Moja córka ma 35 lat, a zięć 37. Trzy lata temu zostali rodzicami. Myślałam, że wraz z pojawieniem się na świecie dziecka, dorosną, ale gdzie tam! Wciąż słuchają tej samej, ciężkiej muzyki i ubierają się, jakby byli nastolatkami. Niby skończyli studia, pracują i całkiem nieźle zarabiają, ale… po pracy zachowują się jak dzieci!

Reklama

Są tacy dziecinni

Córka jest farmaceutką, zięć informatykiem. Są ze sobą od czasów liceum. Trzeba przyznać, że dobrali się jak w korcu maku. Oboje z długimi włosami, w skórzanych kurtkach, oboje z bardzo lekkim podejściem do życia. Nie wiem, jak oni skończyli studia, bo lubili imprezować. Zanim się wyprowadzili, przez nasz dom przewijały się rozmaite indywidua, tylu mieli przyjaciół… I nadal mają.

Pięć lat temu zamieszkali we własnym domku na wsi. Od razu sprawili sobie psa. Nazwali go Demon. Żeby było śmiesznie oczywiście. Lubię tego psa, ale od początku uważałam, że to imię, jak to oni mówią jest „z tyłka”.

Kiedy dowiedziałam się, że Dorotka jest w ciąży, bałam się pytać, jakie imię wybiorą dla dziecka. Kiedy dowiedzieli się, że to będzie dziewczynka, myśleli o imieniu Freja (rozpłakałam się, kiedy przekonywałam ich, że niewypowiadające „r” małe dziecko będzie się przedstawiać jako Fleja).

Na szczęście córeczce dali na imię Maria. Mnie, jako praktykującej katoliczce, kamień spadł z serca.

Zobacz także

Wyjechali na weekend, zostałam z wnuczką

Od czasu do czasu proszą mnie, bym zaopiekowała się Marysią. To za każdym razem dla mnie wielka radość. Choć to bardzo płaczliwe dziecko, Marysia jest moim oczkiem w głowie. To pierwsza i na razie jedyna wnuczka.

Dorota i Marek przywieźli ją w sobotę rano i ruszyli w swoją stronę. Mieli wrócić po nią w niedzielę po południu.

Całą sobotę się bawiłyśmy, było tak pięknie. Marysia ani razu nie zapłakała, że chce do domu, do mamy lub do taty.

W niedzielę w kościele wydarzyło się coś okropnego

W niedzielę poszłyśmy na 10 do kościoła. Marysia chyba rzadko bywa na mszach, ale ja staram się jej tłumaczyć pewne rzeczy o wierze. Przed mszą uczyłam ją składać rączki i wyjaśniać, że w kościółku trzeba zachowywać się bardzo grzecznie. Było bardzo gorąco, więc już w drodze wnuczka zaczęła marudzić. Spodziewałam się, że być może będziemy musiały wcześniej wyjść z kościoła… I faktycznie tak się stało! W pewnym momencie wnuczka zaczęła wyć i krzyczeć na cały kościół:

„Ja chcę do DEMONA!!!”

Myślałam, że dostanę zawału. Próbowałam ją uspokoić, ale ona wtedy krzyczała jeszcze głośniej. Jak opętana. Że chce do Demona. Naprawdę, w tej chwili przeklinałam w myślach jej rodziców, że tak nazwali tego psa.

Wyprowadziłam dziecko z kościoła. Wszyscy widzieli i słyszeli, jej histerię... Żeby choć powiedziała coś jeszcze, że chce do mamy, do domu, ale nie, ona powtarzała wciąż, że chce do tego przeklętego Demona!

Córka i zięć… śmiali się jak niepoczytalni

Przyjechali po Marysię zgodnie z umową. Kiedy wszystko im opowiedziałam, dosłownie pokładali się ze śmiechu. Kiedy zapytałam, co ich tak bawi, zięć odpowiedział:

„Mogła to wykrzyczeć grubym, męskim głosem: >, dopiero by było, ksiądz by pewnie z kropidłem wyskoczył od razu!”.

Nie, ta rozmowa nie miała sensu.

Kiedy wczoraj rozmawiałam z siostrą, ona już doskonale znała naszą „przygodę z Demonem”, jak to określiła. Dorotka jej powiedziała. Nie wiem, jak można to wszystko traktować jako zabawną historyjkę, dla mnie to okropne.

Ewa

Od Redakcji: Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama