Poznaliśmy się na konferencji. Cały dzień różnych spotkań, wykładów, ale posiłki to był czas wolny, i właśnie podczas kolacji Rafał do mnie zagadał. Podobno od kiedy mnie zobaczył, nie mógł oderwać ode mnie oczu. Banał, ale podziałał… Od razu się przyznał, że jest rozwodnikiem, i że to on zajmuje się dwójką dzieci. Ich matka raz jest w Polsce, raz jej nie ma, raczej nie widuje się z dziećmi. Aha, czyli nie ma się co nastawiać na wolne weekendy tylko we dwoje, choćby co dwa tygodnie. Niemniej doceniłam fakt, że Rafał niczego nie ukrywał. Gdy po konferencji umówiliśmy się na randkę, długo rozmawialiśmy, dochodząc do wniosku, że z tej mąki może być chleb. Szybko rzuciliśmy się więc do prac piekarskich i już wkrótce poznałam jego córki.

Reklama

Bałam się tego spotkania

A jeśli mnie nie polubią? Albo ja ich? Co tu kryć, nie przepadałam za dziećmi, prawdę mówiąc, nie byłam pewna, czy w ogóle chcę mieć własne. Tymczasem wiążąc się z facetem, który jest ojcem, siłą rzeczy wiązałam się też z jego dziećmi, zwłaszcza że ich matki praktycznie nie było.

Mimo moich obaw spotkanie przebiegło gładko. Zuzia miała cztery lata i była typową przylepą, który uśmiechała się i lgnęła nawet do obcych ludzi. Siedmioletnia Dominika była bardziej wycofana, ale i ona stopniowo nabierała do mnie zaufania. Jednak co do przeprowadzki… wahałam się.

Miałam własne mieszkanie, małe, ale urządzone po mojemu. Ciche, czyste i pastelowo-eleganckie. W mieszkaniu Rafała było głośno, kolorowo i panował w nim wieczny bałagan, bo dziewczynki wywracały wszystko do góry nogami, co rozumiałam. Ale gdy wracałam do siebie, oddychałam z ulgą i wreszcie odpoczywałam. Czy dałabym radę mieszkać razem z nimi i znosić ten chaos na co dzień?

Jakim trzeba być wrednym, żeby wymyślać te piramidalne bzdury!

Z biegiem czasu coraz bardziej podobał mi się ów rodzinny rozgardiasz. Pewnie dlatego, że byłam zakochana. Nie jakąś naiwną, młodzieńczą miłością, ale dojrzałą i poważną, choć uświadomienie sobie tego nie zajęło mi lat. Poszło błyskawicznie. Może tak jest, gdy trafisz na właściwego człowieka. Chciałam być z tym mężczyzną, lubiłam jego córeczki, a one mnie. Nie było w tym mojej zasługi. Obie dziewczynki były jeszcze małe, potrzebowały bliskiej im kobiety, która przytulałaby jej częściej niż raz na kilka miesięcy, tak jak żona Rafała, która po pół roku wróciła do kraju i zabrała dziewczynki na dwie noce do siebie.

Zobacz także

Poszła z nimi do kina i na frytki, a gdy je odprowadziła, kazała się Rafałowi zastanowić, czy na pewno chce się z kimś związać na stałe. Bo ona sobie nie życzy, by jakaś obca baba kręciła się przy jej córkach. Groziła, że odpowiednio nastawi dziewczynki. I słowa dotrzymała…

Sama wróciła za granicę, gdzie mieszkała i pracowała, ale w Polsce była jej matka. I nagle babcia, która dotąd jakoś nie tęskniła za wnuczkami, zapragnęła intensywnego kontaktu z nimi. Koniecznie na cały weekend, w zastępstwie mamusi. Rafał niczego nie podejrzewał, a dziewczynki chciały pojechać do babci. Nawet nam to odpowiadało – będziemy mieć weekend tylko dla siebie. Ale gdy przywitaliśmy je w niedzielę po południu, starsza spojrzała na mnie jak na… macochę, a młodsza nie dała się przytulić.

– Hej, co to za zachowanie? – Rafał pomagał im odwinąć się z szalików, zdjąć buty i kurtki. – Obydwoje za wami tęskniliśmy.
– Ona chce tylko twoich pieniędzy – Dominika założyła ręce na piersi. – I dlatego udaje, że nas lubi. Nie chcemy jej tu.
– Co ty mówisz?! – Rafał był wstrząśnięty. – W tej chwili przeproś Sabinę!
– Nie musi… – westchnęłam, bo zrozumiałam, że to nie są słowa, jakie mogłyby przyjść do głowy siedmiolatce. – Nie ona to wymyśliła. Usłyszałaś to od babci, prawda?

Cisza i jej nadąsana mina potwierdziły moje przypuszczenia.
– Wasz tata wydaje pieniądze głównie na was, niewiele ma na swoje przyjemności. Mnie zostaje więcej, bo nie mam dzieci, którym musiałabym kupować ubrania i zabawki, zabierać na basen, do kina, na lody… Jeśli ktokolwiek miałby tu być z kimś dla pieniędzy, to wasz tata ze mną. Ale nie jest. Jesteśmy razem, bo się kochamy. I tak się złożyło, że was też bardzo lubię, może nawet już kocham, choć wcale nie macie pieniędzy – roześmiałam się na koniec tego wywodu, choć w duszy było mi przykro, że babcia dziewczynek użyła tak obrzydliwego argumentu, by je do mnie negatywnie nastawić.

Od tamtej pory walczyliśmy z wiatrakami

Dziewczynki szły na spacer z babcią, i wracały z płaczem, bo babunia im powiedziała, że macochy są wredne, biją swoje pasierbice albo każą im sprzątać, prać i gotować. Nie pozwalają im się bawić, choć przed innymi udają bardzo miłe. Jechały do niej na sobotę lub niedzielę, a gdy wracały, Zuzia kopała mnie w kostkę na powitanie, bo tak podobno trzeba witać macochę, żeby „znała swoje miejsce w szeregu”.

Boże, jak wrednym trzeba być człowiekiem, żeby wymyślać takie rzeczy i nabijać nimi głowy dzieci, straszyć je, wpędzać w poczucie zagrożenia? Już mniejsza o mnie, ale jak to babsko mogło tak krzywdzić swoje własne wnuczki? W imię czego?

Rafał wiele razy rozmawiał z dziewczynkami. Przypominał im, jak było nam miło we czwórkę, zanim babcia zaczęła mieszać. Rozmawiał też z byłą teściową, prosił, by przestała opowiadać te bzdury i robić dziewczynkom wodę z mózgu. Ich matka wyprowadziła się za granicę i tam buduje swoją przyszłość, on też ma prawo ułożyć swoją. Nie chce być samotny, póki córki nie dorosną, bo jego była żona ma takie widzimisię. Jak grochem o ścianę.

Zaczynałam mieć dość tej sytuacji. Nie pisałam się na coś takiego. Byłam gotowa pokonywać opór dziecka, gdyby wynikał z naturalnych obaw, zrozumiałej nieufności, nawet z zazdrości o tatę. Mogłam się starać, by dziewczynki poznały mnie lepiej i przekonały się do mnie, ale jak walczyć z wrogiem, który każde moje słowo i gest przeinacza, który ma gdzieś dobro dzieci? Który ciągle sączy jad, wmawiając kilkulatkom, że „flama taty” ich nienawidzi i tylko czeka, by się ich pozbyć, oddać do jakiegoś internatu.

Czułam, że jak te dwie jędzę się uprą, ta wojna będzie trwać i trwać, psując nam krew. Byłam już zmęczona, ale przede wszystkim miałam na uwadze spokój Dominiki i Zuzi. Przeciąganie liny się skończy, gdy zniknę z horyzontu. Powiedziałam o tym Rafałowi.
– Nie powinniśmy się więcej spotykać. Kocham cię, ale…
– Co ty bredzisz?! Kochasz mnie, ale chcesz mnie rzucić?!

Rafał wpadł w szał

Nigdy wcześniej nie widziałam go tak wściekłym. I ta złość pomogła mu zrozumieć, że proszeniem i tłumaczeniem niewiele z jędzami wskóra, za to może stracić mnie i naszą miłość. Znów będzie samotny i ze złamanym sercem, a dziewczynki wylądują u psychologa, bo nie będą wiedziały, kto w ich otoczeniu mówi prawdę, a kto kłamie.
– Zapowiedziałem jej, że od teraz będzie widywać dziewczynki tylko w naszej obecności – relacjonował mi spotkanie z byłą teściową. – Jedno niewłaściwe słowo, które będzie podważało mój autorytet jako ojca, lub szkalujące ciebie, a więcej wnuczek nie zobaczy, chyba że pójdzie do sądu. Znam ją. Jest mocna tylko w gębie. Nawet nie będzie wiedziała, jak założyć sprawę, a co dopiero mówić o udowodnieniu tych swoich kłamstw przed sądem.

Zaczęliśmy z Rafałem jeszcze raz.

Bez babci i jego byłej żony…

Potem Rafał zadzwonił też do byłej żony i zagroził, że jeszcze jedna taka akcja i złoży wniosek o ustalenie jej kontaktów z córkami w obecności kuratora sądowego, który zadba, by były wykonywane należycie. Nieważne, ile go to będzie kosztowało czasu, energii i pieniędzy, bo najważniejsze są jego dzieci. I ja, bo to ze mną chce ułożyć sobie życie na nowo, stworzyć rodzinę.

Zaczęliśmy jeszcze raz, bez babci, która mąciła, bez byłej żony, która szybko zrozumiała, że jej groźby mogą się obrócić przeciw niej. Pół roku później wyszliśmy na prostą z tych wiraży. Dziewczynki na nowo uczyły się zaufania, ale w końcu zrozumiały, że naprawdę jestem po ich stronie, bo są córkami człowieka, którego kocham. Kiedy Rafał w ich obecności poprosił mnie o rękę, skakały i piszczały z radości. Zamieniłam moje czyste i ciche mieszkanie na rozgardiasz i gwar. Nie powiem, że zawsze jest lekko, ale nie żałuję.

Sabina

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama