„Przygoda na jedną noc skończyła się ciążą, więc rodzina zmusiła mnie do ślubu. Na wsi jako panna z dzieckiem byłabym wytykana palcami”
Najważniejsze w życiu, to być otwartym na niespodzianki, jakie szykuje dla nas los. Ja przyjęłam to, co dla mnie miał, i dziś wcale nie żałuję!
- redakcja mamotoja.pl
Zazwyczaj kolejność w życiu jest taka: miłość, ślub, dziecko. Tymczasem u mnie wszystko ułożyło się na wspak. Najpierw było dziecko, potem ślub, a na koniec nadeszła miłość. Żeby było zabawniej, u mnie na wsi urodzenie wcześnie dziecka oznacza zazwyczaj koniec marzeń o wyrwaniu się do miasta i światowym życiu. A ja, gdyby nie ciąża i ślub, pewnie na zawsze utknęłabym w rodzinnym gospodarstwie.
Ale po kolei. Urodziłam się w małej mazowieckiej wiosce. Moi rodzice prowadzili spore, dobrze prosperujące gospodarstwo. Jestem najstarsza z rodzeństwa, mam dwóch młodszych braci. Trzy lata temu byłam pewna, że po maturze pojadę studiować weterynarię. A potem wrócę na wieś i otworzę klinikę. Nagle wszystko się zawaliło. Mama zachorowała na raka. Po siedmiu miesiącach już jej nie było.
Gdy minął pierwszy szok – tata podjął decyzję.
– Nie możesz jechać na studia. Musisz zająć się braćmi i pomóc mi w gospodarstwie.
Było mi bardzo smutno, ale nawet nie przyszło mi do głowy, żeby się zbuntować. Tak u nas na wsi zawsze było i nie ma dyskusji. Dziś wiem, że decyzja taty nie była fair. Przecież pieniędzy nam nie brakowało. Tata mógł znaleźć kogoś do pomocy i prowadzenia domu. Ale nikomu w rodzinie takie rozwiązanie nawet nie przyszło do głowy. Nie wstawiła się za mną ani babcia, ani żadna ciotka. Tylko wzdychały nad moim losem.
Po co myśleć o czymś, na co nie ma się wpływu
Maturę zdałam najlepiej w klasie. Dokument wrzuciłam na dno szuflady. Pochowałam też podręczniki weterynarii. Wskoczyłam w gumofilce i zabrałam się do roboty. Gdy przyszedł październik i moje koleżanki powyjeżdżały na studia – trochę sobie popłakałam, a potem starałam się pracować tak dużo i ciężko, żeby nie mieć czasu myśleć. Gdy wieczorem padałam na łóżku, zasypiałam od razu. Nawet tata się zaniepokoił, czy nie powinnam trochę zwolnić.
– Tato, daj spokój. Ja to lubię – ucięłam jego pytania.
Gotowałam, prałam, sprzątałam, pomagałam odrabiać chłopcom lekcje, karmiłam zwierzęta, jeździłam traktorem i robiłam wszystko, co akurat było do zrobienia.
Tak minął pierwszy rok.
Gdy kuzynka poprosiła mnie, żebym została jej druhną, wpadłam w panikę. Przecież ja nie miałam na sobie sukienki czy obcasów od niepamiętnych czasów. A wesele? Rozmowy, mężczyźni, tańce? Kiedy ja ostatnio byłam wśród ludzi?
Odmówiłam, ale Andżela nawet nie chciała o tym słyszeć.
– Nie mam siostry, inne nasze kuzynki są zamężne… No nie masz wyjścia! – ucięła moje protesty.
Do wesela został miesiąc. Zaczęłam przygotowania. Kupiłam szpilki i codziennie wieczorem trenowałam chodzenie w nich przez godzinę. Moi bracia mieli ze mnie ubaw po pachy. Kilka razy wyrwałam się z Andżelą i jej narzeczonym do dyskoteki w sąsiedniej wsi. Dałam się nawet zaciągnąć na parkiet i oceniłam, że parę obowiązkowych tańców z wujami dam radę wykonać. Trzy pierwsze sukienki, które wybrała dla mnie przyszła panna młoda, musiałam oprotestować. Były zbyt obcisłe, wydekoltowane i wyzywające. W końcu udało nam się znaleźć taką, która podobała się Andżeli i w której ja czułam się w miarę swobodnie. W przeddzień wesela jeszcze kosmetyczka i fryzjer… Byłam gotowa.
W kościele stresowałam się chyba bardziej niż panna młoda. Bałam się, że potknę się w szpilkach, albo podrę sukienkę i zepsuję kuzynce uroczystość. Potem robiłam, co do mnie należało. Dbałam o welon Andżeli, odbierałam kwiaty, pomogłam gościom zajmować miejsca. Zatańczyłam z panem młodym, jego tatą i teściem. Potem z moim ojcem, braciszkami, wujem Janem i kuzynem Wieśkiem.
W końcu uznałam, że wywiązałam się z obowiązków. Poszłam do baru i zamówiłem gin z tonikiem. Potem drugi. Wypiłam je, zupełnie nie jak dama, duszkiem.
– To może dla tej spragnionej pani jeszcze raz to samo. A dla mnie whisky z lodem – usłyszałam nagle jakiś męski głos.
Było mi wstyd, przez dłuższą chwilę nawet nie podniosłam wzroku.
– Wiem, jak to wygląda. Ale musiałam odreagować, rola druhny chyba nie za bardzo mi odpowiada – bąkałam zakłopotana.
– Ależ ja się nie czepiam. Staram się pomóc – zaśmiał się nieznajomy.
W końcu nie niego spojrzałam. To nie był żaden z moich kuzynów. Na pewno nikt z naszej okolicy. Prawdopodobnie miastowy. Chłopcy u nas nie nosili takich długich włosów, nie przyszliby też na wesele bez krawata.
– Mateusz – przedstawił się.
– Agnieszka – odpowiedziałam i pociągnęłam kolejny spory łyk ginu.
Na co dzień w ogóle nie piję alkoholu. Dlatego dość szybko uderzył mi do głowy. Resztę wieczoru pamiętam jak przez mgłę. Na pewno spędziłam go z Mateuszem. Tańczyliśmy. Potem poszliśmy nad rzekę. Mateusz rozłożył marynarkę. Usiedliśmy i zaczęliśmy się całować. Nie protestowałam, gdy zaczął mi rozpinać sukienkę. Wiedziałam, co się kroi, i wbrew rozsądkowi pomyślałam: „Tak, tego chcę”. Nie będę udawać, że miałam duże doświadczenie w tych sprawach. Ale nie byłam też dziewicą. Z Radkiem byliśmy parą przez całe liceum, do łóżka poszliśmy po pogrzebie mojej mamy, z mojej inicjatywy. Tak bardzo chciałam wtedy czuć coś innego niż ten straszny ból i pustkę… A potem Radek wyjechał na studia, a ja zostałam gospodynią.
Seks z Mateuszem był zupełnie inny. Spontaniczny, ostry. Nagle wyzbyłam się zahamowań. Oczywiście, spory w tym udział miał alkohol. Ale też Mateusz zabrał się do rzeczy inaczej niż Radek. Bez wstydu, widać było, że wie, co lubią kobiety… Nie wdając się w szczegóły – tej nocy po raz pierwszy zrozumiałam, o co chodzi z tym wielkim halo wokół seksu.
Byłam pewna, że nigdy więcej się nie spotkamy
Obudziło nas słońce. Zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś zauważył moje zniknięcie.
– Muszę wracać, mój tata i bracia pewnie już pojechali do domu – wyszeptałam. – Choć bardzo chętnie bym została…
Mateusz odgarnął mi włosy z twarzy, uśmiechnął się i pocałował mnie w czubek nosa.
– Odprowadzę cię.
W sali weselnej na krzesłach chrapali pijani wujowie. Dwie blade ciotki sączyły żurek. Nie było już ani państwa młodych, ani mojej rodziny.
– Daleko mieszkasz? Bo ja nie podejmuję się prowadzenia auta.
– Blisko. Jakieś cztery kilometry…
Mateusz przewrócił oczami, ale dzielnie ruszył w drogę.
Przez prawie pół godziny szliśmy w milczeniu. Miałam mnóstwo pytań, więc w końcu odezwałam się jako pierwsza.
– A kim ty właściwie jesteś? – zapytałam może mało subtelnie, ale do domu było coraz bliżej, więc uznałam, że nie ma czasu na konwenanse i muszę przejść do konkretów.
– Człowiekiem? – zasugerował Mateusz i zaraz zaczął się śmiać. – Okej, wiem, o co pytasz. Skąd się wziąłem na tym weselu? Pan młody to daleki kuzyn ojca. Rodzice nie mogli jechać, więc namówili mnie, żebym reprezentował rodzinę. Nie miałem nic lepszego do roboty, więc przyjechałem. I nie żałuję… – znowu uśmiechnął się, ale tym razem tak zalotnie.
I pocałował mnie w rękę.
– Niech zgadnę. Warszawiak?
– Hm… A więc to takie oczywiste…
Na wiele więcej nie starczyło nam czasu. Zatrzymaliśmy się przed moją furtką. Mateusz wziął mój telefon i zadzwonił z niego do siebie.
– Masz mój numer, a ja twój. Jak będziesz kiedyś w Warszawie, zadzwoń. Pokażę ci fajne miejsca. No to, do zobaczenia! – chłopak cmoknął mnie w policzek i ruszył w powrotną drogę.
Byłam pewna, że więcej go nie zobaczę. Ale przynajmniej będę mieć miłe wspomnienia.
Po weekendzie znowu zabrałam się ostro do pracy. O Mateuszu nie myślałam. Nie było kiedy. Ani po co.
Dwa miesiące później zorientowałam się, że chyba dawno nie miałam okresu. Przy okazji wizyty w mieście kupiłam w aptece test. Wieczorem wszystko było jasne. Byłam w ciąży.
Przez dwa tygodnie udawałam sama przed sobą, że nie mam czasu pomyśleć co dalej. Co rano wymiotowałam, ale tata był zbyt zapracowany, żeby cokolwiek zauważyć. Jednak gdy pewnego dnia na śniadanie wpadła Andżela, od razu zorientowała się, co się święci.
– Który to tydzień? – zapytała.
– Jedenasty – przyznałam.
Andżela może nie jest intelektualistką, ale umie liczyć.
– Wesele?
Skinęłam głową. Kuzynka pomyślała jeszcze chwilę.
– No tak. Pamiętam, że gdy rzucałam wiązanką, to ciebie już nie było. Zniknęłaś z tym przystojniakiem z Warszawy. Nic się nie martw. Już mój teść i jego bracia dopilnują, żeby chłopak zachował się, jak należy.
Zaczęłam protestować.
– Andżi, nic nie mów. Ja nie chcę, żeby on się dowiedział. Tym bardziej nie chcę być jego żoną. Przecież ja go w ogóle nie znam. Błagam, nie wtrącaj się. Poradzę sobie…
Mogłam sobie gadać, ale moja kuzynka zerwała się i tyle ją widziałam.
Doszłam do wniosku, że lepiej będzie, jak Mateusz dowie się o dziecku ode mnie. Zanim napadnie go rodzinny gang. Napisałam SMS-a: „Tu Aga, z wiejskiego wesela. Bardzo mi przykro, ale musimy porozmawiać…”.
Mateusz oddzwonił po kilku sekundach.
– Jesteś w ciąży. Tak? Sorry, ale twoja wiadomość nie może oznaczać nic innego – zaczął bez przywitania.
Wyczułam, że jest zdenerwowany.
– Mateusz. Ja niczego nie oczekuję. Nie miałam zamiaru ci mówić. Ale przed chwilą wyszła ode mnie Andżela. Dostałam strasznych mdłości i domyśliła się wszystkiego. Zapamiętała, że na weselu bawiliśmy się razem. Wypadła stąd, wołając, że już jej teść dopilnuje, żebyś zachował się właściwie. Uznałam, że lepiej będzie, jak powiem ci sama. Ale żeby było jasne. Nie chcę za ciebie wychodzić. Nie znamy się prawie, to nie ma sensu. Ale jeżeli będziesz chciał być obecny w życiu tego dziecka, to bardzo się ucieszę. A jak nie jesteś gotowy, to dam radę sama. Bo ja urodzę to dziecko. Nawet nie próbuj mnie namawiać do czegoś innego…
Nie wiem, skąd nagle wzięła się we mnie ta pewność. Jeszcze parę godzin temu rozważałam wszystkie opcje.
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie głos w słuchawce.
– Aga? Jesteś tam? Halo?
– Tak, jestem, przepraszam.
– Spotkajmy się, porozmawiajmy. Napisz mi, gdzie mam przyjechać.
Wieczorem porozmawiałam z tatą. Nie chciałam, ale wiedziałam że lada chwila dowie się prawdy od ojca Andżeli. Tata nie krzyczał, nie wściekał się… Popatrzył na mnie smutno.
– Zawiodłem się na tobie. Ale to pewnie moja wina. Gdyby twoja matka żyła, nie doszłoby do tego…
Miałam na końcu języka pytanie, czy ma na myśli, że mama zadbałaby o to, żebym łykała pigułkę, ale wiedziałam, że to nie jest właściwy moment na feministyczne wyskoki. Nie odezwałam się.
– Czy ojciec dziecka wie?
Skinęłam głową.
– I co zamierza?
– Jutro się spotkamy. Dowiem się.
Tata uznał naszą rozmowę za skończoną.
Rodziny zdecydowały za nas, co dalej…
Tej nocy spałam wyjątkowo dobrze. Mleko się rozlało. Najgorsze było już za mną…
– Ładnie wyglądasz – przywitał mnie następnego dnia Mateusz.
– Daj spokój. Wiesz, że to nie jest randka…
– Przepraszam. Porozmawiałem wczoraj z rodzicami. Zdążyłem w ostatniej chwili, zanim zadzwonił kuzyn Waldemar. Dzięki, że mnie ostrzegłaś. Obiecałem rodzicom, że poproszę cię o rękę. Że u was na wsi tak trzeba. Że to ważne. Jeśli tego chcesz, to w porządku, pobierzmy się. Ledwie się znamy, ale wiesz, lubię cię. Może nam się ułoży? I przepraszam, że tamtej nocy nawet nie pomyślałem o prezerwatywie. To było głupie i nieodpowiedzialne. Ale stało się. Będziemy rodzicami…
Chciało mi się płakać. Czy to może być tylko sen? Jeśli tak, to chciałabym się już obudzić…
W końcu odezwałam się. Podtrzymałam deklarację, że nie chcę za niego wychodzić. On powiedział, że dużo o tym wszystkim myślał i uważa, że dziecko nie powinno płacić za lekkomyślność rodziców.
– Nie chcę, żeby mój syn czy córka dorastali bez ojca. Nie mam pojęcia, czy sobie poradzę, ale postaram się.
Potem zaczęliśmy sobie opowiadać o sobie. Najwyższa pora! Dowiedziałam się, że Mateusz ma 23 lata, studiuje na AWF-ie i zamierza zostać fotoreporterem sportowym.
– Na razie dorabiam w małej agencji fotograficznej. Jak mam szczęście, to robię zdjęcia na zawodach lekkoatletycznych albo na meczach. Ale czasem fotografuję kiełbasę do ulotki supermarketu. Takie życie stażysty.
Rozstaliśmy się przekonani, że doszliśmy do porozumienia. Szybko się okazało, że nasze zdanie niewiele się liczy. W tajemnicy przed nami nasze rodziny spotkały się i ustaliły szczegóły ślubu. Może gdybym nie była tak umordowana porannymi mdłościami, dałabym radę się postawić. Albo gdyby ojciec nie wyciągnął argumentu o matce przewracającej się w grobie. Albo gdyby mama Mateusza nie oświadczyła mi na boku, że jej mąż zostanie wydziedziczony przez ojca, jeżeli Mateusz nie zachowa się jak mężczyzna. I że muszę go przekonać.
Nie wiem, jakim szantażem emocjonalnym rodzina posłużyła się wobec Mateusza. W końcu jednak oboje zgodziliśmy się, że weźmiemy ślub.
– A potem uciekniemy do Las Vegas, przegramy twój posag w kasynie i weźmiemy rozwód – wyszeptał mi do ucha Mateusz, żeby jakoś rozładować sytuację.
Skromny ślub wzięliśmy w Warszawie. W czasie ceremonii brzuch zasłaniałam bukietem róż. Zgodnie z umową mieliśmy zamieszkać w kawalerce Mateusza, jak tylko wyprowadzą się z niej lokatorzy.
Nagle okazało się, że moja rodzina jest w stanie sobie poradzić beze mnie. Za całkiem nieduże pieniądze domem i chłopcami miała się zaopiekować sąsiadka, pani Stasia.
Zanim się wyprowadziłam, ośmieliłam się tacie powiedzieć, co myślę:
– Widzisz, gdybyś nie zmusił mnie do zostania na wsi, to dawno wyjechałabym na studia i pewnie nie doszłoby do tego skandalu. Zastanów się nad tym, tatku.
Nic nie odpowiedział, ale wiem, że zrozumiał.
Marysia urodziła się w zimny lutowy wieczór. Na drugie imię dostała Dorota – po mojej mamie. Mateusz zakochał się w niej dużo wcześniej niż we mnie. Całymi nocami potrafił nosić ją na rękach i uspokajać. Zastanawiałam się wtedy, jak dałabym sobie radę sama.
Gdy Marysia miała trzy miesiące, okazało się, że musi mieć operację nerki. Noce spędzone przy jej łóżeczku bardzo nas zbliżyły. Rozmawialiśmy o wszystkim – o swoim dzieciństwie, o planach, także tych niespełnionych, o tym, co teraz.
Gdy wróciliśmy z małą do domu, Mateusz zaproponował:
– Aga, ja myślę, że mamy szansę. Ale spróbujmy od początku. Poproszę mamę, żeby posiedziała z Manią w sobotę. Pójdziemy na randkę. Taką prawdziwą.
W czasie kolacji w małej restauracji przez chwilę udało nam się zapomnieć, że jesteśmy małżonkami i rodzicami. Było naprawdę romantycznie. Tydzień później pojechaliśmy do Czerska. Mateusz uczył mnie obsługiwać profesjonalny aparat fotograficzny. Zaczęłam dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie widziałam. Dołeczki w kącikach ust, gdy mój mąż się uśmiechał. Zmieniający się wraz z porą dnia kolor jego oczu. Zauważyłam, jak bardzo zmienia się jego twarz, gdy mówi o swojej pasji – fotografii. Zrozumiałam, że zaczynam się w nim zakochiwać…
– Wiesz co, ja czuję to samo – powiedział mi wieczorem, jakby czytał w moich myślach.
Po raz pierwszy od tamtego wesela zaczęliśmy się całować (obowiązkowy całus w kościele się nie liczy). A potem kochaliśmy się tak długo, jak pozwoliła nam nasza córka.
Jesteśmy fajną rodzinąi dobrze nam razem
Następnego dnia rano wstałam i wyszłam na balkon. Świat wydał mi się taki piękny!
– Mam pewien plan. Do niedawna on nie uwzględniał ciebie, dlatego nic nie mówiłem. Ale właśnie doszedłem do wniosku, że da się wymyślić tak, żebyśmy pojechali wszyscy razem.
Gdy wysłuchałam szczegółów, z początku nie podzielałam entuzjazmu męża. Mateusz chciał przez miesiąc podróżować po Europie i fotografować treningi młodych lekkoatletów w prowincjonalnych klubach.
– Ale co z Manią? – zapytałam.
Mateusz miał gotową odpowiedź na wszystko. Podstawił mi pod nos komputer z kilkunastoma zakładkami do różnych blogów typu „z dzieckiem dookoła świata”.
– Tam piszą, że wbrew pozorom z takim małym dzieckiem jest łatwiej. Nie będzie się nudzić, marudzić, zje zupkę ze słoika. A wykąpać da się ją nawet w umywalce. Poczytaj, sama zobaczysz. Jak inni sobie radzą, to czemu nie my?
Dałam się przekonać. I to była świetna decyzja. Dzięki niej mieliśmy swego rodzaju miodowy miesiąc – i na pewno najlepszy w moim życiu. Byliśmy w pięknych miejscach. Poznaliśmy wspaniałych ludzi. A przy okazji – znalazłam coś, co zawsze chciałam robić! Mateusz dał mi swój stary aparat. Gdy on przesiadywał w klubach, ja z Manią na plecach zapuszczałam się w miejskie i wiejskie zaułki. Fotografowałam koty, psy, kozy…
Po powrocie do domu w tajemnicy przed Mateuszem zorganizowałam w osiedlowym klubie mini wystawę swoich zdjęć.
– Wiesz, dziś w naszym klubie jest jakaś wystawa. Choć, zobaczymy – Mateusz nie miał ochoty się ruszać, ale w końcu dał się wyciągnąć.
Od razu rozpoznał kozę, która patrzyła na niego z plakatu na drzwiach.
– Aga, ale się przyczaiłaś – zawołał.
Obserwowałam go, gdy oglądał moje zdjęcia. W końcu z pełną powagą pocałował mnie w czubek głowy.
– Dobra robota. Wiesz, widać z tych zdjęć, że ty je rozumiesz. Że rozumiesz zwierzęta.
Od tej pory na każdy spacer z Manią zabierałam aparat. Nie miałam jeszcze pomysłu, co dalej zrobię z tą pasją. Ale mój mąż miał już plan.
– Aga. Idziemy do piwnicy – zaordynował jakiś miesiąc po wernisażu.
Nie wiedziałam, co kombinuje, ale poszłam grzecznie za nim. W piwnicy panował półmrok. W końcu stanęliśmy przed jakimiś drzwiami i Mateusz zapalił światło. „Studio Małego Zwierza”. W niedużym pomieszczeniu stał profesjonalny sprzęt oświetleniowy i kilka statywów.
– Tu masz ulotki reklamowe i wizytówki.
„Twój pupil zawsze ucieka ci z kadru? Albo zawsze jest rozmazany? Zamów jego zdjęcia u profesjonalistki (…) Zdjęcia psów, kotów i wszelakich domowych tygrysów bądź hipopotamów w domu właściciela, w studiu lub w plenerze”.
– Mateusz. Ty tak na poważnie? Myślisz, że znajdą się chętni? Nie wiem…
Okazało się, że mój mąż miał nosa. Moje studio działa już rok. Z usług korzystają nie tylko właściciele psów i kotów, ale także sklepów zoologicznych, schronisk, hodowli. W gospodarstwie mojego taty profesjonalną sesję miały już wszystkie koty, psy konie i krowy. Gdziekolwiek pojadę – uganiam się za każdym napotkanym zwierzakiem. Jestem jak paparazzi, ale moje ofiary przynajmniej nie podadzą mnie do sądu.
Agnieszka, lat 23
Zobacz także:
- „Byliśmy zgranym małżeństwem, dopóki nie pojawiła się ta podła żmija. Uwiodła mi męża, w dodatku przez nią mogliśmy stracić firmę”
- „Gdy przyłapałam narzeczonego z innym mężczyzną, byłam już w ciąży. Jego matka wiedziała, że mnie okłamywał”
- „Wróciłam wcześniej od rodziców i przyłapałam męża z kochanką. Dla niego rzuciłam karierę, a on tak mi się odpłaca?”