Reklama

Niektórzy mówią, że starość jest nudna i męcząca. Nie zdarza się już nic nowego, a jeśli nawet coś się trafi, to można spokojnie zakładać, że będzie to strata lub choroba, a najpewniej jedno i drugie. Największą stratę poniosłam tuż po czterdziestce, gdy zginął w wypadku mój ukochany mąż, toteż traktowałam te przepowiednie ulgowo – czy mogło spotkać mnie coś gorszego?

Reklama

Najpierw starałam się po prostu żyć, potem żyć interesująco, a wreszcie nauczyłam się także pogody ducha. Dochody miałam przyzwoite, choć, jak to mówią, bez szału, jedyna córka skończyła studia i wyszła za mąż, potem urodziła mi wnuczkę i dużo później także wnuka. Czym się miałam martwić?

Nie znam drugiego takiego marudy

– Ten mamy optymizm potrafi być naprawdę wkurzający – podsumował zięć jakiś czas temu. – Jakby mama musiała dyrygować rodzinką malkontentów i cudaków tak jak ja, skończyłyby się te arie na cześć życia!

– Ty, Bartuś, nie zapominaj, że mówisz także o mojej rodzinie – pogroziłam mu żartobliwie palcem.

Dobry z niego chłop, ale za bardzo bierze wszystko do siebie. Czemu tak go boli, że córa przeszła na wegetarianizm, a synek po awanturze wywalczył w końcu dla siebie zajęcia baletowe?

– Teraz właśnie mówię o najściślejszej mamy rodzinie – sapnął. – Hanka już się chwaliła, że zapisała się z psiapsiółami na warsztaty ikebany? Lepiej by się zastanowiła, gdzie Tamarka będzie mieszkać, gdy pójdzie na studia!

Teraz wielkie halo, gdzie Tamarka będzie mieszkać… Trzeba było myśleć wcześniej, wtedy, gdy mu strzeliło do głowy, żeby sprzedać mieszkanie w Krakowie i wybudować się na wsi u rodziców! Ostatecznie rodzice mu zmarli, przyjaciół tam za wielu nie ma i jak chce pozrzędzić, wydzwania do mnie.

– Ty sam jesteś cudak, Bartuś – powiedziałam mu w końcu.– Znasz innego faceta, który by dzwonił do teściowej, by się wygadać?

– Ale co też…

– I malkontent – dobiłam go z satysfakcją. – Nikt w tej rodzinie nie marudzi tak jak ty. Nikt, kochanieńki.

W sumie – pomyślałam – jak już przestałam się śmiać, mogłabym Tamarkę przygarnąć na te cztery lata. Czy trzy, kręćka można dostać z tymi reformami! Pokój jeden stoi wolny. Tylko czy taka młoda dziewczyna będzie chciała ze starą babą mieszkać?

Posmakowała mi ta jarska kuchnia

Zadzwoniłam, by zapytać, a wnuczka natychmiast zapaliła się do tego pomysłu. Jej rodzicom też się spodobał. Wiadomo, w końcu dla nich to oszczędność i dodatkowa opieka nad dziewczyną. Chociaż, gdy córka zaczęła mnie instruować, jak powinnam gotować, by jednak przemycać zwierzęce białko w potrawach, uznałam, że przesadza.

– Dajże spokój, Haniu – przerwałam w końcu te żenujące wywody. – Co ty ze mnie chcesz zrobić, tajną agentkę mięsnego lobby? Nie chcę!

– To jest kwestia odpowiedzialności, mamo. Tamarce się wydaje, że pozjadała wszystkie rozumy, ale to wciąż smarkula i ktoś powinien nad nią czuwać.

Tamara wprowadziła się pod koniec września, a już miesiąc później zorientowałam się, że praktycznie i ja zostałam wegetarianką. Niby była jeszcze jakaś kiełbasa w lodówce, czasem trafiła się wędzona rybka, ale obiady gotowałam już bezmięsne, bo tak było łatwiej. Szczególnie odkąd Tamara pokazała mi, jak szukać przepisów w internecie – tyle tam było niesamowitych receptur, że po raz pierwszy od lat kucharzenie znów zaczęło mi sprawiać przyjemność.

– Musimy kupić bataty – rzucałam potem hasło na zakupach. – Podobno pieczone są pyszne!

– Ależ się, babciu, wkręciłaś – śmiała się ze mnie wnuczka. – I pomyśleć, że laptop tyle przeleżał w bieliźniarce!

– A bo twoi rodzice podarowali mi komputer, żebym sobie sprawdzała objawy chorób – broniłam się. – To chyba jasne, że w moim wieku wolałam go wepchnąć w mysią dziurę!

Od czasu do czasu Tamara jeździła do domu, nieraz wpadała także córka z zięciem i, jak to bywa w takich okolicznościach, wraz z ludźmi krążyła także spożywka, z oczywistych powodów głównie mięsna. Z początku ją zjadałam, ale potem, gdy obejrzałam w internecie reportaż z rzeźni, wszystkie te dary zaczęły stawać mi w gardle.

– Przestańcie obie cudować – poradził mi zięć, gdy poprosiłam o ewentualną zmianę menu. – Powinna mama mieć więcej rozumu niż małolata, sorry.

– A ty więcej wrażliwości! – wypaliłam.

– Taaak? A skąd wy obie wiecie, że marchewka nie cierpi przy wyrywaniu, hę? – zabłysnął. – Może ona płacze, tylko dźwięki są w niesłyszalnym dla człowieka paśmie?

Trochę obawiałam się świąt, ale Tamarka mnie uspokoiła, że wigilia w jej domu przecież zawsze i tak jest jarska.

I faktycznie. Tylko trochę było burczenia przy smażonym karpiu, tym bardziej że i tak nie było na niego wielu amatorów, ale za to barszczu z uszkami młoda zjadła tyle, że wszyscy byli usatysfakcjonowani.

Nigdy nie miałam takich dobrych wyników

Jakoś w lutym zrobiłam sobie ogólne badania, a kiedy wyszły dużo lepsze niż wcześniej, namówiłam Tamarę, by też się przebadała. Od tej pory, ledwo zaczynało się wieszczenie, że dziecko umrze i ja będę temu winna, wyciągała karteluszki i machała nimi przed oczami rodziców. Wydawało się, że wychodzimy na prostą, niedowiarkowie zostali przekonani. Słowem, fala euforii uniosła nas na tyle, że na Wielkanoc postanowiłyśmy zaprosić wszystkich do nas.

– Pomogę w przygotowaniach – obiecała wnuczka. – Może w końcu uwierzą, że nie żywię się trawą. Może też przekonają się do zmiany diety?

Ech, młodość bywa taka naiwna!

Naharowałyśmy się obie, ale też stół wyglądał smakowicie: pyszne, kolorowe sałatki, samodzielnie ukiszony żurek z jajkiem, pasztet z ciecierzycy, drugi z pieczarek, plastry pieczonej marchwi á la łosoś, ba, pierwszy raz w życiu zrobiłam sama proteinę z mąki, czyli seitan, a sąsiad zgodził mi się ją uwędzić w swoim domku na działce. Do tego ciasta, babki – aż same się zachwyciłyśmy, że tyle tego było i tak smacznie nam wyszło. Do tego pisanki, dressingi… Niech no tylko ktoś zacznie narzekać!

I coś wam powiem – było miło. Tak miło, że aż mi było głupio, że zwątpiłam w swoją rodzinę. Zięć, co prawda, musiał coś palnąć jak to on, ale wszystkie jego uwagi dało się przy odrobinie dobrej woli podciągnąć pod ogólne zaskoczenie. Tamara najbardziej zadowolona była z młodszego brata – mały tak zajadał, aż uszy mu się trzęsły.

– Cóż się dziwić? – skwitował jego ojciec. – Pewnie raz w życiu nasza baletnica nie boi się, że utyje!

– To też zaleta, Bartuś – uśmiechnęłam się do niego. – Jeszcze sałatki?

– Tej ze smażonym ananasem bym zjadł odrobinę – machnął ręką. – Skoro mój brzusio od tego nie urośnie jeszcze większy – poklepał się po wybrzuszeniu pod koszulą.

Naprawdę wydawało się, że problem wegetariański w rodzinie przestał istnieć.

Tak sądziłam, o ja naiwna, aż do dziś, kiedy to zadzwoniła moja córka.

Naiwna myślałam, że się czegoś nauczyli

– Słuchaj, mamuś – zaczęła. – Chcielibyśmy uczcić twoje siedemdziesiąte urodziny. To w końcu nie byle co, prawda?

– Przecież to dopiero w październiku – żachnęłam się.– A poza tym też mi okazja… Siedemdziesiąt lat to nie jest coś, czym chwali się kobieta.

– Daj spokój, co ty mówisz! – przerwała mi. – Całe wieki nie widziałaś się z siostrami. Taka okazja długo się nie powtórzy. Będzie super!

– Skoro wam tak zależy, to jasne, zapraszam – ustąpiłam. – Przygotuję coś dobrego z Tamarką. Tylko bez drogich prezentów i zadęcia, bo…

– Nie, mamo, impreza będzie u nas – weszła mi w słowo córka. – Wiesz, żeby każdy miał co zjeść. Normalnie, będzie szynka, bigos, alkohole.

– To Wielkanoc u nas była nienormalna? Wyszliście głodni?

– Oj, przestań! – przerwała mi. – Ma być po prostu miło, bez epatowania dziwactwami, tym waszym wegetarianizmem! Rodzinnie, rozumiesz?

Czy rozumiem?

To raczej proste: we własne urodziny mam się podporządkować i siedzieć cicho, jak przystało na stojącą nad grobem staruszkę. Może jeszcze powinnam wcinać kiełbasę, żeby nie zepsuć nastroju?

Krystyna

Zobacz także:

Reklama
  • „Synowa wychowuje mojego wnuka na życiową kalekę. Wszystkiego mu zabrania. Babcia pozwoliła mu się wyszaleć”
  • „Była synowa robi wszystko, by wnuki o mnie zapomniały. Na alimenty mojego synka umiała naciągnąć, a mnie mówi, że jej nie szanuję!”
  • „Oddałam dziecko do okna życia, ale nie mogłam z tym żyć. Musiałam ją odzyskać”
Reklama
Reklama
Reklama