Reklama

Julka zadzwoniła akurat, jak miałam wychodzić do kościoła.

Reklama

– Mamo, muszę zostać dłużej w pracy – zaczęła. – Szefowa przyjęła jeszcze dwójkę pacjentów na koniec dnia. Musisz odebrać Marysię z przedszkola! Pojedziesz?

– A do Roberta dzwoniłaś? – zapytałam od razu. – Przecież on może po córkę pojechać, prawda?

– Mamo, proszę! Muszę wysterylizować sprzęt, nie mam czasu na takie rozmowy. Pojedziesz po Marysię?

Oczywiście się zgodziłam, ale nie omieszkałam powiedzieć jej, co myślę. Moja wnuczka nie była półsierotą, miała ojca, który powinien był się nią zajmować. I chciał, tylko Julia robiła problemy! Osobiście uważałam, że jakiekolwiek problemy by się pojawiły między nimi dwojgiem, dziecko nigdy nie powinno na tym cierpieć. Mała miała prawo do obecności obojga rodziców w życiu i decyzja Julki o rozstaniu z jej ojcem była dla mnie po prostu bolesna. Ale miałam nadzieję, że to tylko przejściowe problemy w związku i młodzi wrócą do siebie, a Marysia będzie miała normalną, pełną rodzinę.

Wnusia czekała na mnie jako jedno z ostatnich dzieci. Oczywiście dlatego, że Julka zadzwoniła w ostatniej chwili, ale też, bo uparła się jak osioł i nie dała Robertowi odebrać małej. A on miał samochód i mógł być wcześniej. Nie musiałaby, biedactwo, tyle czekać.

W domu dałam Marysi zupkę i ciasto, wypytałam, co w przedszkolu, no i też troszkę o to, jak się mają sprawy między rodzicami.

– Tata ostatnio u was był? – zadałam pytanie niby mimochodem.

– Tak, przyniósł mi pączki! – pochwaliła się. – I byliśmy na placu zabaw.

– Fajnie było? – indagowałam, zadowolona, że wnuczka chętnie mówi.

– Yhy – potwierdziła z buzią pełną szarlotki.

Potem zmieniłam temat, bo bałam się, że Marysia powie Julce, że wypytywałam ją o ojca. Już raz tak było i córka dostała szału. Kazała mi się przestać wtrącać. Ale jak ja się miałam przestać wtrącać, skoro widziałam, że córka wyraźnie głupio robi? Popstrykali się o coś jak to młodzi, a ona już od razu kazała się mężowi wynosić i zarządziła separację. Tłumaczyłam jej, że to głupota, bo nie ma małżeństw idealnych, i czasem kobieta musi się trochę ugiąć, dać mężczyźnie porządzić, żeby czuł, że jest ważny. Bo wtedy i mężem będzie lepszym, i ojcem. Ale przede wszystkim ojcem.

Bo nie miałam żadnych wątpliwości, że zawsze najważniejsze jest to, żeby dziecko miało pełną rodzinę. A nie, że mama wyrzuca tatę z domu i potem rośnie taki dzieciak, problemy ma, sam nie wie, kim jest.

Oczywiście Julka miała jakieś tam swoje argumenty. Że Robert ją tłamsił, że wiecznie mówił jej, że jest do niczego i że ponoć flirtował z innymi kobietami na jej oczach, a jak się denerwowała, to mówił jej, że jest histeryczką i widzi to, czego nie ma.

Jasno córce mówiłam, że źle postępuje

Ja tam nie wiem, może on i z jakąś babą sobie pogadał, może nawet jakiś komplement obcej powiedział, ale żeby od razu za to z domu wyrzucać? Dziecku ojca odbierać? Oj, to mi się nie podobało i jasno to córce mówiłam.

– Wiesz co? Nie oczekuję, że zrozumiesz, mamo – powiedziała mi raz ostro. – Ciebie ojciec traktował jak służącą przez całe życie, pamiętam, że musiałaś go prosić o pieniądze na podpaski, a on ci robił awantury, że za dużo ich zużywasz. Tak, pamiętam to! Myślisz, że nie??

No, może i tak się zdarzyło raz czy dwa, bo faktycznie, nigdy nie pracowałam i pieniędzmi rządził w domu Janusz. Ale co z tego? W końcu dawał mi na wszystko, co chciałam, a że się przy tym nagadał? Przeżyłam jakoś, a przynajmniej byliśmy pełną rodziną, dzieci miały ojca, jak szliśmy w piątkę do kościoła, to aż miło było na nas popatrzeć – zawsze odświętnie ubrani, Janusz z naszą najmłodszą za rękę albo w ramionach. A że w domu nie zawsze sielankowo było? No, a u kogo niby jest? Wszyscy mają problemy. Najważniejsze jest to, żeby je przetrwać; jakby ludzie się rozwodzili po pierwszej kłótni, to by ani jednego małżeństwa na świecie nie było.

Pytałam córkę nie raz, o co jej tam naprawdę chodziło.

Przecież kochała Roberta, pamiętam, jakie maślane oczy do niego robiła, jak do nas przychodził.

– Właśnie o to, co ci mówię, mamo – powtarzała. – O przemoc psychiczną i ekonomiczną. O to, że traktował mnie jak idiotkę, która bez niego jest niczym, a jak się upomina o swoje, to znaczy, że histeryzuje. Mówił mi, że jestem głupia, nic nie wiem, mam się nie odzywać przy ludziach, bo tylko mu wstyd przynoszę.

Nic wtedy nie powiedziałam, ale trochę tam zięcia rozumiałam. On jest lekarzem, może się wstydzi przed swoimi znajomymi żony, która jest tylko asystentką stomatologiczną.

Oczywiście, my z córki byliśmy ogromnie dumni, bo to dobra praca i szefowa bardzo ją ceniła, ale pewnie środowisko Roberta uważało, że stać go było na więcej niż taka żona. Ja na jej miejscu bym po prostu się miło uśmiechała przy jego znajomych i nie upierała się, że będę z siebie jakąś gwiazdę towarzystwa robić. I cieszyłabym się, że mam męża lekarza, zamiast wiercić mu dziury w brzuchu, że się zagadał z jakąś inną panią doktor.

– Zagadał? – córka dostała furii, kiedy głośno wyraziłam tę myśl. – On ją podrywał! Normalnie zachowywał się, jakby był sam na tej imprezie, bez żony! Całą uwagę poświęcał jej, zachwycał się jej sukcesami i… i… – na moment jakby straciła pewność siebie – wiem, co widziałam. Dotykał jej uda, jak siedziała obok! Widziałam to!

To właśnie wtedy Robert powiedział jej, że Julka robi z siebie wariatkę, bo nic takiego nie miało miejsca, a ta lekarka to tylko koleżanka po fachu.

Ponoć nie tylko ten jeden raz tak było i Julka w końcu stwierdziła, że ma tego dosyć. Jakoś tam sobie to nawet modnie nazwała. „Gaslajtink” chyba.

I oskarżyła go, że on tylko na zewnątrz udaje dobrego męża i ojca, a tak naprawdę to źle traktuje i ją, i córeczkę.

Sędzia wzięła pod uwagę moje zeznania

Ja miałam inne zdanie. Według mnie zięć był dobrym ojcem, tylko nie miał za dużo czasu dla małej. I pewnie niekiedy go denerwowała, jak to małe dzieci. A że raz czy drugi jej dał klapsa, to chyba prawo ojca, prawda?

Julka wyrzuciła go z domu, kiedy ponoć uderzył Marysię w twarz, bo się wykrzywiała, jak ją strofował.

Ale kto wie, czy to prawda? Jakoś mi to niepodobne do Roberta, to taki spokojny człowiek. Nie wiem, czy Julce się to nie wydawało czasem. Ale córka mnie nie słuchała i wystąpiła o ten rozwód. Oczywiście sądzili się też o alimenty.

– Chcę, żeby płacił zgodnie ze swoimi zarobkami – powiedziała Julka.

– Trzysta złotych to jest śmieszna kwota jak na lekarza z prywatną praktyką! A on mi mówi, że mam jeszcze pięćset plus i że nie da na moje paznokcie. Boże, przecież ja nawet nie mogę mieć długich paznokci w pracy… Po prostu się na mnie odgrywa. I na Marysi też! Wiesz, że już dwa razy obiecał jej, że przyjdzie, a nie przyszedł?! Sama wiesz, akurat była u ciebie.

Jakoś właśnie wtedy, co odbierałam wnuczkę, Julki adwokatka kazała znaleźć jej świadków na to, że Robert zaniedbuje córeczkę. Chciała to udowodnić w sądzie, żeby dostać samodzielną opiekę nad córką. Mówiła, że Robert nie chce wyrobić małej paszportu i ogólnie robił różne trudności. Julka chciała samodzielnie decydować o córce, bez proszenia Roberta o zgodę. No i poprosiła mnie, żebym świadczyła w sądzie przeciwko niemu.

– Opowiesz, jak Marysia czekała u ciebie na niego, a on nie przyjechał – powiedziała. – Sąd bierze takie rzeczy pod uwagę. Muszę dostać tę opiekę.

– Ale jak tak będziesz go oskarżać, to nigdy wam się nie ułoży – zauważyłam. – I co, jeśli on odrzuci Marysię?

– Po prostu powiedz prawdę w sądzie, mamo – odparła zmęczonym głosem.

Pamiętam dzień rozprawy. Padało. Na sali sądowej miałam przemoczone buty. Ale skupiłam się na pytaniach pani sędzi i adwokatek. To były same kobiety, ja i Julka oczywiście też. Tylko Robert był mężczyzną i wyraźnie widziałam, że siedzi tam zaszczuty, smutny. A przecież tak kiedyś kochał Julkę! Czułam, że gdyby ona tak go nie gnoiła, to by do siebie wrócili. A Marysia miałaby normalną rodzinę.

Dlatego postanowiłam uratować sytuację. Na pytania adwokatek odpowiadałam tak, jak czułam.

– Tak, raz nie przyjechał na wizytę, ale wnuczka bardzo tęskni za tatusiem, często o nim mówi – zeznawałam, czując, że tylko ja mogę uratować rodzinę swojej córki. – Moim zdaniem Robert jest dobrym ojcem, zawsze kochał Marysię. Wnuczka go potrzebuje, ciągle pyta o tatę.

Dziękuję ci, mamusiu – powiedziała z jadem córka

To nie do końca była prawda, troszkę ją podkoloryzowałam, ale nie chciałam, żeby Robert wyszedł na tego najgorszego. Chciałam, by się rozczulił, że córeczka go potrzebuje, żeby i Julka to zrozumiała. Żeby dzięki temu do siebie wrócili i żyli normalnie jak rodzina, może nawet mieli nowe dziecko.

Po rozprawie córka była w furii.

– Coś ty zrobiła?! – krzyczała w samochodzie. – Dlaczego nakłamałaś w sądzie? Wiesz, że Robert nie jest i nigdy nie był dobrym ojcem! Dlaczego tak mi utrudniasz zrobienie tego, co najlepsze dla mojego dziecka?!

– Boś głupia! – wypaliłam. – Tylko byś z nim wojowała, a nie widzisz, że przez to dziecko ucierpi! Ty go w sądzie obrazisz, a on się odegra na Marysi i już w ogóle nie będzie się z nią widywał! I co, lepiej będzie, jak się i na ciebie, i na nią obrazi? Dziecko własnego ojca nie będzie znało, bo ty musisz postawić na swoim?! Moja wnuczka bez ojca będzie dorastać?

Nigdy nie widziałam u córki takich oczu. Aż się wzdrygnęłam, kiedy przeszyła mnie spojrzeniem. A potem bardzo powoli powiedziała tonem, którego nie znałam:

– Widzisz, mamo, rzecz w tym, że tu nie chodzi o ciebie ani o twoje wyobrażenia o tym, co jest dobre dla Marysi. To, co zrobiłaś, to było krzywoprzysięstwo. Dobrze wiesz, że to nie Marysia pyta o tatę, tylko ty ciągle ją o to wypytujesz. Ona… ona się go boi. Wiedziałaś o tym? Tak, wtedy kiedy po nią jednak nie przyszedł, powiedziała mi, że to dobrze, boby musiała być grzeczna przez cały dzień. Dopytałam, o co chodziło i okazało się, że jak z nim jest, to owszem, dostaje słodycze i zabawki, ale nie wolno jej biegać, hałasować ani się brudzić. Robert strasznie nakrzyczał na nią, kiedy ubrudziła się lodem, powiedział, że je jak świnia, i że wstyd się z nią pokazywać.

– No, on chce, żeby ona była grzeczna… – zaczęłam bronić ekszięcia. – Wychowuje ją, to przecież…

– Wychowuje?! – Julka płakała i krzyczała jednocześnie. – On ją tresuje! Jak nie jest, jego zdaniem idealna, to jej mówi, że każe ją oddać do domu dziecka i tam ją nauczą dyscypliny! Wyobrażasz sobie? Mówić tak do czteroletniego dziecka?!

A potem rzuciła się na mnie. Że bronię Roberta i jej nie słucham. Że najważniejsze zawsze było dla mnie, żeby „dobrze wyglądać na zdjęciu”, jak to określiła. Oskarżyła mnie, że nigdy nie postawiłam się jej ojcu, użyła ostrych słów, że traktował mnie przy niej i przy jej rodzeństwie jak szmatę, a ja się na wszystko zgadzałam, żeby utrzymać pozory szczęśliwej rodzinki… Nie sądziłam, że tak to oceniała. Myślałam, że doceniała, że dałam jej szczęśliwe dzieciństwo w pełnej rodzinie. Ale kiedy to powiedziałam, zaśmiała się gorzko, wręcz z rozpaczą.

– Ty nigdy się nie zmienisz, mamo – rzuciła ni to ze śmiechem, ni to z płaczem. – Zniszczyłaś sobie życie, pozwoliłaś ojcu siebie i nas tyranizować, żeby tylko utrzymać pozory na zewnątrz. A teraz złożyłaś fałszywe zeznania w sądzie, bo sobie ubzdurałaś, że Robert i ja do siebie wrócimy i stworzymy szczęśliwą rodzinkę, którą będziesz się mogła chwalić swoim sąsiadkom! Wiesz co, mamo? Nie tylko Robert jest toksyczny. Ty, niestety, też…

Nie rozumiałam i właściwie do dzisiaj nie rozumiem, o co jej chodzi. Przecież ja chciałam dobrze. Tymczasem Julka zadzwoniła do mnie z furią, kiedy dostała wyrok. Sąd nie ograniczył praw rodzicielskich Robertowi, biorąc między innymi moje zeznania za dobrą monetę. Córka nie może więc bez jego zgody zabrać Marysi na wakacje za granicą ani wybrać jej szkoły.

Mówi, że to moja wina.

Ale jest jeszcze gorzej, sąd nie przychylił się do jej wniosku, żeby spotkania ojca z córką odbywały się w obecności innej dorosłej osoby z rodziny albo kuratora. Więc Robert zabiera Marysię w każdą sobotę. Mała wraca milcząca i wystraszona, znowu zaczęła sikać do łóżka, a na wieść, że przyjedzie po nią tata, wczepia się w Julkę i płacze, że nie chce z nim iść, bo on ciągle krzyczy i na nic nie pozwala.

– Dziękuję ci, mamusiu – powiedziała ostatnio z jadem Julka. – To ty nam zafundowałaś ten koszmar. Jesteś z siebie zadowolona? Że ten cholerny socjopata może zabierać Marysię kiedy chce, bo tak go broniłaś w sądzie?!

Nie, nie jestem z siebie zadowolona. Zrozumiałam, że zrobiłam coś złego, chociaż miałam dobre intencje. Dotarło do mnie, że nie miałam prawa wtrącać się w wybory córki. Powinnam była ją wspierać, ufać jej, a nie pisać scenariusz jej życia na swoją modłę.

Nie wiem tylko, czy nie za późno na skruchę. Julka uparcie nie odbiera moich telefonów, nie chce mieć ze mną nic wspólnego.

W ostatniej rozmowie rzuciła, że mi nie ufa. Że nie wie, co mogłabym zrobić w imię swoich wizji tego, jak powinno wyglądać jej życie.

To taka straszna kara dla mnie… A ja tylko próbowałam uratować jej małżeństwo i zapewnić Marysi szczęśliwe dzieciństwo z mamą i tatą…

Halina

Zobacz także:

Reklama
  • „Mąż wykrzyczał, że nigdy nie chciał się ze mną żenić. Wpadliśmy, więc teściowa i matka go zmusiły – przekupiły go pracą u mojego ojca”
  • „Synowa wychowuje mojego wnuka na życiową kalekę. Wszystkiego mu zabrania. Babcia pozwoliła mu się wyszaleć”
  • „Była synowa robi wszystko, by wnuki o mnie zapomniały. Na alimenty mojego synka umiała naciągnąć, a mnie mówi, że jej nie szanuję!”
Reklama
Reklama
Reklama