Reklama

Aby poradzić sobie z grupą rozbrykanych maluchów, trzeba mieć sporo werwy. Eliza była wręcz wulkanem energii. Właśnie o takiej osobie marzyłam, szukając opiekunki do swojego przedszkola. Moja radość trwała jednak krótko....

Reklama

Mówi się, że w Polsce jest duże bezrobocie, ale każdy, kto szukał pracownika do firmy, wie, jak to wygląda naprawdę.

Ciężko jest znaleźć osobę kompetentną, pracowitą i zmotywowaną

Ja szukałam już od ośmiu miesięcy i niestety żadna z kobiet, które przysłały mi swoje CV, nie zdała egzaminu.

– A kogo dokładnie pani szuka? – zapytała mnie konsultantka w agencji pośrednictwa pracy.
Oferuję stanowisko opiekunki do dzieci w prywatnym przedszkolu – odpowiedziałam. – Kandydatka będzie asystentką osoby z wykształceniem pedagogicznym, więc nie wymagam studiów kierunkowych. Ale to musi być osoba lubiąca dzieci, energiczna, kreatywna, mająca dużo pomysłów jak zapełnić czas dwudziestce maluchów.

Agencja przysłała mi cztery panie. Dwie zrezygnowały same po pierwszym dniu próby, jedna była kompletnie zagubiona i nie umiała nawet zorganizować dzieciom zabawy, a trzecia po godzinie straciła cierpliwość i zaczęła krzyczeć na moje maluchy. Musiałam ją wyprosić z sali.

Zaczynało mi być naprawdę ciężko

Kiedy zakładałam przedszkole, zatrudniłam cztery świetne dziewczyny z przygotowaniem pedagogicznym, ja miałam zajmować się tylko księgowością, formalnościami i reklamą. Ale kiedy jedna z nich odeszła na urlop macierzyński, przez kilka godzin dziennie siedziałam w sali zabaw, pomagając jednej z przedszkolanek.

Niestety, formularze, podatki i rachunki także wymagały mojej uwagi, więc zabierałam papiery do domu. Od wielu miesięcy spałam po cztery, pięć godzin na dobę. Koniecznie musiałam kogoś zatrudnić! I wtedy zjawiła się Eliza.

Zobaczyłam ją już przez parkan, bo akurat wyszłyśmy z dziećmi na plac zabaw. Szła tak szybko, że niemal biegła, z rozwianymi włosami, w kolorowych ubraniach i z bransoletkami na obu rękach. Widziałam, jak na moment przystanęła, jakby zafascynowała ją dziatwa biegająca za płotem, a potem ruszyła prosto do furtki.

– Dzień dobry! – zawołała, uśmiechając się szeroko i machając do dzieci. – Nie potrzebuje pani kogoś do pomocy? Szukam pracy, a uwielbiam dzieciaki!

Mówiła szybko i aż czuło się, że rozpiera ją energia

Pomyślałam, że to prawdziwe zrządzenie losu i poleciłam jej wrócić następnego dnia z kompletem dokumentów oraz pomysłami na zabawę z dziećmi. Zjawiła się przed przedszkolem, nim jeszcze pierwsza mama zdążyła zostawić u nas swoją pociechę. Dziewczyna nie miała wykształcenia pedagogicznego, skończyła marketing i zarządzanie.

Zwróciłam uwagę, że w jej historii zatrudnienia są kilkumiesięczne przerwy.

– Dużo jeżdżę po świecie – wyjaśniła z uśmiechem. – Odkładam pieniądze, a potem robię sobie długi urlop.
– Szukam kogoś na dłużej, nie chciałabym, żeby pani rzuciła pracę za pół roku – zawahałam się przed podpisaniem umowy.
– Możemy więc umówić się na rok – zaproponowała, trochę mnie tym uspokajając.

Już po pierwszym dniu wiedziałam, że wygrałam los na loterii. Eliza była fantastyczną opiekunką do dzieci! Obserwując ją, miałam wrażenie, że potrafi być w kilku miejscach naraz, jednocześnie wycierając nosek Adasiowi, zakładając rajstopki Milence, godząc kłócące się Anię i Lusię oraz przeganiając z parapetu Stasia.

Nauczycielka, pani Joasia, nie mogła się nachwalić nowej pomocnicy. Eliza miała dziesiątki pomysłów na zajęcie dzieci, do tego sama angażowała się w gry i zabawy. Przez cały dzień była w ruchu – tańczyła, biegała i podnosiła maluchy. Miała niespożyte pokłady energii! moje pozostałe dwie pracownice: pani Ola i pani Małgosia również błyskawicznie polubiły nową koleżankę.

Nieraz widziałam przez okno, jak obie grupy wychodzą razem na plac zabaw, ale w zasadzie tylko Eliza biega z dziećmi, bawi się z nimi w berka i chowanego. Pozostałe opiekunki, owszem, pilnowały, by dzieci były bezpieczne, ale dalekie były od takiego zaangażowania.

– Pani Elizo, kiedy pani zdążyła to wszystko przygotować? – zapytałam ją któregoś dnia, kiedy przyszła do przedszkola, jak zawsze przed wszystkimi, niosąc karton pełen posklejanych z papieru mebelków.
– Siedziałam nad tym w nocy – rzuciła, stawiając pudło na dywanie. – Będziemy dzisiaj urządzać mieszkanie naszych marzeń – wytłumaczyła. – Dzieciaki będą mogły powycinać z kolorowego papieru dywany i obrazki na ściany domku, a potem narysujemy i wytniemy postacie ludzi, którzy tu zamieszkają.

Nie mogłam się nie uśmiechnąć.

Ta dziewczyna poświęciła kilka godzin snu, żeby zrobić frajdę maluchom

Była prawdziwym skarbem! Dzieci oczywiście też ją uwielbiały. Fascynowało je, że pani Eliza codziennie przychodzi w innym, zawsze kolorowym stroju, dziewczynki lubiły przymierzać jej bransoletki, a chłopcy byli zadowoleni, że bawi się z nimi w wyścigi samochodowe.

Jedyne, co trochę przeszkadzało w kontaktach z Elizą, to jej bardzo szybkie mówienie. Często też używała słów, które nie istniały w języku polskim, takich jak na przykład „dziecięcoszczęśliwość” czy „zabagra”. Czasami zaczynała jakieś zdanie, ale go nie kończyła, bo swoją uwagę już skierowała na coś innego.

Zmieniała też często formy aktywności, potrafiła w kilka sekund przejść od zabawy w duchy do gry w krzesełka, chociaż to akurat podobało się dzieciom wiecznie spragnionym nowych bodźców. po kilku tygodniach pracy coś zaczęło się jednak z Elizą dziać.

Miałam wrażenie, jakby ktoś stopniowo odcinał jej zasilanie

Coraz mniej interesowała się swoimi podopiecznymi, zaczęła mówić wolniej i dużo mniej. A któregoś dnia nie przyszła do pracy.

– Nie mogę się do niej dodzwonić – powiedziałam do pani Joasi. – Coś mogło się stać, ostatnio Eliza wyglądała na chorą, jakby coś ją brało. Pojadę do niej.

Eliza mieszkała na wielkim osiedlu, nie bez trudu odnalazłam jej blok. Dzwonienie domofonem nie przyniosło efektu, ale udało mi się wśliznąć na klatkę za kobietą z zakupami. Po trzykrotnym zadzwonieniu do drzwi miałam już odejść, kiedy usłyszałam ruch w głębi mieszkania.

– Eliza? To ja, Janina, z przedszkola! Otwórz, proszę!

Otworzyła więc, a ja oniemiałam. To nie była Eliza, którą znałam. Kobieta stojąca przede mną była rozczochrana, miała opuchnięte oczy i brudną, szarą piżamę. Bezbarwne ubranie i brak makijażu zmieniły ją nie do poznania.

– Co się stało? Jesteś chora? – zapytałam ze współczuciem.

Odpowiedziało mi pełne cierpienia, choć lekko nieobecne spojrzenie, a potem moja pracownica objęła się ramionami i zastygła tak, jakby czekając, aż sobie pójdę. Zapytałam, kiedy wyzdrowieje i wróci do pracy, ale tylko wzruszyła ramionami. Wyglądała jakby dzieci, przedszkole, praca i cały świat kompletnie ją nie obchodziły. Powiedziałam, żeby zadzwoniła, gdyby czegoś potrzebowała oraz wróciła do nas jak najszybciej i poszłam stamtąd, nie wiedząc, jak jej pomóc. Zupełnie nie rozumiałam, co się dzieje.

Wysnułam wniosek, że Elizie przytrafiło się coś złego, ale nie chce o tym mówić. Może ktoś z jej bliskich umarł, a może rzucił ją chłopak. Wyglądała jakby była pogrążona w depresji. Wspomniałam o tym mojej kuzynce, która jest lekarką.

– Zaraz, zaraz, a jak ona się zachowywała wcześniej? – chciała wiedzieć Basia.

Opowiedziałam więc jej o Elizie – wulkanie energii. O jej pomysłach, zaangażowaniu, nocach spędzonych na budowaniu domku z kartonu i szybkim tempie mówienia. Basia słuchała z uwagą, a potem zapytała, czy mam kontakt do kogoś z krewnych albo przyjaciół Elizy.

– Z tego, co opowiadasz, to dziewczyna ma zaburzenia afektywne dwubiegunowe – powiedziała ostrożnie. – Oczywiście musi z nią porozmawiać psychiatra, ale ja bym tego nie lekceważyła. Wyraźnie zgłosiła się do ciebie w epizodzie hipomanii, a teraz osunęła się w stan depresyjny. Potrzebuje leków i pomocy lekarza.

Nie wiedziałam, co zrobić.

W dokumentach, którymi dysponowałam, Eliza nie wpisała żadnego telefonu alarmowego

Z tego, co wiedziałam, nie miała w naszym mieście rodziny, mieszkała tu sama. Nigdy nie wspominała o przyjaciółkach. Czasami słyszałam, jak rozmawia przez telefon z jakimś mężczyzną, ale miałam wrażenie, że za każdym razem używa innego imienia, więc raczej nie była związana z nikim na stałe. Jeśli ta dziewczyna kogoś miała w naszym mieście, to tym kimś byłam chyba tylko ja.

Pojechałam do niej jednak dopiero po kilku dniach, bo łudziłam się, że jednak przyjdzie do pracy i będzie taka jak dawniej. O tym, jak bardzo się myliłam, przekonałam się, kiedy wpuściła mnie do mieszkania. wyglądała okropnie, miała nieumyte włosy i najwyraźniej zęby. Ciągle chodziła w tej samej przepoconej piżamie.

Otworzyła mi po dobrych pięciu minutach dobijania się do drzwi i od razu zauważyłam, że pomimo popołudnia zastałam ją w pościeli. Łóżko wyglądało tak, jakby od tygodnia służyło non–stop za miejsce do leżenia i jedzenia. Zapytałam, jak się czuje, ale uciekła spojrzeniem i skuliła się na fotelu. Wzrok miała smutny i jakby zobojętniały. Kucnęłam przy niej.

– Byłaś kiedyś u psychiatry? – zapytałam, nie mając pojęcia jak to wyrazić delikatniej.

Pokręciła beznamiętnie głową.

– Myślę, że masz depresję. Moja siostra cioteczna jest lekarką, umówiła cię ze swoim znajomym na konsultację. Chodź ze mną, zawiozę cię.

O dziwo, nie protestowała, kiedy położyłam przed nią czyste ubrania wyciągnięte z szafy i kazałam jej umyć zęby. Włosy zaplotłam jej w warkocz, a potem wmusiłam w nią jogurt, by mieć przynajmniej nadzieję, że nie zemdleje z wycieńczenia. W przychodni Eliza mówiła powoli, ale wyraźnie, starała się jakoś kontrolować sytuację.

Chciała, żebym weszła z nią do gabinetu

Okazało się, że Basia miała rację. U mojej pracownicy zdiagnozowano chorobę afektywną dwubiegunową. Kiedy poznałam Elizę, była akurat w fazie hipomanii, czyli odczuwała euforię i przypływ energii. Powinnam była wtedy zauważyć, że jest zwyczajnie nadpobudliwa, ale byłam zbyt zajęta prowadzeniem przedszkola i zbyt szczęśliwa z tego powodu, że wreszcie znalazłam kogoś do pracy.

Potem w internecie przeczytałam, że faza maniakalna jest dla osób chorych bardziej niebezpieczna niż faza depresyjna. Dlaczego? Ponieważ wtedy wydają się oni otoczeniu bardziej atrakcyjni. Ludzie lubią osoby energiczne, organizujące zabawy czy imprezy, zarażające innych optymizmem i euforią. Nieświadomie więc wspierają objawy chorobowe, przyklaskując zachowaniom maniakalnym.

Na szczęście, Eliza zachowywała częściową kontrolę nad swoim zachowaniem. Czytałam o tym, że ludzie w takim stanie potrafią rzucać się w wir imprez, przygód seksualnych z przypadkowo poznanymi partnerami, zakupów czy ryzykownych aktywności, jak na przykład nadmiernie szybka jazda samochodem.

Jakaś kobieta na forum pisała, że jej siostra w jeden dzień wydała oszczędności swojego życia w galerii handlowej i kupiła między innymi dwadzieścia dwie pary butów. Młody ojciec opisywał, jak zostawił żonę z miesięcznym dzieckiem i przez kilka tygodni balangował ze striptizerkami, a potem został z olbrzymim kredytem gotówkowym do spłacenia.

– Wypiszę pani zwolnienie z pracy na trzydzieści dni – powiedziała do Elizy pani doktor, a ja podyktowałam jej NIP mojej firmy.

I tak znowu skończyłam jako tymczasowa pomoc przedszkolna

Musiałam pomagać pani Joasi i mieć nadzieję, że Eliza po miesiącu wróci do pracy. Przeorganizowałam grupy tak, by panie Ola i Małgosia również zajmowały się młodszymi dziećmi. Nie obeszło się bez zgrzytu, kiedy przypadkiem usłyszałam, jak pozostałe nauczycielki sarkają na długie zwolnienie Elizy.

– Jest chora – powiedziałam głośno. – Gdyby złamała nogę albo miała zapalenie płuc, też nie przychodziłaby do pracy. A poza tym, kiedy pracowała, to na dwieście procent. Zajmowała się nie tylko swoimi dziećmi, wszystkie wiemy, że organizowała czas całemu przedszkolu. Nie chciałabym słyszeć takich uwag na jej temat, kiedy wróci.

Ostatecznie Eliza wróciła dopiero po dwóch miesiącach

Jakoś wszyscy zdołaliśmy je przeżyć. Tym razem nie była już taka nadpobudliwa, zachowywała się dość spokojnie. Domyśliłam się, że leki zadziałały. Przeczytałam też, że specyfiką tej choroby są epizody manii i hipomanii oraz depresji przetykane dość długimi okresami stabilizacji nastroju.

Po tych sześćdziesięciu dniach zobaczyliśmy więc Elizę taką, jaka była normalnie. Ulotniła się jej niespożyta energia i wiecznie euforyczny nastrój, ale wciąż była kreatywną, kochającą dzieci, ciepłą osobą.

– Teraz się pani pewnie domyśla, że wcale nie podróżowałam pomiędzy okresami zatrudnienia – powiedziała w zaciszu mojego gabinetu, kiedy rozmawiałyśmy o umowie na kolejny rok. – Zawsze po prostu odchodziłam z pracy bez słowa, kiedy zaczynała się depresja, a szefowie tylko przysyłali mi pocztą wypowiedzenie. Tak naprawdę, do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego pani jest inna. Dlaczego przyjechała pani do mnie i tak o mnie walczyła?

Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Po prostu nie wyobrażałam sobie, że ją zostawię samą w tej brudnej piżamie i z otępiałym spojrzeniem. Może dlatego, że gdzieś bardzo głęboko w mojej pamięci tkwi wspomnienie z dzieciństwa, kiedy widziałam moją mamę leżącą całymi dniami z głową przykrytą kocem i niereagującą na nasze dziecięce „mamo, jesteśmy głodni!” czy „mamo, kiedy wstaniesz?”.

Dopiero teraz na wierzch wypłynęły także inne wspomnienia: roześmiana mama wariacko kręcąca się z nami na rękach, mama zabierająca nas na zakupy i kupująca nam wszystko, co tylko wrzuciliśmy do koszyka, mama, która poszła na bazar po warzywa i wróciła ze szczeniakiem bernardyna, bo „po prostu się w nim zakochała”.

I mama, która zginęła w wypadku, kiedy miałam piętnaście lat, bo jechała sto czterdzieści kilometrów na godzinę przy ograniczeniu do pięćdziesięciu. Ale tak naprawdę nie wiem, czy chodzi o to, że dopiero po tylu latach zdałam sobie sprawę, że u mojej matki nigdy nie zdiagnozowano ChAD, co może uratowałoby jej życie.

Zawsze myśleliśmy po prostu, że mama jest przygnębiona albo przemęczona, a potem, kiedy już odpocznie, „odrabia straty”. Nie rozumieliśmy, że jej czasowa euforia i życie na wysokich obrotach było tylko drugim biegunem wyniszczającej choroby.

Może gdyby ktoś zabrał ją do lekarza w odpowiednim momencie, nadal by żyła?

Piszę to dzień po podpisaniu umowy na kolejny rok z Elizą. Wiem, że istnieje możliwość, iż znowu pójdzie na dłuższe zwolnienie, ale nie uznałam tego za powód, by jej ponownie nie zatrudniać. Dzieci ją lubią, a ona dobrze wykonuje swoją pracę. Jeśli jej stan się pogorszy, będziemy jakoś sobie radzić.

Uważam, że trzeba wspierać osoby, które mają w życiu trudniej niż my. A poza tym naprawdę lubię Elizę i nie umiem już sobie wyobrazić naszego przedszkola bez jej wielobarwnych sukienek, podzwaniających bransoletek i kartonowego domku marzeń, w którym każda ściana jest innego koloru. Mam nadzieję, że zostanie z nami jak najdłużej.

Janina, 41 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Syn i jego ciężarna dziewczyna zginęli w wypadku. Przeżyło tylko dziecko. Byłam jego jedyną nadzieją na normalne życie”
  • „Zignorowałam skurcze, a potem... zaczęłam rodzić w najbardziej luksusowej restauracji w mieście”
  • „Przedwczesny poród, śmierć córeczki… A to wszystko dlatego, że uwierzyłam w zdradę męża, którą wmawiała mi koleżanka”
Reklama
Reklama
Reklama