Reklama

Szanowna Redakcjo, jestem oburzona tym, co mnie spotkało podczas ostatnich zakupów. Byłam w supermarkecie z 3-latką i 2-latkiem, sajgon nie z tej ziemi. Umęczona matka, ciężkie siaty, mnóstwo zamieszania. I nagle moja córeczka źle się poczuła, dopadło ją niespodziewanie.

Reklama

To nie wina dziecka ani moja

W sklepie był tłok, bo to sobota. Ludzie się pchali, Kacperek krzyczał. Miałam naprawdę dość, a tu jeszcze kilka toreb do zeskanowania. Podeszłam do kasy samoobsługowej, klęłam pod nosem, bo pot po mnie spływał. I nagle Tosia zwymiotowała. Tak po prostu jednym chlustem, a potem jeszcze drugim. Szok.

Wszystko było ubabrane, podłoga, wózek i Tośka. Myślałam, że umrę. Ktoś zaraz do nas podbiegł, byłam pewna, że pani z obsługi sklepu pomoże. Przeprosiłam najładniej, jak umiałam. Przecież to dziecko, zdarza się.

Przyszedł jeszcze jakiś pan i oboje kazali mi posprzątać! Matce z dwojgiem krzyczących dzieci i pełnym wózkiem siatek! Nie spodziewałam się tego.

Pani dała mi szmatę i stała tam nade mną, żeby mnie przypilnować. Byłam w takim szoku, że nie protestowałam. Nie chciałam awantur. Kacperek mi się wyrywał, zakupy jeszcze nie zeskanowane, Tosia płakała, bo było jej słabo.

Klęczałam tam upokorzona i ścierałam wymiociny. Jak można tak potraktować matkę i klientkę sklepu? Zgłoszę to oczywiście do kierownictwa, ale musiałam to z siebie wyrzucić. Żeby chociaż ktoś zaproponował pomoc albo popilnował dzieci. Nie, tylko stali i patrzyli, czy wszystko starłam. Mam nadzieję, że ktoś za to odpowie.

Ewa

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama