Reklama

Bardzo interesuję się życiem swojej córki i zawsze znajdę czas, by jej wysłuchać i jakoś pomóc. Jest dla mnie oczywiste, że do moich obowiązków należy też rozwiązywanie jej szkolnych problemów. Nie boję się dyskutować z nauczycielami, co zwykle kończy się awanturą. Z tego, co wiem, mam wśród pedagogów opinię trudnej, konfliktowej matki, która za całe zło tego świata wini nauczycieli.

Reklama

Pod koniec czerwca podsłuchałam przypadkowo, jak dyrektorka mówiła złośliwie w sekretariacie, że jak tak dalej pójdzie, to dla mojego dziecka zabraknie szkół w naszym mieście. Bo ciągle jestem z czegoś niezadowolona i tylko przenoszę córkę z jednej placówki do drugiej. A co mam niby zrobić? Pokornie spuścić głowę, kiedy ktoś krzywdzi moje ukochane dziecko?

To był jej sposób na motywowanie Kasi!

Pierwsza wychowawczyni Kasi nie była dobrą nauczycielką. Nie traktowała dzieci sprawiedliwie. Jednych odpytywała bez przerwy, inni mieli taryfę ulgową. Moja córeczka należała do tej pierwszej grupy.

Zawsze pilnowałam, żeby chodziła na lekcje przygotowana, ale czasem zdarzały jej się wpadki. Jak to dziecku… A to zasiedziała się dłużej u koleżanki, a to głowa ją bolała i nie mogła odrobić lekcji. I wiecie, co robiła wtedy ta pani? Zawstydzała ją przy całej klasie! Mówiła, że za słabo się stara, że jeśli chce coś osiągnąć, to musi więcej pracować, a nie lenić się, że jak tak dalej pójdzie, to będzie na szarym końcu w klasie. I wpisywała jej jeszcze do zeszytu jakieś uwagi i pały.

Kasia bardzo to przeżywała. Nie dość, że czuła się gorsza, to jeszcze inne dzieci się z niej wyśmiewały. Gdy po raz kolejny wróciła z płaczem do domu, nie wytrzymałam i poszłam do szkoły porozmawiać sobie z tą panią. No i wiecie, co usłyszałam? Że ona uczniów w ten sposób motywuje. I uczy systematyczności. Ładna mi motywacja i nauka!

Nie jestem pedagogiem ani psychologiem, tylko zwykłą księgową, ale z tego co wiem, dzieci trzeba zachęcać i chwalić, a nie dołować! Tymczasem, gdy Kasia odpowiadała śpiewająco, nie słyszała nawet dobrego słowa. Owszem, dostawała pozytywny stopień, ale tylko tyle. Nic poza tym…

Oczywiście wtedy na tym spotkaniu powiedziałam pani wychowawczyni głośno i wyraźnie, że nie życzę sobie, by w ten sposób motywowała moje dziecko. I że jeśli nie posłucha, to inaczej porozmawiamy. Jak się naburmuszyła! Odparła, że jest doświadczonym pedagogiem i doskonale wie, co robi. Myślałam że ze śmiechu umrę! Doświadczony pedagog to ma co najmniej 45 lat! A ona nie miała jeszcze 30 i tamta szkoła była pierwszą, w której uczyła. Doświadczenie więc dopiero zdobywała. Tylko dlaczego kosztem mojego biednego dziecka?

Wykrzyczałam jej to prosto w twarz, no i rozstałyśmy się w, delikatnie mówiąc, niezgodzie. Mimo to miałam nadzieję, że pójdzie po rozum do głowy i zacznie traktować Kasię sprawiedliwie. Przez kilka tygodni był spokój. A potem? Dopiero się na nią uwzięła! Doszło do tego, że latałam do szkoły z awanturami przynajmniej raz w miesiącu.

Czemu nie wyrzucili tego dziewuszyska?!

Myślicie, że to coś dało? Nic! Pani czuła się pewnie, bo dyrektorka stała za nią murem. Inni rodzice też jakoś nie kwapili się, by mnie poprzeć. Jedna z matek powiedziała nawet, że przesadzam z tymi pretensjami…

Nie miałam wyjścia. Po trzech latach przepychanek i nerwów zabrałam córkę z tamtej szkoły. Niestety, trafiłyśmy jeszcze gorzej. Miesiąc po tym, jak Kasia rozpoczęła naukę w nowym miejscu okazało się, że szkoła ma problem ze złodziejami i przemocą. Starsze dzieci napadały na młodsze, silniejsze na słabsze.

Moja córka była nowa, więc od razu stała się ofiarą. Na przerwie podeszły do niej jakieś dziewczyny. Kasia mówiła mi, że na początku były bardzo miłe. Uśmiechały się do niej, rozmawiały. Zachowywały się tak, jakby chciały się z nią zaprzyjaźnić. Jedna z nich poprosiła w pewnym momencie, żeby córka pokazała jej swój telefon komórkowy. Kasia posłuchała. I wiecie, co tamta zrobiła? Schowała go do kieszeni! Przy wszystkich! Zagroziła, że jeśli córka komuś się poskarży, to popamięta!

Biedna Kasia… Tak się bała, że początkowo nawet mnie nie powiedziała prawdy. Twierdziła, że telefon zgubiła. Gdy po tygodniu wreszcie przyznała się, jak było, wpadłam w szał.

Od razu poleciałam z nią do dyrektorki i zażądałam, by wezwała policję. Ale ta głupia baba obwiniła… mnie! Powiedziała, że nie powinnam kupować dziecku takiego drogiego sprzętu, bo to tylko prowokuje złodziei. Własnym uszom nie wierzyłam! Gdzie jak gdzie, ale w szkole powinno być bezpiecznie!

Na dodatek chciała, żebym nie wzywała policji, mówiła, że to zaszkodzi szkole, a Kasi też nie pomoże. I załatwią sprawę sami, bo chyba wie, kto to zrobił. To jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło. Skoro wie, to dlaczego nie wyrzuci tego dziewuszyska ze szkoły?! Uparłam się na tę policję i już. Nie chodziło mi już o ten głupi telefon, ale o sam fakt. Przyjechali, pogadali, spisali jakiś protokół…

Następnego dnia córka wróciła ze szkoły z płaczem. Stwierdziła, że więcej do niej nie pójdzie, że prędzej się zabije. Gdy wreszcie wyciągnęłam z niej, o co chodzi, okazało się, że wszystkie dzieci wytykają ją palcami. I nazywają kapusiem. No i znowu trzeba było zmienić szkołę.

Kolejna znajdowała się w innej dzielnicy. Daleko, ale przynajmniej panował tam spokój! Kasia świetnie się tam czuła, miała dobre stopnie… Ale i w tej beczce miodu musiała się znaleźć łyżka dziegciu. Tym razem zawiniła pani od matematyki. Tylko ona nie chciała postawić Kasi piątki na koniec szóstej klasy i zepsuła jej całe świadectwo. Oczywiście interweniowałam, ale nic to nie dało.

Matematyczka twierdziła, że należy się jej czwórka, i już. Faktycznie z ocen wychodziło cztery, ale mogła trochę naciągnąć końcowy stopień. Kasia przecież tak się starała. Podyskutowałyśmy sobie niezbyt miło kilka razy, ale wreszcie machnęłam ręką. Popytałam tu i tam, i dowiedziałam się, że z takimi stopniami Kasia i tak dostanie się do dobrego gimnazjum.

Wybrałam je bardzo starannie. Obdzwoniłam znajomych, którzy mają dzieci, poszukałam opinii na forach internetowych. Wychodziło na to, że szkoła i nauczyciele są wspaniali… I rzeczywiście, byli. Poza jednym wyjątkiem. Pani od WF-u.

To jakaś wariatka! Uważała, że robienie gwiazdy czy stójki na rękach jest wręcz niezbędne do życia. Kasia nie jest w tym dobra, więc zaczęła przynosić dwóje. Byłam u tej pani, tłumaczyłam, że tylko obniża średnią mojej córce, i że przez taki mało istotny przedmiot jak WF, ona może w przyszłości stracić szansę na pójście do dobrego liceum.

Ale była zła! Nadęła się i poczerwieniała jak indor

A potem zrobiła mi wykład na temat dobroczynnego wpływu ćwiczeń fizycznych na zdrowie. I że jej przedmiot jest tak samo ważny i potrzebny, jak każdy inny… Czułam, że nie odpuści. Postanowiłam więc oszczędzić córce stresu i załatwiłam jej zwolnienie lekarskie. Mam trochę znajomości… Nie była zadowolona, ale przekonałam ją, że tak będzie lepiej.

No i znowu musiałyśmy zmienić szkołę… Bo pani od WF-u przy dziewczynach pytała ją ze złośliwym uśmieszkiem o zdrowie i mówiła, że przy takiej matce wyrośnie na kalekę. Bezczelna małpa! Jak pod koniec roku szkolnego zabierałam papiery córki ze szkoły, to powiedziałam jej, co o niej myślę!

W tym roku Kasia jest więc w nowej szkole. I od razu pojawił się problem. Nauczycielka angielskiego uważa, że córka ma zaległości. Piątkowa uczennica! Zadała jej koszmarne ilości testów i słówek do przerobienia, i biedne dziecko siedzi po nocach. Oczywiście chciałam od razu iść do tej nauczycielki. Już stałam w drzwiach, gdy stało się coś dziwnego. Kasia wybiegła ze swojego pokoju i zagrodziła mi drogę.

– Nigdzie nie pójdziesz! – krzyknęła, a mnie aż wbiło w podłogę.

Nigdy wcześniej nie mówiła do mnie takim tonem.

– Ale dlaczego? Przecież chcę ci tylko pomóc. Nie pozwolę, by ktoś traktował cię niesprawiedliwie – spojrzałam na nią zaskoczona.

– Przez tę twoją pomoc mam tylko same kłopoty! Nauczyciele patrzą na mnie z niechęcią, ludzie się ze mnie śmieją. Odpuść wreszcie! Nie rozumiesz, że robisz mi tylko obciach? – aż gotowała się ze złości. – Zabraniam ci chodzić do szkoły! Sama porozmawiam z anglistką!

Jestem w szoku. Córka zakuwa słówka, a ja siedzę w kuchni i zastanawiam się, dlaczego na mnie tak naskoczyła. Przecież ja chciałam jej tylko pomóc, tak jak zawsze…

Agnieszka, 38 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Przedwczesny poród, śmierć córeczki… A to wszystko dlatego, że uwierzyłam w zdradę męża, którą wmawiała mi koleżanka”
  • „Mąż zmusił mnie do usunięcia ciąży obarczonej Zespołem Downa. Po latach, ta sama choroba trafiła się mojemu wnukowi…”
  • „Zignorowałam skurcze, a potem... zaczęłam rodzić w najbardziej luksusowej restauracji w mieście”
Reklama
Reklama
Reklama