„Zawaliłam jako matka, chciałam tylko przytulić i przeprosić Anetkę. Ale gdy tamtej nocy zeszłam do piwnicy, zrozumiałam, co mi zrobiło własne dziecko”
Trzasnęłam drzwiami i wybiegłam z komisariatu. Rozpłakałam się, bo wiedziałam, że już za późno. Straciłam córkę.
- redakcja mamotoja.pl
Po raz kolejny obrzuciłam spojrzeniem ciasny pokoik, który pełnił funkcję mojej sypialni. Przetarłam zaspane oczy. Pod palcami czułam opuchliznę. Jak zwykle zbyt późno położyłam się spać. Głowę rozsadzał mi pulsujący ból. To było jak koszmarny kac.
Do późna leżałam w łóżku, na przemian nakrywając się kołdrą po samą brodę i zrzucając ją na podłogę, by poczuć chłód nocy. Wspomnienia nie dawały mi spokoju.
Nie tylko one zresztą – dręczyły mnie również wyrzuty sumienia. Ostatnio miałam wrażenie, że są wręcz namacalne, a nawet, że je słyszę.
Sama nie wiedziałam, co się ze mną dzieje
Wszystko zwalałam na karb rzekomej choroby, która toczyła mój umysł. Po zniknięciu Anety dostałam receptę od psychiatry, który orzekł, że mam zespół stresu pourazowego i depresję.
– No bez przesady – obruszyłam się. – Czy ma pan dzieci? Jeśli tak, to chyba sam pan rozumie, skąd u mnie takie reakcje…
Lekarz kiwał głową i przybijał pieczątkę na skrawku papieru z wypisanym harmonogramem dawkowania medykamentów na „zły humor”.
Czułam się zbywana i pozostawiona sama sobie. Podobnie zresztą jak na policji, gdy zgłosiłam zaginięcie córki. Aneta zniknęła tuż po osiemnastych urodzinach.
– Córka jest już dorosła – zauważył policjant. – Nikt jej porwał…
– Skąd pan to niby wie? – warknęłam na niego, nie panując już prawie nad emocjami.
– Zabrała swoje rzeczy, jak pani wspomniała, a poza tym już wcześniej były z nią problemy…
– A co ma piernik do wiatraka?! – cała się trzęsłam z gniewu. – Szukacie tylko miłych i grzecznych ludzi?!
Wybiegłam wtedy z komisariatu wściekła, uprzednio trzasnąwszy drzwiami pokoju policjanta, który… niestety miał rację. Oparłam dłonie o maskę auta i wybuchnęłam histerycznym płaczem. Dotarło do mnie, że już za późno…
– Straciłam ją – wymamrotałam, ocierając łzy.
Usiadłam za kierownicą i zerknęłam w przednie lusterko. Widziałam zrozpaczoną matkę, która zbyt późno się zorientowała, że wychowanie dziecka to nie przelewki.
Przy życiu trzymała mnie praca. Wychodziłam rano i wracałam wieczorem, wypełniając swój dzień turkotem maszyny do szycia. Pracowałam jako krawcowa i tylko to zajęcie dawało mi satysfakcję, mimo iż praca do lekkich nie należała.
Najgorsze były wieczory. Pod koniec każdego dnia rozliczałam się sama ze sobą z popełnionych błędów. Myślałam o moim jedynym dziecku…
Aneta była wysoka, szczupła i miała piękne brązowe oczy, zupełnie jak ja kiedyś. Tak samo jak ja bujała w obłokach, ale nie potrafiła z nich zejść na ziemię. Była buntowniczką. Ja starałam się spoważnieć, złapać za ster własnego życia, szczególnie gdy zaszłam w ciążę.
Dla Anety nic nie było ważniejsze od pozornej wolności. Ledwo skończyła gimnazjum i nie miała żadnych zainteresowań. A co najgorsze, nie stroniła od używek.
Gdy wpadła w sidła nałogu, czułam, że to moja wina. Dużo pracowałam i często zostawiałam Anetę samą w domu, a gdy wracałam późnym wieczorem, zjadłam coś, umyłam się i zaraz kładłam się spać.
Rzuciłam się w wir pracy w dobrej wierze. Chciałam zapewnić córce godne życie i dobry start w dorosłość. Bolała mnie jej niechęć do nauki i lekceważenie wszelkich obowiązków. Bałam się, że to, co się z nią dzieje, to niekoniecznie przejściowy nastoletni bunt. A jednak nie zrobiłam nic, by nią potrząsnąć.
– Aha, czyli nie wie pani, z kim córka się zadawała, a my jej mamy teraz szukać… – stwierdził ironicznie policjant podczas przesłuchania tuż po zaginięciu Anety.
Nawet na mnie nie patrzył, gdy tym jednym zdaniem podsumował moją rodzicielską nieudolność. Sytuacja ta przypominała mi się niemal codziennie. Kiedy z cichym skrzypnięciem otwierałam drzwi do pustego, cichego mieszkania, a potem odkładam klucze na komodę, czułam, jakbym przenosiła się w czasie i znów przeżywała tamte emocje.
Któregoś dnia coś się jednak zmieniło. Nie mogłam znaleźć kluczy do piwnicy.
– Gdzie ja je położyłam? – mruczałam pod nosem, wyrzucając zawartość pojemnika, który stał na lodówce i służył mi do przechowywania rozmaitych szpargałów. Przetrząsnęłam wszystkie szuflady, szukałam nawet pod stertą ręczników w łazienkowej szafce. W końcu się poddałam. A potem odkryłam, że z kuchennej szuflady zniknął nóż do krojenia chleba. Też wyparował jak klucze? Boże, czy to początki demencji?
Kładąc się wieczorem do łóżka, wcisnęłam policzek w poduszkę i zaklinałam sen, by przyszedł jak najszybciej. Byle nie myśleć, nie zastanawiać, jaka przyszłość czeka samotną, starzejącą się kobietę z galopującą sklerozą. Udało mi się na krótko.
Blask księżyca wlewał się do sypialni przez na wpół zasłonięte żaluzje, kiedy coś mnie obudziło. Śmiech? Czyżby gdzieś grało radio?
Odrzuciłam kołdrę i usiadłam
Uważnie nasłuchiwałam, a potem nachyliłam się nad podłogą. Wydawało mi się bowiem, że dźwięki dochodzą z dołu…
Przeszło mi przez myśl, że już słyszałam podobne hałasy, tylko wypierałam fakt, że mogą być prawdziwe. Czyli nie dość, że sklerotyczka, to jeszcze wariatka. Dosyć. Nie mogłam dłużej tego ignorować. Zarzuciłam szlafrok na ramiona i podreptałam do przedpokoju.
Odruchowo sięgnęłam na komodę… i cofnęłam rękę. No tak, przecież klucze do piwnicy gdzieś wywędrowały.
Przełknęłam ślinę, serce zatłukło mi się w piersi. Co tu kryć, zdenerwowałam się. Wszystko wskazywało bowiem na to, że ktoś właśnie bawi się w mojej piwnicy, a ja nie mam do niej kluczy.
No nic, raz kozie śmierć. Zejdę na dół i sprawdzę, co się tam dzieje. W piwnicy miałam rower i kilka innych rzeczy, które mogły paść łupem złodziei. Szkoda by było. Jeśli naprawdę ktoś tam grasuje, po prostu wrócę do mieszkania i zadzwonię na policję. Z duszą na ramieniu nacisnęłam klamkę…
Kiedy znalazłam się na pogrążonej w mroku klatce schodowej, byłam już pewna, że hałasy nie są wytworem mojej wyobraźni. Dźwięki zrobiły się wyraźniejsze.
Dotknęłam dłonią zimnej ściany i ostrożnie postawiłam stopę na schodku, a potem kolejnym. Serce waliło mi jak młotem, kiedy zbliżyłam się do piwnicznego wejścia.
Gęsta ciemność osaczyła mnie jak mgła, zapach zatęchłych pomieszczeń wdarł się do nosa.
Na chwilę przystanęłam, przywierając plecami do chropowatego muru. Głęboko, wolno oddychałam, chcąc uspokoić galopujące tętno. To było jak migawka albo kadr z filmu, który wyświetlił się w mojej głowie.
Płynąca z głębi mrocznego korytarza melodia sprawiła, że zakręciło mi się w głowie. Boże, Aneta…
Osunęłam się na podłogę i ukryłam twarz w dłoniach. Oczami wyobraźni dostrzegłam siebie krzyczącą do córki, by przyciszyła tę cholerną muzykę. To była ta sama piosenka, której najczęściej słuchała moja córka.
– To niemożliwe – wyszeptałam, sama nie wiem, czy bardziej z nadzieją czy lękiem, a potem wstałam i ruszyłam w głąb ciemnego korytarza. – Boże! – wrzasnęłam i odskoczyłam na bok, uderzając ramieniem o ścianę.
Ktoś przebiegł obok mnie
Wsunęłam dłoń do kieszeni szlafroka, by się upewnić, że zabrałam ze sobą komórkę. Przesunęłam palcem po ekranie, zerknęłam. Dochodziła druga w nocy.
– Ktoś tu idzie, spadamy! – człowiek, który mnie potrącił, otworzył drzwi piwnicy, a te z łoskotem uderzyły o ścianę.
Z wnętrza sączyło się blade światło. Ściskałam w dłoni telefon, gotowa w każdej chwili zadzwonić na policję. Nie zemdlałam chyba tylko dlatego, że w pionie trzymała mnie nadzieja na zobaczenie córki. Zrozumiałam, że to ona musiała zabrać klucze do piwnicy. Pewnie znowu narobiła głupot, może wstydziła się za swoje zachowanie, za to, że uciekła wtedy bez słowa…
Nieważne! Chciałam tylko ją zobaczyć, przekonać się, że jest cała i zdrowa. Niech układa sobie życie, jak chce. Jest dorosła i nie mogę jej niczego nakazać. Nigdy tego zresztą nie robiłam, nie stawiłam granic i teraz jest, jak jest.
Serce podeszło mi do gardła, gdy usłyszałam harmider. Drżącą dłonią w uruchomiłam funkcję latarki w telefonie. Na ściany piwnicy padł snop światła.
– To twoja matka? – zapytał ktoś, kiedy pozostali uciekali.
Pytanie odbiło się echem od ścian i… pozostało bez odpowiedzi. W blasku latarki dostrzegłam wychudzoną postać w podartych dżinsach i flanelowej koszuli. Długie włosy strąkami opadały na plecy.
– Aneta! – krzyknęłam.
Postać zatrzymała się. Na moment obróciła głowę, ukazując blady profil. Zmrużyłam oczy. Kręciło mi się w głowie i nie byłam pewna, czy dobrze widzę. Kiedy spojrzałam ponownie, nikogo już nie było. Znowu byłam sama. Upadłam na kolana, a telefon uderzył o podłogę.
– Aneta… – wyszeptałam, połykając łzy.
Nagle w ciemnościach coś błysnęło. Podniosłam komórkę i chwyciłam leżący na ziemi przedmiot.
To był nóż kuchenny, którego zniknięcie zauważyłam tego popołudnia. Kawałek dalej leżała porzucona kłódka z zaginionym kluczem do piwnicy. Też ją wzięłam. Wstałam i weszłam do pomieszczenia, które śmierdziało dymem papierosowym, tanim alkoholem i Bóg wie czym jeszcze.
Bałagan był potworny. Słoiki z rozmaitymi przetworami leżały potłuczone na ziemi, a jeden z regałów ledwo trzymał się kupy, oparty o przeciwległą ścianę.
Podłogę przykrywały jakieś szmaty, najpewniej służące do spania. Poczułam narastającą gulę w gardle.
Nie mogłam uwierzyć, że córka weszła do domu tylko po to, by zabrać klucze do piwnicy i zapewnić swojemu szemranemu towarzystwu nocleg.
Buzowały we mnie różne uczucia – od rozczarowania poprzez bolesną tęsknotę aż po wściekłość.
Zawaliłam jako matka
To nie ulegało wątpliwości. Niemniej tego, jak potraktowała mnie własna córka, nie dało się niczym usprawiedliwić. Z głuchym łoskotem zamknęłam piwnicę i wróciłam do mieszkania.
Stanęłam przy oknie w swojej małej sypialni i wpatrywałam się w ciemność. Zdawało mi się, że w oddali widzę sylwetki niknące w parkowych alejkach.
Zacisnęłam usta ze złości, a potem udałam się do dawnego pokoju córki. Zerwałam ze ściany plakaty z jakimiś gwiazdami muzyki punkrockowej. Cisnęłam na podłogę starannie ułożoną na łóżku pościel, która wciąż czekała na powrót właścicielki. Wyrwałam z kontaktu stojącą na biurku lampkę i rzuciłam nią o ścianę.
Mój wzrok padł na wiszące na ścianie zdjęcie… Serce eksplodowało mi na milion kawałków. Fotografia przedstawiała młodszą wersję mnie, która trzyma na kolanach dziewczynkę z warkoczykami, o łobuzerskim spojrzeniu. Mama i córeczka… Kiedyś tak sobie bliskie, teraz jak obce.
Nie wiedząc, co innego mogłabym zrobić, następnego dnia udałam się na policję i zgłosiłam włamanie.
Tym razem policja miała powód, by szukać mojej córki. Wierzyłam, że ją złapią. Chciałam, żeby ją złapali. Bo to może być jedyna szansa na spotkanie i rozmowę. Tak wiele mam jej przecież do powiedzenia… Zacznę od tego: kocham cię i przepraszam.
Anna
Zobacz też:
- "Reakcja teściowej na ciążę mocno mnie zdziwiła. Zmroziło mnie jednak dopiero, gdy podsłuchałam jej rozmowę"
- "Myślałam, że teściowa upilnuje wnuczkę na działce. Zamurowało mnie, gdy zobaczyłam, co mała przyniosła do domu"
- „Ojciec bez słowa zniknął, gdy byliśmy mali. Dopiero po latach poznaliśmy straszną prawdę”