją pod sercem i cieszyłam się, że wkrótce zostanę mamą. A teraz rozpoczynała edukację… Kiedy minęło te siedem lat? Jak mała podoła nowym obowiązkom?

Reklama

Miałam w głowie mnóstwo pytań. Czy mała poradzi sobie z nauką? Czy zaprzyjaźni się z dziećmi?

Amelia za to w ogóle nie wyglądała na przejętą. Dziarskim krokiem maszerowała naprzód. Z uśmiechem na buzi i pewnością siebie. Dzielna dziewczynka. Wyglądało na to, że szkoła spodobała się naszej córeczce. Kiedy po pierwszym dniu zapytałam ją, jak było, oznajmiła:

– Fajnie!

I taką odpowiedź słyszałam przez cały pierwszy miesiąc. W drugim miesiącu coś się zmieniło. Gdy przyszłam po Amelkę do szkoły, minę miała nietęgą. Dopiero w domu udało mi się od niej wyciągnąć, co się stało.

– Pani Ela na mnie nakrzyczała – wyznała, po czym rozpłakała się.

– Ale dlaczego? – zdziwiłam się, bo Amelka była zazwyczaj grzeczna, lecz dla pewności spytałam. – Przeskrobałaś coś?

– Niee – odparła jakby z wahaniem. – Nie pamiętałam, jak się nazywa literka.

„Czy to powód, żeby krzyczeć na dziecko? – pomyślałam. – Muszę rozmówić się z tą wychowawczynią”.

Następnego dnia, kiedy odbierałam córkę ze szkoły, spotkałam panią Elę.

– Dobrze, że pani przyszła – zawołała na mój widok. – Jest pewna sprawa…

– Dlaczego krzyczy pani na Amelkę? – przerwałam jej oskarżycielskim tonem i natychmiast tego pożałowałam. Przecież nie wiedziałam, co się tak naprawdę stało…

– Proszę się uspokoić, a wszystko wyjaśnię – odparła wychowawczyni. – Pani córka jest bardzo zdolna i uczy się pilnie. Jako jedyna w klasie potrafi już wyrecytować w całości alfabet i zapisać poprawnie wszystkie litery.

„Co ona kombinuje?” – zastanawiałam się w duchu

– A jednak – ciągnęła wychowawczyni. – Kiedy musi przeczytać coś z tablicy, albo milczy, albo się myli. Na początku myślałam, że robi to specjalnie. Dlatego zwróciłam jej uwagę, może trochę za ostro. Ale teraz sądzę, że nie w tym rzecz.

– A w czym? – spytałam, choć już wiedziałam, co za chwilę usłyszę.

– Myślę, że Amelce potrzebna jest wizyta u okulisty – dokończyła pani Ela.

Westchnęłam ciężko. No tak… Czyli stało się. Moje dziecko odziedziczyło po mnie wadę wzroku. A przez całe siedem lat łudziłam się, że może jej się to nie przytrafi. Tym bardziej, że nigdy nie dostrzegłam żadnych objawów. Z drugiej strony, ja sama zaczęłam nosić okulary dopiero w drugiej klasie podstawówki. Zanim nie zaczęłam się uczyć czytać, nawet nie wiedziałam, że źle widzę. A widziałam źle od zawsze. Mało tego, z każdym rokiem coraz gorzej. Wada wzroku pogłębiała się ku rozpaczy mojej i moich rodziców. Aż w końcu musiałam używać w okularach szkieł o mocy 8 dioptrii.

To dużo. Bez okularów nie mogłam funkcjonować. Wiadomo, do wszystkiego można się przyzwyczaić. A jednak swoim dzieciom niektórych rzeczy chciałoby się oszczędzić. Podziękowałam nauczycielce za ostrzeżenie i wróciłam do domu.

Już w drodze powrotnej zapytałam córkę, czy wszystko widzi wyraźnie.

– Tak! – odpowiedziała natychmiast, ale wyczułam w jej głosie nutkę strachu.

– A powiedz, co to za literka? Tam na górze? – wskazałam na billboard z reklamą proszku „E”.

Amelka milczała.

– Widzisz ją? – dopytywałam, ale ona nie powiedziała już ani słowa.

„Oj, czeka mnie ciężka przeprawa…” – pomyślałam. Obawiałam się, że córka nie będzie chciała słyszeć o okularach.

Tydzień później poszłam z nią do okulisty. Mała była przerażona! A gdy nie udało jej się przeczytać trzech kolejnych rzędów literek na planszy, wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. Serce ścisnęło mi się na ten widok, bo przypominałam sobie siebie sprzed ponad dwudziestu lat.

Mimowolnie zaczęłam myśleć o tamtych czasach…

Pamiętałam dobrze stres, jaki czułam przed każdą wizytą u okulisty. Wiszące na ścianach gabinetu wielkie plansze

z bardzo malutkimi cyframi i literami, i surową twarz starej kobiety w białym fartuchu, która wskazywała mi je na planszy. No i te jej nieprzyjemne komentarze:

– Taka młoda, a tak źle widzi! Niedobrze, niedobrze…

Wtedy myślałam, że oślepnę zupełnie. I bałam się tego okropnie. Może to śmieszne, ale czasami nadal się boję. Kiedy byłam dzieckiem, przerażała mnie też inna rzecz. Dziś powiedziałabym – błaha, ale wtedy najstraszniejsza na świecie – okulary.

Brzydkie oprawki zajmowały pół twarzy, a grube szkła przypominały denka od butelek. To potrafiło oszpecić nawet najładniejszą buzię! Może dlatego Amelka nie chciała się przyznać, że źle widzi… Może siedzą w niej takie same lęki, co we mnie. Ale przecież teraz są zupełnie inne czasy i zupełnie inne… oprawki.

– Nie chcę, żeby mnie przezywali okularnicą! – rozpłakała się córka, kiedy po powrocie do domu oznajmiłam jej, że będzie musiała nosić okulary.

– Kochanie, nikt cię tak nie nazwie, przecież wiele dzieci musi nosić okulary – próbowałam ją uspokoić. – Skąd ci to przyszło do głowy?

W duchu zganiłam się za to kłamstwo. To tak, jakby mówić pulchnemu dziecku, że nikt nigdy nie nazwie go grubasem. Doskonale rozumiałam Amelkę i jej obawy. Przechodziłam przez to samo… Ale co miałam jej powiedzieć? Córka nie chciała mnie słuchać. Uparła się, że okularów nie będzie nosić, i już. Nie wiedziałam, co robić!

Aż w końcu przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Danka! Amelka uwielbiała moją siostrę i uważała ją za autorytet w dziedzinie mody. A to dlatego, że ciocia Danusia zawsze była kolorowa i ekstrawagancka. Ja bym powiedziała, że trochę kiczowata, ale małe strojnisie widzą wszystko odrobinę inaczej. Zadzwoniłam więc do siostry i poprosiłam o pomoc. Razem uknułyśmy spisek.

Dwa dni później, w sobotnie przedpołudnie, ciocia Danka zjawiła się u nas, jak zwykle krzykliwie ubrana i kolorowa. Ale w jej wyglądzie było też coś niezwykłego, bo na nosie miała… wielkie okulary w różowych oprawkach. Amelka z początku przyglądała jej się niepewnie. Pierwszy raz widziała moją siostrę w czymś takim. Dopiero po chwili odważyła się zapytać:

– Ciociu, dlaczego założyłaś to coś?

– No jak to?! – Danka udała zdziwioną. – To nie słyszałaś, że okulary to ostatni krzyk mody. Wszystkie moje koleżanki już je mają!

– Naprawdę? – córka nie wyglądała na przekonaną.

– No jasne! – zawołała Danka.

– Do wyboru jest mnóstwo wzorów i kolorów. Dzięki nim wygląda się szałowo! Tak, jak ja – dodała.

Postanowiłam podchwycić ten wątek.

– Ciocia ma rację. Widziałam nawet takie z Hanną Montaną! – powiedziałam.

To był strzał w dziesiątkę! W jednej chwili oczy jej zabłysły.

– A ja mogłabym takie dostać? – spytała nieśmiało.

– Pewnie – uśmiechnęłam się do córki. – Jutro pójdziemy do sklepu i będziesz szpanować w szkole. Co ty na to?

– Tak! Tak! – zawołała Amelka i rzuciła mi się na szyję.

Szkoda, że za moich czasów nie było Hanny Montany…

Renata, 42 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Córka z tęsknoty przebrała misia w ubrania taty, żeby czuć jego obecność. Na ten widok pękło mi serce”
  • „Żona zmusza naszego wrażliwego syna do brutalnego sportu, bo to >>kształtuje charakter
  • „Córka jest wrażliwa, więc gdy jej chomik umierał, podmienialiśmy go na nowego. To błąd, ale nie chcemy złamać jej serca”
Reklama
Reklama
Reklama